Nie mogąc już dłużej znieść wpatrywania się w krzew kaliny, wparował do środka, może odrobinę zbyt żywiołowo. Zaalarmowana Krucha szybko podniosła głowę, jednak zaraz uśmiechnęła się promiennie, rozpoznając znajome twarze.
— Dzień dobry! — przywitała się serdecznie.
— Hej, hej, wszystko z tobą… w porządku? — zapytał, nie za bardzo wiedząc, jak taki kot po porodzie może się czuć. Lepiej czy gorzej niż podczas funkcjonowania w zaawansowanej ciąży?
— Och, jak najbardziej, czuję się dobrze — wymruczała. — To też duża zasługa Witki, jej zioła na wzmocnienie naprawdę mi pomogły. Była bardzo hojna.
— T-to dobrze słyszeć. — Kuklik przystąpił z łapy na łapę, po czym nieśmiało spojrzał kotce w oczy. — Moglibyśmy je z-zobaczyć?
— Oczywiście! — Kremowa odsłoniła małe ciałka, które wcześniej ogrzewała ogonem, podczas gdy kocury zbliżyły się ostrożnie.
I faktycznie.
Zielonym oczom ukazały się cztery malutkie kulki, wtulone w bok mamy. Kruche, tycie, ślepie i głuche, ale jakże ujmujące. Wszystkie miały szylkretowe futerko, ale każde z nich zdobił inny kolor dopełniający rudy czy kremowy. Był bury, niebieski, czekoladowy i… Agrest zawiesił wzrok na jednym kocięciu. Liliowo-biały. Zupełnie jak… Nie. To nie musiało mieć z tym żadnego związku, prawda? To był jedynie przypadek. To nie miało z tym nic wspólnego. To nie mogło mieć z tym nic wspólnego.
Otrząsnął się. To przecież tylko dzieci. Maluszki, które dzięki różnorodności barw razem wyglądały niczym śpiące stworki pory spadających liści. Były śliczne.
Wtulił się w sierść partnera, czując, jak ten także się na nim opiera. Nie mógł uwierzyć, że wszystko poszło dobrze i teraz ma przed sobą własne potomstwo. Element rodziny, o którym marzył przez tyle niezliczonych księżyców.
Z lekkim rozbawieniem zarejestrował, że po raz kolejny zaczynają go piec oczy i zamrugał szybko. Obserwując, jak ich ciałka unoszą się w spokojnym oddechu, uśmiechnął się łagodnie.
Nie mógł się doczekać, aż je pozna!
***
Odwiedzał żłobek kilka razy dziennie, obserwując, jak jego pociechy dorastają i się kształtują.
Z Gracji wyszła bardzo ułożona oraz zaskakująco spokojna koteczka, z czego już był nader dumny – to dawało jej spore nadzieje na jej przyszłość. Bicolora jedynie bolało to, że córka zdawała się traktować go zupełnie inaczej od reszty, ze względu na rangę lidera. Rangę, o którą się nie prosił, a tym bardziej nie uważał jej za jakąś część swojej osobowości.
Migotka mocno go niepokoiła, zresztą tak samo jak Kruchą i Kuklika. Jaskółka wraz z Krecik także nie miały pojęcia, skąd w małej znalazł się taki lęk, co tym bardziej go martwiło. Będą musieli razem pomyśleć nad tym, jak odpowiednio o nią zadbać, by uczniowskie życie nie sprawiało jej trudności.
Mirabelka z kolei chyba najbardziej przypominała mu młodszą wersję siebie samego. Energiczna i emocjonalna, choć na szczęście mniej buntownicza i pakująca się w kłopoty niż on. Z tego względu czasem ciężko było mu nie patrzeć na nią z nostalgią, ale także dodatkową czułością.
Z Malinki natomiast wyrosło niezłe ziółko. Mało kiedy czekoladowy potrafił za nimi nadążyć i szylkret naprawdę potrafił dać mu w kość, cały czas domagając się coraz to bardziej wymagających fizycznie zabaw. Szczerze mówiąc, nierzadko sprawiał, że Agrest czuł się po prostu niezwykle stary… Aczkolwiek calico był przy tym wszystkim jednocześnie tak bardzo pocieszny, że nigdy nie mógłby mieć im tego za złe. Dodatkowo tak jak Mirabelka, traktowali każdego rodzica jednakowo, co bardzo go cieszyło.
Ogólnie rzecz biorąc, nie mogło mu bardziej ulżyć, iż żadne z jego dzieci nie zdawało się wdać w dziadka, czy babcię. Zaczynał powoli myśleć, że Jaskółka miała rację. Może rzeczywiście nie powinien się obawiać jakichś klątw rodu czyhających nad nim. Wszechmatka naprawdę mu wybaczyła i wreszcie wydawała się troszczyć także o niego.
***
Snuł się po wieczornym obozowisku, obserwując czy każdy członek Owocowego Lasu dopełnił swoje obowiązki i położył się spać. W końcu niebezpiecznie byłoby szwendać się po lesie podczas takiej pogody. Niebo co chwila przecinały błyskawice, na krótko je rozświetlając, a potem zupełnie zanikając, by zrobić miejsce dla następnych.
Jedno ucho Agresta natychmiast zwróciło się w tył, gdy doszły go dźwięki z okolic legowiska królowych. Kto tam tak głośno rozmawiał o tej porze? Obrócił się i skierował swe kroki w stronę hałasu. Na samą myśl, iż coś mogło tam się stać, wzdłuż kręgosłupa przeszły go ciarki. Jego dopiero co poznającym świat kociętom, już mogło coś zagrażać!
Naprawdę miał nadzieję, że się myli. Specjalnie przecież wprowadził dodatkowe procedury bezpieczeństwa, aby zapobiec jakiejkolwiek krzywdzie, jaka mogłaby spotkać maluchy. To musiało być skuteczne… to tak po prostu nie mogło nie działać.
Niemniej im bardziej zbliżał się do miejsca docelowego, tym bardziej jego wcześniejszy lęk, zaczynał być zastępowany rosnącym gniewem. Jedno z jego dzieci wyszło poza żłobek, przed którym dziwnym trafem nie było ani śladu strażnika. Już nie mógł się doczekać, aż usłyszy, co takiego porabiał w międzyczasie wojownik, mający jedno, proste zadanie.
Zbliżył się do córki, machając napiętą końcówką ogona. Szylkretka aż podskoczyła, kiedy wyczuła jego obecność. Och kurcze. Nie powinien jej tak zachodzić od tyłu, szczególnie nie w takich ciemnościach.
Rozluźnił swoje zmarszczone brwi i przemówił głosem nieco wyższym niż zazwyczaj:
— Mirabelko?
Najeżone futro kotki zaczęło powoli opadać, kiedy zorientowała się, kto taki ją zaskoczył. Zielone oczy jednak nadal pozostawały wielkie.
— Tato?
W tym momencie bicolor dostrzegł Bryzę zbliżającego się do nich, którego wyraz twarzy z każdym kolejnym krokiem stawał się coraz bardziej zmieszany, w reakcji na wymowną minę Agresta. Nietrudno było zgadnąć, kto taki został dzisiaj wyznaczony do pilnowania kociarni.
Agrest położył po sobie uszy.
— Poczekaj tutaj chwilkę, zaraz do ciebie wrócę — poprosił córkę, ruszając w kierunku tego idioty.
Czuł, jak krew buzowała mu w żyłach, patrząc na ten jego niepewny uśmiech i ani grama skruchy czy zastanowienia w pomarańczowych ślepiach.
— Miałeś jedno, proste, zadanie. Wyłącznie jedno — syknął cicho, zamiast ryknąć, tylko i wyłącznie dlatego, że szanował śpiące nieopodal koty. — Co ty sobie myślisz?! Jaką ty w ogóle uważasz, że rolę sprawujesz? Strażnika żłobka czy deptacza każdego skrawka trawy wszędzie, tylko nie tam, gdzie jest kociarnia? — prychnął pogardliwie.
— Ale to nie tak, jak ci się wydaje! Ja tylko na chwilę poszedłem się załatwić! — zarzekł szybko czarny. — Już jestem, nic się nie stało przecież.
… Nic się nie stało?!
Powieka lidera zadrgała.
— Rzeczywiście to wręcz cudownie, że nikt nie zginął! — Uśmiechnął się szaleńczo, patrząc na niego wilkiem. — Ale beztrosko zostawiłeś najmłodszych członków tego klanu bez żadnego nadzoru. Kto byłby odpowiedzialny jeśli któremukolwiek z nich stałaby się krzywda przez to, że znaleźli się poza legowiskiem, hm? Mirabelka już wydostała się na zewnątrz podczas twojej eskapady i gdyby tylko była mniej rozsądnym dzieckiem, już udałaby się w tym czasie na wycieczkę i strach pomyśleć, czy po tym dałoby się ją w ogóle znaleźć. — Głos zaczął mu się trząść. — A ty… ty nawet byś tego nie zauważył! Zupełnie nie miałbyś o tym pojęcia, bo byłeś w tym czasie gdzie indziej.
Wojownik skrzywił się na te słowa, na chwilę odwracając wzrok. Mimo to nadal nie do końca potrafił odpuścić.
— Nie były bez opieki, była jeszcze Krucha — wymamrotał.
Lider z całej siły uderzył ogonem o ziemię. Że on miał jeszcze czelność takie rzeczy sugerować! Powinien się za siebie wstydzić. Zachowywał się bardziej dziecinnie niż kocięta, które miał ochraniać!
— Krucha ma w nocy spać, a nie pilnować czy strażnik żłobka przypadkiem nagle nie wyfrunął sobie w powietrze, zamiast wykonywać swoją pracę.
— To co, to ja już nie mam nawet prawa pójść w krzaki, kiedy tego potrzebuję? — oburzył się Bryza.
— Trzeba było wtedy zawołać kogoś na zastępstwo!
— Kiedy ja–
Czekoladowy przerwał młodszemu wypowiedź, wydając z siebie dźwięk głębokiej irytacji.
— Pogadamy sobie jeszcze jutro — fuknął. — A teraz idź i powiedz Lśniącej Tęczy, że ma cię zastąpić. Ty na dzisiaj już na nic się tu nie przydasz.
Odwrócił się, nie chcąc, by czarny dalej wzbraniał się w coraz to głupszy sposób przed przyznaniem mu racji. Następnym razem musi osobiście wybierać strażników żłobka w celu uniknięcia takich przypadków jak ten. Czasem wciąż zapominał, iż Ważka nierzadko miała tendencję do… wydawania mniej przemyślanych decyzji.
Susami skierował się w stronę Mirabelki, która wróciła do obserwacji nocnego nieba. Na ten widok Agrest odetchnął z ulgą. Obawiał się trochę, że szylkretka mimo sporej odległości mogła usłyszeć fragment ich wymiany zdań i się tym przejąć lub wystraszyć.
Podchodząc coraz bliżej, w pewnym momencie udało mu się złapać jej wzrok, wyraźnie wyrażający zmieszanie. Tata uśmiechnął się do córki lekko speszony. Nie zareagował przecież przesadnie, prawda? On tylko… chciał zapewnić każdemu tutaj bezpieczeństwo.
— Podoba ci się burza, co? — zapytał szylkretkę łagodnym głosem.
Początkowo zamierzał dowiedzieć się, dlaczego opuściła kociarnię o tak późnej porze i upomnieć ją, aby więcej nie robiła tego sama. Uznał jednak, że zajmie się tym dopiero następnego wschodu słońca. Obecnie Mirabelka zapewne już i tak była zmęczona, niepokojenie jej tuż przed snem nie miało sensu.
— O, a więc to też ma swoją nazwę! Jest prześliczna! — Zielone oczy zabłysły. — Często widujesz ją na niebie? Jak ona w ogóle powstaje, ma coś wspólnego z chowaniem się słońca?
— Och, ja niestety nie wiem za dużo w temacie zjawisk pogodowych. Zawsze uważałem, że to, co leży w łapach Wszechmatki, to jej działka i tyle. Raczej nie zdarzało mi się nad tym rozmyślać — przyznał lekko onieśmielony. — Burze najczęściej władają niebem w Porze Zielonych Liści, ale poza tym przeważnie zachowują się bardzo sporadyczne. Mimo ich ładnego wyglądu cieszę się jednak, że nie występują codziennie, bo potrafią być realnie niebezpieczne.
— Opowiedz mi o tym! Opowiedz! — Jego córeczka podekscytowana zatupotała łapkami w miejscu.
Bicolor oprócz wielkiego entuzjazmu dostrzegł natomiast, iż jej ciałko przy tym zaczyna lekko drżeć. Musiało być to spowodowane wciąż padającym deszczem oraz przybierającym na sile chłodem – że też wcześniej nie zwrócił na to uwagi.
— Spokojnie, już zaraz wszystko ci opiszę — zamruczał krótko, po czym zmarszczył brwi. — Ale przypadkiem nie jest ci zimno? Trzęsiesz się.
Mirabelka zerknęła na ziemię.
— Troszkę jest… ale proszę zostańmy tutaj jeszcze przez chwilkę, chcę jeszcze pooglądać tę burzę!
— No dobrze — zaśmiał się cicho — możemy zostać na zewnątrz jeszcze przez moment. Nie pozwolę jednak ci się przeziębić, chodź tutaj.
Szylkretka posłusznie zbliżyła się do niego, a on poinstruował ją, aby usiadła pomiędzy jego łapami. W ten sposób nie spadały na nią dłużej krople deszczu i mogła się oprzeć o jego bardziej rozgrzane części ciała.
— A więc — zaczął przyciszonym tonem, również spoglądając w niebo — pioruny, czyli te świetliste odnóża burz, nierzadko trafiają w nasze drzewa, łamiąc i dewastując je, a w niektórych przypadkach potrafią nawet i podpalić! Sytuację dodatkowo pogarsza intensywny wiatr, jaki uwielbia towarzyszyć burzom. Zrzuca gałęzie, niszczy rośliny oraz ogólnie wprawia wszystko w chaos. — Ogonem przytulił małą do siebie. — Naprawdę trzeba uważać, żeby wówczas nic na ciebie nie spadło. Nawet taka mniejsza gałąź, spadająca z wysoka, może zagrozić życiu czy sprawności doświadczonego wojownika.
Nim bura zdążyła odpowiedzieć, za nimi rozległ się trzask. Lider natychmiast się napiął i odwrócił głowę w stronę dźwięku. Jego źródłem okazał się być na szczęście nie kto inny, a Lśniąca Tęcza, który przyszedł zająć swoje miejsce jako strażnik żłobka.
Czekoladowy głośno wypuścił wstrzymywane powietrze.
— Naprawdę myślisz, że Komarnica po nas przyjdzie?
To zdecydowanie nie było pytanie, jakiego się spodziewał. No niech to. Najwidoczniej jego stan emocjonalny jak zwykle musiał wylewać się na zewnątrz bez jakiejkolwiek kontroli.
— To nie Komarnicy się obawiam — westchnął. — Już dawno go nie wyczuto na naszym terenie, w pojedynkę zresztą niewiele może zdziałać. Po głowie chodzą mi natomiast koty, które wygnałem z Owocowego Lasu, tuż przed waszym przyjściem na świat. Byleby tylko nie zachciało im się mścić…
Skrzywił się mocno, kilka uderzeń serca po zdradzeniu tego. Czemu on opowiadał takie rzeczy przy dziecku i to jeszcze o tak późnej porze? Powinien być bardziej zręczny w tych kwestiach, a nie tak bez wyczucia walić wszystko prosto z mostu…
<Mirabelko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz