*Pora Nagich Drzew, już jakiś czas temu, niedługo po tym, jak Cynia rozpoczęła swój trening*
Tak więc gdy dotarło do niej, w jakiej sytuacji się znalazła, i jeszcze do tego rozpadał się śnieg, uznała, że nie było warto iść za tą myszą.
Cóż, będzie musiała przeczekać śnieżyce. Większość miejskich młodzików pewnie by teraz się zestresowała, no bo przecież byli sami, niedoświadczeni, ktoś im mógł zrobić krzywdę – Cynia jednak uznawała, że zagrożenie było minimalne. W końcu to był teren Kamiennej Sekty, nikt przy zdrowych zmysłach raczej jej nie zaatakuje, wiedząc, iż była częścią panujących tu kotów. A jeśli nawet ktoś nie będzie wiedział, kim jest, to szybko mu to uświadomi. Wierzyła w to, że jeśli ktokolwiek skrzywdziłby ją, rodzina obdarłaby delikwenta ze skóry. Czy coś tam innego. W każdym bądź razie kiedyś zasłyszała to określenie i jej się spodobało.
Skryła się w pewnej uliczce, by zminimalizować zimno i śnieg spadający jej na futerko, a także wpadający do jej biednych, radioaktywnych ślipek. Usiadła sobie gdzieś przy jakichś porzuconych czy to wystawionych na zewnątrz przez dwunogów przedmiotach. Miała zamiar spokojnie poczekać, aż śnieżyca przejdzie, a potem pójść szukać cioteczki i siostry.
Wtem jednak usłyszała coś. Obróciła głowę i zaniepokojona nastawiła uszy. Po chwili dostrzegła czyjś cień, więc czym prędzej schowała się za pierwszą lepszą rzeczą obok. Może i jej rodzina tutaj mieszkała… ale i tak wolała nie ryzykować. Tak na wszelki wypadek… wcale się ani trochę nie martwiła… a tym bardziej nie bała! Po chwili owe obce koty zatrzymały się i zaczęły między sobą rozmawiać. Jeden zdawał się być gdzieś w wieku Błotnistego Ziela – czyli już starszy. Drugi zdawał się być nieco młodszy, a ostatni był gdzieś w wieku Diamenta, Ametystu i Bazalta, może ciut młodszy, i wyglądał bardzo podobnie do młodszego z dorosłych kotów. Siedziała cicho jak myszka pod miotłą, w nadziei, że jej nie zauważą, jednocześnie obserwując ich dwojgiem radioaktywnych ślipii. Musiała przyznać, że zaciekawiły ją te obce koty, szczególnie, że ich zapach był… nietypowy. Taki jakby… nie miejski. Przypominał jej ten, który miała na sobie mama po wyjściu na zbieranie ziółek, jak jeszcze śnieg nie pokrywał ulic. Ciut przemieściła się, by schować się bardziej za kartonowym pudełkiem, które osłaniało ją przed wzrokiem obcych. Przynajmniej tak myślała.
Tymczasem w jej małym, ciekawskim łebku rozbrzmiewały pytania: Co tu robili? Kim byli? Skąd pochodzili? Czyżby… spoza miasta?!
Po chwili najmłodszy z obcych powiedział coś na tyle głośno, że i do jej uszu to dotarło. Szedł za potrzebą… cóż, to zostanie jej dwójka do obserwowania.
Była tak na wgapianiu się w dwa dorosłe koty skupiona, że aż nie zorientowała się, iż ktoś się za nią zakradał. Cóż się dziwić, w końcu niedawno zaczęła trening, jeszcze nie miała wyćwiczonych zmysłów, ani wielu umiejętności.
— Przed czym się chowamy? — Niespodziewanie usłyszała zapytanie tuż przy swoim uchu.
— AAAA!!! — wrzasnęła przerażona, zamieniając się w kulkę najeżonego futra i natychmiast odskakując niczym oparzona, o ironio jak na obecną porę. Jednakże jako, iż tuż przed nią było pudełko potknęła się i zamiast normalnie wylądować kawałek dalej, gruchnęła o ziemię. Dobrze, że była puchata, bo inaczej pewnie miałaby siniaki od tego upadku. Od razu wstała, wpatrując się w obcego wielkimi oczyma. Już po chwili przez jej nagłą reakcję obok zjawiła się pozostała dwójka obcych, co jeszcze bardziej wystraszyło Cynię. Nie wiedziała, czy uciekać, czy ma szansę w ogóle przed nimi uciec i czy nie chcą jej nic zrobić.
— Co to? - dziwaczne pytanie wypadło z pyska niebieskiego staruszka, na co kocur, który wystraszył małą szynszylową koteczkę, nie odrywając od niej wzroku, odparł z uśmiechem i przekrzywieniem lekko łebka:
— Znalazłem niezwykle puchatego królika — stwierdził kocur, który ją wystraszył.
Natomiast największy z obcych, przypominający młodego, podszedł bliżej niej, jakby starając się zmaleć poprzez przygarbienie.
— Hej, przepraszam za zachowanie mojego kociaka, potrafi być niezwykle mało taktowny — wymruczał ciepło, nie patrząc na wspomnianego kocura — Możesz mówić mi Powiew, obiecuję, że wcale cię nie zjem, chociaż trudno w to uwierzyć, co? — mruknął z uśmiechem — No, to jak, zgubiłaś się? Uhhh, chyba powinniśmy poszukać twojej mamy hm? — Wojownik zaczął się rozglądać dookoła, jakby nie wiedząc co zrobić.
— Nie zgubiłam się. To tereny mojej rodziny — postanowiła wyjaśnić sprawę, dalej nieco nerwowo przyglądając się obcym kotom — chyba nie jesteście stąd, prawda? — spytała — inaczej pachniecie. Jakbyście byli spoza miasta — nie mogła się powstrzymać. Bardzo, a to bardzo chciała wiedzieć, czy jej podejrzenia były słuszne. Jeśli tak, to miała ochotę wypytać ich o to, jak wyglądały ich rodzime tereny. Wrodzona chęć odkrywania świata wręcz buzowała w jej wnętrzu, przykrywana jednak nieco dalej obecną obawą o to, co się dalej wydarzy. Trójka obcych wymieniła się spojrzeniami. Kiedy najmłodszych z nich już miał odpowiadać, został upomniany wzrokiem nastarszego z nich. Ostatecznie to ojciec młodzika zabrał głos.
— Cóż, jesteśmy z lasów — potwierdził, zaprzestając rozglądania się, kiedy wszystko zostało wyjaśnione — I przepraszamy za najście, zmyjemy się stąd jak najszybciej się da, jeśli tylko zawieja ustanie. — dodał.
— Nie musicie. Jesteśmy tym wyjątkiem, co pozwala innym tutaj chodzić — postanowiła ciut uspokoić kocura — mam nadzieję że zamieć szybko ustanie. Ciocia mnie pewnie szuka... — spojrzała na wyjście z uliczki, gdzie dalej szalał śnieg i wiatr. Na szczęście oni byli osłonięci przez budynki, więc nie mieli czego się obawiać. Ale martwiła się, że Skowronek będzie się martwić.
— No, to poczekamy sobie razem! Zawieranie nowych znajomości i tak dalej~ Na pewno ciocia nie będzie miała nic przeciwko. To powiedz, jak ci na imię? Trochę głupio się nie znać kiedy się razem utknęło w mało przyjaznej sytuacji-
— A, to chyba mało taktowne. Jak nie chcesz to nie musisz mówić — Powiew przejął pałeczkę.
Nie uważała, że to co powiedział jej rówieśnik było nietaktowne, tak też odpowiedziała mu na jego pytanie.
— Jestem Cynia — przedstawiła się, unosząc kąciki pyszczka do góry — mieliśmy z ciocią pójść wyjąć ziółka ze skrytki, ale zobaczyłam mysz noi tak jakoś wszyło, że się oddaliłam...
— To... - zaczął największy z obecnych kotów, jednak jego syn postanowił się wtrącić zanim ten cokolwiek zdążyłby powiedzieć.
— Chyba trudno je zdobyć co? Gdzie spojrzę tam ta dziwna powierzchnia — mruknął zainteresowany, podczas gdy Powiew siedział wyraźnie obrażony.
— Nie tak do końca. Zależy co. Po część ziół moja mama, ciocia i inni chodzili do lasu — stwierdziła — takiej malwy to tu na przykład zatrzęsienie. Przynajmniej z tego co mi mówiono — stwierdziła — a u was jak jest? — spytała, a jej oczy zaiskrzyły się z ciekawości.
— W sumie to też za… — Zaczął rozmówca nonszalancko, jednak tym razem to niebieski się wtrącił, widocznie niezbyt zadowolony z tego co się działo.
— Czy jest możliwość, byśmy porozmawiali z twoją ciocią dla przykładu? Akurat zmierzamy do starego znajomego Powiewu, więc wszelkie informacje byłyby pomocne — wytłumaczył spokojnie.
Co oni tak sobie ciągle nawzajem przerywali? Nie mogli się dogadać czy jak? Mimo bycia niezadowoloną, iż nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie, ukryła te uczucia w środku, po czym odpowiedziała najstarszemu z obecnych.
— Jak najbardziej — cioteczka nie powinna mieć raczej nic przeciwko… — A wy jak się nazywacie? — spytała dwa pozostałe koty, które jej się jeszcze nie przedstawiły.
— Wspaniały, jedyny w swoim rodzaju Szepcząca Łapa — przedstawił się lilowy młodzik, przykładając dumnie łapę do swojej piersi, zanim Mżysty zdołał zabrać głos — A ten staruszek tam to Mżyste Futro — tu wskazał na niebieskiego, który obruszył się na to, następnie podszedł do Szepta i dał mu po uszach. Cynia zachichotała na tę zabawną scenę, przykładając sobie łapkę do pyszczka. Ci obcy byli całkiem zabawni.
<Szept?>
[1313 słów]
[Przyznano 26%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz