No i stało się, siedział przed Różaną Przełęczą z całą swoją rodziną, otoczony przez cały klan. Duma go rozpierała, gdy wpatrywał się w oczy liderki, która zgodziła w końcu ich mianować. To było takie niespodziewane, a ile radości mu sprawiło! Po tym co stało się z tymi samotnikami, ledwo sobie radził. Pokonał jednak tą słabość dzięki rodzinie. Lwiej Łapie udało się odegnać burzowe chmury, które nad nim zawisły. Odetchnął, prawdziwie i głęboko, chociaż to co siostra mu powiedziała, wracało do niego we snach. Czy naprawdę czarna szylkretka pragnęła się ich pozbyć? Teraz, gdy przed nią stali w to wątpił. Czemu zamiast skazać ich na wygnanie czy śmierć, awansowała ich w hierarchii? To przeczyło tej niepokojącej teorii.
— Ja, Różana Przełęcz, przywódca Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Piaskowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam — nie wahał się ani przez chwilę.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Piaskowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Piaszczysta Zamieć.
Podszedł do mentorki i zetknął swój nos z jej barkiem, zaczęło się skandowanie i kolejne mianowanie. Siedział dumnie, obserwując jak jego rodzina nareszcie staje się pełnoprawnymi członkami klanu.
***
Imię siostry było... dziwne. Nie spodziewał się członu Paszcza. Ruda miała w końcu małą mordkę i jakoś do niej nie pasowało. Nie darła się, była dobrze wychowana, więc skąd Różana Przełęcz na to wpadła? Nie mógł jednak jej zapytać, ponieważ czuwali. Nie mogli się odzywać, ale byli obok siebie. Zawsze szli razem przez życie. Otarł się o bok matki, uśmiechając się do niej dumnie. Widział w jej oczach, że cieszyła się z tego, że nareszcie powoli jej marzenie się spełnia. Wychowała kocięta i zostały one wojownikami. Nie zawiedli. On nie zawiódł! To był najszczęśliwszy dzień, jak i noc, jego życia.
Dopiero, gdy poranny patrol wyszedł na zwiady, udali się do swojego nowego legowiska. Mogli nareszcie wypocząć i nieco porozmawiać. Oczywiście, zajął mech, który najbliżej był Ziębiego Trelu. Tyle księżyców spędził u boku kocicy, że nie wyobrażał sobie spać z dala od matki. Towarzyszyła mu w końcu przez całe życie. Od narodzin po dzień dzisiejszy. Bardzo ją kochał.
— Lewku? — Spojrzał na siostrę, która wciąż nie odezwała się ani słowem. — Nie cieszysz się, że jesteśmy już wojownikami? Chodzi o twoje imię? Wiesz... Mi się podoba. Jest ładne — starał się ją pocieszyć. — Brzmi groźnie. Na pewno wrogowie będą przed tobą uciekać w popłochu — zażartował.
<Lew?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz