Znowu, kolejny raz snuła się bez sensu po terenach klanu burzy; jej uczeń, na całe szczęście, został już wojownikiem, toteż mogła powrócić do swojej monotonii. Nareszcie miała święty spokój, nikt jej dupy nie truł, nie miała żadnych obowiązków prócz chodzenia na patrole oraz polowania… Nic tylko, żyć i nie umierać.
Diament bardzo szybko powróciła do swojej starej rutyny, mimo iż z początku desperacko starała się nawiązać kontakt z innymi kotami, tak teraz stwierdziła, że to jest pozbawione sensu oraz celu. W klanie burzy nie było nikogo, kto jakkolwiek ją zainteresował. No, może była Płonąca Pożoga, aczkolwiek od ich ostatniej rozmowy, kotki nie miały ze sobą zbyt wiele integracji, oprócz zwyczajnego “hej” i tyle.
Niedawno poznała samotnika, choć raczej to samotniczka. Pierwsza dłuższa interakcja była z obcym kotem, zabawne, czyż nie? Zaśmiała się pod nosem, wracając na noc do obozu. Umorusana błotem oraz świeżą trawą.
Nie będzie jej przecież żaden samotnik kraść jedzenia, co to, to nie. Nie ma bata, że przyzwoli na coś takiego, nawet jeśli była to tylko nędzna mysz. Z taką myślą obudziła się również kolejnego dnia, mimowolnie idąc w to samo miejsce, gdzie spotkała obcego dla niej kota.
Skrzywiła się, widząc znajome, buro białe futro, migające jej przed oczami.
Weszła z nią w krótką interakcję, nim przegoniła intruza.
I tak przez kilka, może nawet kilkanaście dni Może nawet miesięcy…. Zadziwiało ją, jak bardzo ten osobnik był uparty, z czasem zaczęła ją witać nawet słowami “Hej gwiazdeczko”, czy innymi, dość drażniącymi zdrobnieniami.
Diament z czasem zaczęła wyczekiwać na spotkanie z kotką, która miała dosyć… podobne spojrzenie na świat, który ich otaczał.
— No i wiesz… patrzę się na typa a on.. — urwała, przełykając kęs królika. — Zaczyna do mnie z mordą startować, tylko dlatego, że ludzi lubię! Wyobrażasz sobie to?! No i- — ponownie zrobiła przerwę na uderzenie serca. — I usrał sobie, że koty o moim ślicznym futerku są gorsze czy coś.
Wywróciła ślepiami, nawet nie kryjąc irytacji. Diament natomiast milczała, nie bardzo wiedząc, cóż takiego ma jej odpowiedzieć, choć z początku bardzo chciała.
— Te, wszystko git?
— Tak, tak — burknęła, nawet nie patrząc na pysk kotki. W szylkretce były sprzeczne uczucia, z jednej strony chciała niezależności, szczególnie tej pod względem uczuć, nie miała ochoty później rozpaczać, bo odszedł ktoś drogi jej sercu. Z drugiej jednak miała wrażenie, jakby odnalazła bratnią duszę.
— Muszę wracać — rzuciło sucho, nie na długo jednak Rumcajs wiedziała, jak przekonać tortie do czułości. Zagrodziła jej drogę swoim ciałem, nie pozwalając postawić łapy dalej.
Kilka uroczych słów a Diament całkowicie zrezygnowała z powrotu.
~*~
Chodziła w kółko, słowa, które usłyszała od medyka, nie były pokrzepiające, chętnie zamieniłaby “gratulacje” na “mam zioła, jeśli ich nie chcesz”. Miała ochotę zwymiotować, z nerwów, z przejedzenia ze… ze wszystkiego. Z jednej strony łzy cisnęły się do oczu kotki, z innej zaś, wściekłość zalewała ją od środka, podsuwając myśli o wydrapaniu sobie brzucha.
Małe, parszywe pasożyty.
Spojrzała z obrzydzeniem na swój brzuch.
Sytuację pogarszała jeszcze plotka, którą usłyszała. Róża miała zamiar pozwolić temu potworowi wyjść z dołu, który zapewniał im bezpieczeństwo. Tym bardziej nie miała zamiaru sprowadzać na świat kociąt, które narażone były na pożarcie przez tego dzikusa…
W głowie nadal miała pytanie zadane przez Rumcajs - “Dlaczego właściwie żyjesz w klanie?”. Mimo to niepotrzebnie się nad nim zastanawiała, bez klanu by nie przeżyła, szczególnie teraz, gdy rosły w niej pasożyty.
Nie czuła przywiązania do klanu burzy, od kiedy tylko jej matka łaskawie odbiła ją z wilczackiej niewoli. Może czuła nawet nienawiść do burzaków? Gdyby nie byli bandą tchórzy, to może by nie siedziała tam tyle.
Wzięła głębszy wdech. No i była jeszcze Róża, z początku widziała ją jako dobry materiał na liderkę, tak jednak teraz była dla niej starą paranoiczką, która próbowała zagonić cały klan pod ziemię, niczym nędzne robaki.
Im więcej o tym myślała, tym bardziej miała ochotę postawić łapę za znanymi jej terenami, chociaż bała się jak jasna cholera. Najbardziej martwiła się, że ona sama sobie rady nie da. Dzieciaki będzie mogła w razie czego podrzucić, chociażby do klanu klifu
Postanowiła to jeszcze raz przemyśleć, dopiero za dwa dni miała się z nią spotkać. Miała więc czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz