Nocka przegrała.
W wieku dwudziestu księżyców była już zdecydowanie bliżej niż dalej wygnania, które groziło uczniom, którzy zbyt długo nie byli w stanie przejść testu. Jeśli Szakala Gwiazda chowałaby urazę do czarnej kotki, wystarczyłoby zwlekać z wyznaczeniem jej kolejnego przeciwnika do walki…
Ale matka taka nie była. Nawet jeśli teraz wbijała uważne spojrzenie w ową kotkę, uważaną za zakałę klanu, przebywającą właśnie w towarzystwie jej córki. Nawet jeśli widziała reakcję owej córki na przegraną Rozwydrzonej. Lider klanu, zwłaszcza Klanu Wilka, musiał być czasem okrutny. Ale nie był to jeden z tych przypadków, Zew była tego pewna.
Szakala Gwiazda była dobrym liderem. Postępów Nocki wręcz nie dało się przeoczyć. Szakal byłaby głupia, gdyby świadomie zmarnowała zwinność, szybkość i wytrwałość, które córka Płonącej Duszy mogła wnieść w szeregi wojowników ich klanu.
Poranek nie zamierzała się poddawać. Musiała tylko dopilnować, by Nocka również nie trzymała się zbyt mocno swojej porażki.
— Jedna przegrana jeszcze nic nie znaczy — mruknęła więc do swojej towarzyszki, cicho, by nikt jej nie usłyszał, ale i zdecydowanie, by trafić z odpowiednią siłą do serca i umysłu Nocki. — Jestem pewna, że niedługo dostaniesz drugą szansę. Zakładam jednak, że to będzie ostatnia… Zasługujesz na bycie wojownikiem, ale jesteś coraz starsza, a do tego ta historia sprzed wielu księżyców, przez którą część klanu wciąż uważa cię za… — urwała. Nie zamierzała powtarzać nawet najmniej szkodliwego spośród litanii wyzwisk, które słyszała wyrzucane w kontekście jej przyjaciółki. — Za kogoś, kogo woleliby widzieć poza klanem. — Westchnęła. — Ale ty nie możesz się poddawać. Musisz wykorzystać tę ostatnią szansę. Zostaniesz wojownikiem, rozumiesz? Wystarczy, że wejdziesz na tę arenę po raz drugi i, bez względu na to, kto będzie stał przed tobą, dasz z siebie wszystko. Pokażesz im wszystkim, na co cię stać — miauknęła, opierając się bokiem o bok czarnej.
Nie wiedziała, czy matka wciąż patrzyła. Ani czy patrzył na nie ktokolwiek inny. Jeśli miała być jednak szczera, miała to gdzieś.
Wygrała.
Nocka — teraz Nocny Kwiat, nareszcie żegnając się z tym przeklętym karnym imieniem — pokonała dawną uczennicę Szakalej Gwiazdy, Olszową Korę i wygrała. Została wojowniczką. Mogła bezpiecznie pozostać w klanie.
— Och, dzięki wam, wielcy przodkowie w Mrocznej Puszczy — szepnęła Zew, gdy w tłumie przeszedł szum zdziwienia.
Wiedziała, że Nocna nie wierzy w to, w co wierzyła ona. Wiedziała, że z tego powodu przodkowie prawdopodobnie nie mieli jej w swojej opiece. Była jednak przekonana, że czuwali nad nią, nad Porannym Zewem. Pozwolili jej w końcu zachować ukochaną przy własnym boku.
Była świadoma tego, że nie powinna publicznie okazywać swoich uczuć. Jeszcze nie. Już niedługo, jeśli i czarna kotka będzie tego chciała, będą jednak mogły to zrobić. Bez względu na to, jaka będzie reakcja klanu.
Nie podeszła do niej od razu po mianowaniu. Zamiast tego poczekała do świtu, kiedy poranny patrol wyruszył w drogę, a świeżo mianowana wojowniczka mogła znowu się odzywać.
— Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona, chciałabym cię na chwilę porwać — miauknęła cichutko, szeroko uśmiechnięta.
Czekała na to przez całą noc. Czekała na to przez całe księżyce. Być może czekała na to już od swojego urodzenia, choć na początku nie miała jak o tym wiedzieć.
Teraz wystarczyło już tylko działać.
Odeszły wystarczająco daleko od obozu. Znalazły miejsce, które nie zostanie już odwiedzone przez patrol. Usiadły wśród gałązek krzewu, który odcinał je od całego świata. Tylko one dwie i śpiew ptaków.
— Gratuluję, Kwiatuszku — mruknęła Poranek, przerywając ciszę. — Nowa duma Klanu Wilka.
— Przestań, żadna ze mnie duma. Wciąż jestem zakałą klanu — wymamrotała Nocna.
— Ej, żadnych takich. Odpracowałaś swoje, od tamtego incydentu byłaś grzeczną kotką. Nie masz już karnego imienia. Jak ktoś będzie cię wyzywał, to nasram mu do legowiska — oświadczyła z pełną powagą.
Znowu czuła się jak kocię. Od dawna nie miała w sobie tak wielkiej mieszanki nerwów, szczęścia i nadziei.
— Nie wiem, czy to taki dobry pomysł… — zauważyła Nocna. Zaśmiała się jednak cichutko, a odgłos ten zdawał się Poranek piękniejszy niż trel najlepszego ptasiego śpiewaka.
— Nie? Hmm, może rzeczywiście. W takim razie mam lepszy — oznajmiła z zawadiackim uśmieszkiem. — Moim pomysłem jest to…
Nachyliła się ku niej powoli i złożyła na jej pyszczku czuły pocałunek. Trwało to zaledwie chwilę, ale sprawiło, że motyle trzepoczące do tej pory skrzydełkami gdzieś w jej brzuchu, urosły kilkukrotnie w rozmiarze i sile.
— I co, Kwiatuszku? Ty też uważasz, że to lepszy pomysł? — szepnęła, nie będąc w stanie wydobyć z siebie żadnego głośniejszego dźwięku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz