Siedział z nosem przyciśniętym w przezroczystą ścianę przyglądając się temu co się działo na zewnątrz. Skupił swój wzrok na kociętach Jeżyk, które kręciły się przy szopie. Zazdrościł życia samotnikom. Oni w każdej chwili mogli pójść gdzie tylko chcieli. A on? Dni spędzał w gnieździe dwunożnych, nie mogąc wyjść nigdzie poza ogródek. A jak udało mu się wyjść do ogródka, to i tak tylko wtedy, gdy wyszła z nimi mama. I jego reszta durnego rodzeństwa. Miał nadzieję, że prędzej czy później ktoś ich zabierze. Tak mówiła mama w końcu, że pewnego dnia mogą przyjść po nich inni dwunożni, ale nie była tego do końca pewna. Wtedy zostaną rozdzieleni.
Położył sobie uszka po sobie dostrzegając, jak bury kocurek próbuje swoich sił w drapaniu się na drzewa. A zaraz obok niego pojawiła się koteczka, o szynszylowym umaszczeniu. Była czarno-biała, tak jak i on. Nawet jeśli to biel zdobiła większość jej futerka. Była mu bliższa niż jego rodzeństwo.
Nie wiele się zastanawiając, wykorzystując zainteresowanie matki resztą rodzeństwa jak i dwunożnymi, którzy głaskali jego bracia i siostry, skierował się do dziwnego kwadratu. Mama pomagała mu przez nie przejść nie raz, jednak samemu sprawiało mu to problem. Chwilę się męcząc z prześlizgnięciem się przez klapę, przeturlał się na zewnątrz. Zerknął w stronę ogromnych drzwi jeszcze, nim zbliżył się do schodów. Była to kolejna przeszkoda dla kociaka jak on. Mógł zawołać do starszych kociąt, by mu pomogły, jednak wiedział, że będą mogli się z niego śmiać. Bo był pieszczochem. Piecuchem. Głupio pupilkiem dwunożnych.
Zrobił pierwszy krok w przepaściach, mając nadzieję, że uda mu się powoli zejść na trawę. Zazwyczaj to matka ich po kolei znosiła, gdy opuszczali gniazdo dwunożnych, a teraz nie mógł liczyć na jej pomoc. Ostrożne zejście mu nie wyszło, sturlał się, obijając o schodki nieco swe małe ciałko. Leżał rozwalony przy najniższym stopniu, starając się powstrzymać zawroty głowy.
— A ty tu czego szukasz, co? — usłyszał, po czym przed sobą dostrzegł pysk burego kocurka, który spoglądał na niego spode łba, dmuchnął w niego ciepłym powietrzem z nozdrzy. Nie minęła chwila, a jego nastawienie względem pieszczocha się zmieniło. — A to ty, jesteś synem Cynamonki. Chwilą... Nie powinieneś być w gnieździe dwunogów?
— T... Nie. Chciałbym z wami spędzić trochę czasu — mówiąc to zerknął na Cynie i Goshenit, którzy znaleźli się po obu stronach kocura. W szczególności zależało mu na spędzeniu czasu właśnie z tą dwójką.
— A twoja mama wie, że będziesz się z nami bawił? — spytał cicho czarno-biały kocurek
— Tak! Pozwoliła mi pobawić się z wami. Sama chciała, byście pokazali mi jak wygląda życie samotnika. Widziałem przez przezroczystą ścianę, jak próbujecie wdrapać się na drzewo. Ja też chcę!
<Cynia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz