*przed dołączeniem do Klanu Burzy, dawno temu*
Trząsł się w jakiejś dziurze, w której zostawiła go mama. Bał się. Dalej przeżywał ten ogień, który wywabił ze swych kryjówek Wyprostowanych. Słyszał krzyki, czuł ten smród. Załkał cicho pod noskiem, nie mając pojęcia co stało się z tatą oraz jego siostrami. A co jeśli nie żyły? Jad wyglądała okropnie. Jej oczy... Zamrugał, kręcąc łebkiem. Musiał odgonić ten obraz. Był przerażający!
Wysunął powoli pyszczek z kryjówki, ale natychmiast ponownie się cofnął, zwijając się w ciasną kulkę. Tam było tak strasznie! Czy mama jeszcze wróci? Gdzie ona poszła? Burczało mu w brzuszku i chciał się do niej przytulić, by poczuć się bezpieczny! Słysząc jakiś odgłos na zewnątrz, wsadził łapkę w pyszczek, by zagłuszyć histeryczny szloch, który wyrywał mu się z gardła. Miał być cicho, bo inaczej coś mogło go zjeść. Jednak, gdy wyczuł zapach matki, jego serce powoli zaczęło się uspokajać. To nie był wróg.
— Mama! — pisnął do niej płaczliwie, wysuwając pyszczek z norki.
— Tak, mama, a kto inny? — spytała retorycznie i zgryźliwie, podchodząc do wysuniętego pyska syna. Kociak zauważył, że kocica nie wyglądała za dobrze. Jej futro było wciąż nadpalone w niektórych miejscach, na których miała jakąś papkę, która miała załagodzić oparzenia. Czarna łapą wepchnęła jego pysk z powrotem do dziury, po czym sama do niej weszła.
Skrzywił pyszczek, gdy został odepchnięty, ale zrobił jej miejsce. Gdy ta umościła się w środku, szybko do niej przylgnął, pociągając noskiem. Tak bardzo mu jej brakowało!
— M-myślałem, że p-potwór — wyznał kotce, patrząc na nią wielkimi, zaszklonymi oczami. — Masz am, am? Jestem głodny.
— To co upolowałam oddałam zielarzowi.
Nie rozumiał co to znaczy. Czemu musiała oddać posiłek jakiemuś zielarzowi? Dlaczego nie mogła zatrzymać tego dla nich? Wydał z siebie żałosny pisk, zaczynając smarkać się w jej futerko. Tak bardzo ssało go w żołądku. Czemu o nim nie pomyślała?
— Mamooo, ale ja głodny — zawodził.
— Ciszej bądź! — warknęła, pacając go mocno łapą w łeb, by się ogarnął — Nie mazgaj się!
Chociaż Żmija starała się go tak uspokoić, załkał tylko bardziej, smarkając się i kuląc w jej futerku bardziej. Ściszył jednak swój głos na tyle ile był w stanie, by jej nie denerwować.
— Nie mazgaje — powiedział, unosząc na nią zapłakane ślepia. — G-gdzie moje siostry? — zadał pytanie, które chodziło mu po głowie od kilku dni, by zmienić temat i nieco ugłaskać czarną.
— Sagittari się spaliła — odpowiedziała sucho. — A o Jad nie pytaj — dodała stanowczo.
Jak to się spaliła?! Co to znaczyło? Że już jej nigdy nie zobaczy, tak jak taty? Zadrżał, chowając pyszczek między łapki, czując jak strach przejmuje całe jego ciałko. Już nie chciał pytać. Źle zrobił, że te słowa wyszły z jego pyszczka. Wolał chyba żyć w niewiedzy.
— P-przepraszam — pisnął cichutko.
Żmija prychnęła tylko, po czym położyła łeb na łapach.
— Idę spać. Jak znowu obudzisz mnie płaczem to dostaniesz po mordzie.
Pociągnął ostatni raz noskiem, po czym kiwnął główką. Nie chciał denerwować mamusi. Wtulił się w jej futerko, a sen przyszedł dość szybko, ponieważ przez ten cały stres, stracił mnóstwo energii.
<Mamo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz