Płakał w kącie. Mamy nie było. Był sam jak palec. Chociaż przywyknął do tego, że kotka często go zostawiała, tak w głębi siebie czuł niepokój, że już nie wróci. Że go im sprzedała, że zniknęła i poszła nareszcie żyć jako wolna kocica bez kuli u łapy. Na dodatek Różana Przełęcz wciąż na niego zerkała. Odkąd zasmarkał jej łapę, czuł się obserwowany. Nie wiedział co to oznaczało. Może stwierdziła, że nie nadawał się na wojownika? I co wtedy? Czy był w takim wypadku im potrzebny?
Wybuchnął głośniejszym szlochem, wycierając nos w łapę, pozostawiając na niej swoje smarki. Gdy to zrobił, dojrzał kątem oka, że ktoś na niego patrzy. Zesztywniał, ponieważ nie słyszał kroków. Skierował niepewny wzrok na dziwnego kota z zakręconymi uszami, który widząc, że został przyuważony, zbliżył się do niego.
Od razu przypadł bardziej do ziemi, płaszcząc się na niej jak najbardziej mógł. Czego od niego chciał? Po co przyszedł? Chciał zjeść jego duszę? Miał w końcu dziwne uszy. Przypominały rogi jakiegoś potwora, którymi straszyła go mama
— N-n-nie podchodź — pisnął przestraszony. — Nie jestem smaczny.
— Ło, wiedziałem, że nie wszystkim przypadam do gustu, ale naprawdę jestem tak brzydki? — zapytał nieznajomy, przekrzywiając głowę.
Zadygotał, wlepiając w niego spojrzenie. Jeszcze go nie zjadł, nawiązał kontakt. Oznaczało to, że być może się nim bawił przed konsumpcją lub nie był zainteresowany jego pożarciem.
— N-nie — zaprzeczył, nie chcąc go zdenerwować. — Cz-czego chcesz?
Na pysku kocura pojawił się zawadiacki uśmieszek.
— Zapoznać! Wiem jak się nazywasz, nie musisz się tym trudzić. Natomiast ja jestem Szepcząca Łapa, wiem, mam genialne imię, nie musisz mi gratulować — mruknął, wyciągając łapę by strzepnąć trochę pyłu z sierści czarnego.
Wydał z siebie pisk, zaciskając mocno oczy, gdy ten go dotknął. Ale nie umarł. Nie poczuł też bólu. Uchylił powieki i dojrzał jego zaskoczoną mordkę. Znów się wygłupił! Ale co się dziwić skoro nie miał żadnego doświadczenia z rówieśnikami, ponieważ jego siostry zginęły, gdy był jeszcze mały.
— T-tak… g-genialne… B-bardzo ładne. P-przepraszam z-za pisk… J-ja nie przywykłem do innych… kotów.
— Spokojnie, to się wyklepie. Trzymaj się mnie a nie zginiesz, słowo. Cały świat ci pokażę! — rzucił, niezwykle zadowolony z siebie. — No, to skoro już się przyjaźnimy. —Usiadł sobie bez skrępowania obok, w najbardziej rozwalonej pozycji na jaką mogła pozwolić kocia anatomia. — To pochwal się skąd się wziąłeś.
Wpatrywał się przez moment w ucznia, sprawdzając czy na pewno nie stanowi zagrożenia. Jego ciało nie potrafiło jednak się rozluźnić. Leżało spięte i gotowe do ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba. Chciał się zapoznać? No w zasadzie... Mógł mu co nieco opowiedzieć. Wydawał się miły.
— Ja… Z B-betonowego Świata, gdzie b-były takie straszne p-potwory. M-mama… Ona p-powiedziała, że m-musimy odejść. I wędrowaliśmy… d-długo p-przez pola i lasy, aż tutaj. Szukaliśmy je-jedzenia i miejsca d-do życia.
Szept z zainteresowaniem nachylił się w stronę Smarka, nie ukrywając faktu jak bardzo był podjarany możliwością dowiedzenia się czegoś nowego.
— Jak tam było? Znaczy, wiadomo, że do dupy, w końcu zgaduję, że jest tam więcej Dróg Grzmotu niż tylko jedna. Ale słuchaj, lepiej trafić nie mogliście! Mamy tu wrzosy, dużo terenu, króliki, tunele.... w końcu kto nie lubi królików? Może Wilczacy. Ale od nich to się trzymaj z daleka, bo to jakieś dzikusy. Nie mówię, że wszyscy, ale gdybyś ty widział co oni zrobili... — tu przerwał, zmieniając temat na inny klan. — Albo Nocniacy! Wiesz, jak oni śmierdzą rybą? Jak będziesz na zgromadzeniu, to łatwo ich rozpoznasz. A ta ich liderka to jakaś strasznie sztywna się wydaje, normalnie jak moja matka, ale taka bardziej odklejona.
Nie miał pojęcia co ten do niego mówił. Króliki? Wrzosy? Tunele? Wilczackie dzikusy? Położył po sobie uszka. Jedyne co kojarzył to norki, w których ukrywał się, kiedy mama polowała. Nie spodziewał się, że tutaj jest tak niebezpiecznie! Nie powinien wychodzić w ogóle na te treningi! Powinien cały czas siedzieć w tym legowisku, licząc na cud, że uda mu się dożyć dorosłości.
— J-ja nie chcę się z nimi spotykać. N-nie chcę iść na t-to zgromadzenie. B-brzmi strasznie, ja ledwo tu daje radę, a c-co dopiero tam — zapłakał, wycierając znów nos w swoją łapę. — Chce zostać z mamą i n-nie chodzić p-po kotach. W Betonowym Świcie m-może i b-było strasznie, ale w-wiedziałem na co uważać. A t-tutaj nie wiem... W-wyglądacie wszyscy dzi-dziwnie.
— No, to powiesz mojej mamie, że nie chcesz iść — mruknął obojętnie Szept. — I ej, co masz na myśli, że dziwnie? Bo się obrażę, jestem pięknym okazem zdrowego, majestatycznego kocura — mruknął z udawaną (a może nie?) urazą w głosie — A do życia w obozie łatwo się przyzwyczaić, Oset na pewno ci wszystko wytłumaczy, spoko jest.
— B-boje się — wypiszczał, dygocząc od samej wizji spotkania się z mentorem ponownie. — Tam j-jest tak strasznie. C-coś biega, szumi. A-a O-oset prowadzi mnie d-daleko poza o-obóz. N-nie znam g-go, m-może coś mi zrobić, b-bo jesteśmy sa-sami. Cz-czemu miałby się o mnie tro-oszczyć? Ja s-sam bym siebie po-porzucił, a nie tłu-tłumaczył.
— Po kiego miałby ci coś robić? Weź nie dramatyzuj bo wyglądasz jak pająk, którego uszkodziło się pajęczynę i potem dostaje jakiejś padaczki z tego powodu — mruknął bezceremonialnie starszy, zaczynając drapać się za uchem. — Nikt ci tu nic nie zrobi. Może oprócz tych dwóch rudych wiedźm, ale je to można olać. Klan to taka... eee, wspólnota? Sekta z kotów żyjących razem? Jesteśmy od siebie uzależnieni, nie możemy się skrzywdzić. A przynajmniej nie powinniśmy. No a jak mówiłem, Oset spoko typek i do tego mój kuzyn! — pochwalił się, pokazując z zadowoleniem wszystkie ząbki. — No i wiesz, jesteś możliwym przyszłym wojownikiem, przyszłość klanu i tak dalej, bla bla bla...
Był przyszłym wojownikiem, a czuł się jakby wcale na to nie zasługiwał. Nie rozumiał tych całych treningów, bał się tej otwartej przestrzeni, z której mógł nadejść atak. Szepcząca Łapa wydawał się taki pewny siebie, gdy opowiadał o swoim domie. Nie widział w tym nic strasznego. Nie przeżył w końcu tego co on! Nie uciekał przed niebezpieczeństwem i straszliwym ogniem, który rozpalał jego rodzinne strony.
— Ja nie chcę... B-boję się. Nie znam was. Czemu mam wam zaufać? Ja nawet nie rozumiem, dlaczego moja mama postanowiła tu zostać. Prze-przecież chcieliście nas przegonić. Czemu wasza liderka się zgodziła nas przy-przyjąć? N-nie rozumiem... M-myślałem przez chwilę, że mama chcę mnie wam oddać. W B-betonowym Świecie cz-często oddaje się t-takie nic nie warte kocięta jak ja...
<Szept?>
[1080 słów]
[Przyznano 22%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz