Odkąd ją ujrzał, nie potrafił oderwać od niej wzroku. Łapał się na tym, że ją szukał wśród nieznajomych, którzy budzili w nim przerażenie. Nie potrafił przywyknąć do tego miejsca. Bał się wszystkiego. Kotów, zapachów, dźwięków. To nie była jego nora, w której spędził dzieciństwo. Było tu inaczej. Jedyne co sprawiało, że na moment przestawał myśleć o nadchodzącej śmierci to ona. Nie znał jej imienia. Nie podchodził, jedynie obserwując ją z oddali. Nigdy czegoś takiego nie czuł. Łzy odchodziły, a zachwyt pojawiał się w jego wnętrzu, kiedy widział ją na horyzoncie. Poruszała się z gracją, tak lekko, jakby fruwała. Słońce rzucając na nią swoje promienie powodowało, że jej sierść lśniła niczym najprawdziwszy ogień. I chociaż dostał wyraźne polecenie, aby trzymał się z daleka od rudzielców i tej rodziny, nie potrafił. To był niczym zakazany owoc. Kusił go tylko coraz bardziej.
Kolejne dni mijały na obserwacji. Wtedy też poznał jej imię, kiedy usłyszał jak ktoś ją wołał. Odwróciła się, uśmiechnęła do innej rudej kotki i zaczęła z nią rozmowę. Wyobrażał sobie jakby to było z nią rozmawiać. Musiała mieć piękny głos. Jej śmiech dźwięczał mu w uszach, powodując ciepło na sercu. Nadal jednak utrzymywał dystans, zbyt nieśmiały, aby dokonać pierwszego kroku. Była bowiem niezdobytą górą, na którą bał się wdrapać. Jedynie myśli o niej pozwalały odgonić mu łzy. Trzymał się więc jej obrazu w głowie, niczym tonący, który ratuje się przed odejściem z tego świata. Marzył. A w tych marzeniach był on i ona, trzymający się za ogony. Był szczęśliwy.
Jednak te ulotne chwile nie trwały długo. Zawsze zostawał wyciągany w teren przez Ostowy Pęd, który starał się nauczyć go jak żyć w Klanie Burzy. Cóż... Nie wychodziło mu to najlepiej. Za bardzo świat go przerażał, aby w spokoju kroczyć po ziemi i zapamiętywać pozycję łowiecką. Dzisiaj także ledwo przetrwał. Rozpłakał się chyba pięć razy, kiedy w końcu mentor zarządził powrót.
Kiedy ten koszmarny trening dobiegł końca, szybko przemknął w kierunku legowiska uczniów, chociaż tak naprawdę wolałby odnaleźć matkę i wypłakać się jej, że chciał do domu. Nie było jej jednak, bo też trenowała. Musiał poradzić sobie z tym narastającym uczuciem, które rosło mu w piersi, wyciskając łzy. Był już tak blisko! Tak blisko! Przyśpieszył, aby zniknąć z oczu każdemu w obozie. Zacisnął swe oczy, czując jak uderza w coś miękkiego. Pociągnął nosem, spoglądając w górę, po czym jego serce stanęło. Ten rudy kolor sierści, ta twarz. Zamarł. To była ona. Wstrzymał powietrze, a świat jakby zwolnił. Byli tylko oni. Nikt poza nimi. Wszystko przestało się liczyć.
— Uważaj jak chodzisz — Jej zdegustowany wyraz pyska spowodował nie lada szok.
Niepewnie się odsunął, potykając o własne łapy, aby zejść jej z drogi. Była taka władcza. Nie znał jej od tej strony. W zasadzie mało co o niej wiedział.
— P-p-przepraszam — pisnął, spuszczając wzrok na swoje kończyny. Widząc jednak jak ta odchodzi, poczuł przemożną chęć wyznania swoich uczuć. To był znak od losu. Nie mógł teraz pozwolić jej tak po prostu odejść! Z szybko bijącym sercem, dotknął jej boku, co spowodowało, że odwróciła się do niego z niezadowolonym wyrazem pyska.
— J-ja… —zaczął, próbując ubrać to wszystko w słowa. — M-może… chciałabyś… pogadać?
— O czym miałabym rozmawiać? I to... — taktyczne spojrzała na niego zdegustowana, że ktoś taki jak on istnieje. — ... z kimś takim jak ty?
Serce zabiło mu szybciej. Ten wzrok, te słowa, nie spowodowały w nim strachu. Matka wiele razy tak na niego patrzyła, gdy ją zawodził. Chociaż starał się zdobyć na odwagę i pokazać jej, że nie był tylko pasożytem, który wyżerał jej pokarm, nie potrafił. Znał swoje miejsce. Tu sprawa miała się podobnie. Lwia Łapa wyczuwała najpewniej jego żałość. Odtrąciła, co złamało mu serce. Nie poddał się jednak, bowiem jej widok, jej głos z takiego bliska, był tym czego pragnął od wielu tygodni.
— O czymkolwiek. Chciałbym cię p-p-poznać — odpowiedział, oblizując nerwowo pysk. — Ja… — zarumienił się pod futrem, posyłając jej speszony wzrok. — Nigdy nie widziałem tak p-pięknej k-kotki. M-masz bardzo ładne fu-futerko. Sama o nie d-dbasz?
— No proszę, ktoś tu ma dobry wzrok. Cieszy mnie to, że doceniłeś mój urok. Nie każdemu słowa pochlebstwa mej osoby potrafią przejść przez gardło, w końcu zapieram dech w piersiach. I tak, sama o nie dbam. To moja chluba.
Uśmiechnął się widząc, że jego słowa spodobały się jej do tego stopnia, że zaczęła zdradzać mu co nieco o sobie. Czyli lubiła pochwały i znała swoją wartość. Dobrze było wiedzieć.
— T-tak… T-to prawda, że z-zapierasz dech w piersiach. O-odkąd cię zo-obaczyłem… M-myśle ciągle o t-tobie. J-jesteś przep-piękna i… — Jego uszy całe zaczerwieniły się, aż po same czubki. — Pewnie mądra… Zaraz z-zostaniesz tą wo-wojowniczką — przypomniał sobie nazwę tej dziwnej rangi, na którą się szkolił. — No i d-dasz popalić. U-um… — Zaszurał łapą po ziemi. — J-jestem tak w o-ogóle Za-Zasmarkana Ła-apa. M-mama mnie tak na-azwała, bo bywam wra-ażliwy. A ty Lwia Łapa… D-dumne imię. Pa-pasuje ci.
Gorąco uderzyło go tak niespodziewanie, że jego łapy wręcz chciały odwrócić się i odbiec, pozostawiając kocicę samą z tymi słowami. Ale wtedy cofnąłby się do punktu wyjścia. Znów jedyne co mógłby robić to na nią patrzeć. A nie chciał. Za długo trwał w bezczynności. Skoro już udało mu się zwrócić jej uwagę, mógł spróbować się z nią zaprzyjaźnić. Tylko ona bowiem w tym strasznym świecie powodowała, że jego strach znikał.
<Lew?>
[895 słów]
[Przyznano 18%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz