Było dobrze. Wierzyła, że wśród znajomych, jest lepiej niż w grupie. Znała ich wszystkich, część poznała się z nimi później, więc nie czuła się zagubiona w relacjach. Zwracali na nią uwagę, nawet jeśli zdarzało im się powiedzieć coś, na co skręcał jej się żołądek, popchnąć ją za mocno, tak, że musiała podkraść się do tamtej rodziny, by pomogli jej z wybitym barkiem; nowi nie wiedzieli jak naprawić takie urazy, więc sama im pomagała, gdy potrafiła. Z nastawieniem łapy nie mogła jednak na nich polegać. Na szczęście tamci, od których uciekała, nie zauważyli, czy nie chcieli komentować, jej nieobecności. Tak jak nie dyskutowali znikających większych porcji jedzenia; chociaż czuła napięcie, może wyimaginowane, gdy cicho wracała, chowając się w cieniu, niechętna do bycia zauważoną, unikającą przychodzenia, gdy w środku piwnicy była Krokus czy Sroka. Potrzebowała tego jedzenia, by pomóc swoim przyjaciołom. Ci śmiali się, że kradnie, ale wcale by tak tego nie nazwała. Poza tym tamten gang też kradł; od innych kotów, od dwunożnych, bez skrupułów próbując się wyżywić. Co złego było więc w tym, że chciała wyżywić kogoś, kto zauważył jej problemy jako pierwszy, mimo znania jej tak krótko? Tak naprawdę przyniesienie im jedzenia było jedyną rzeczą, którą mogła im podarować, by nie znudzili się nią i nie porzucili. Nie mogła teraz zostać sama, gdy zwłoki kotów rozkładały się w każdym kącie, przykryte gnijącymi liśćmi. Nie przeżyłaby poza grupą, a nie udawało jej się znaleźć starego domu, gdy idąc z gangiem, rozglądała się za znajomym płotem. Grupa kocurów zapewniała bezpieczeństwo, gdy przekraczali terytoria lub ktoś wchodził do ich alejki, gdzie obijali się wśród kartonów.
Na początku pory opadających liści, gdy to wszystko się dopiero zaczynało, była w stanie jeszcze rozpoznać niektóre emocje, które się w niej kłębiły; stres, strach, rozpacz, bezsilność, poczucie winy, wyobcowanie. Teraz, nie czuła nic, albo wszystko mieszało się ze sobą, prowadząc do odcięcia. Ciągłego zmęczenia, którego długie drzemki nie mogły zniwelować, ciężaru w łapach, powstrzymującego od wstania.
Ale szła, gdzie niosło ją towarzystwo, bo czuła, że jak pominie, choć kilka uderzeń serca poza ich towarzystwem, coś jej umknie. Jakieś wydarzenie, jakiś żart, pojawienie się nowego kota, który zaburzy ich relacje, odizoluje ją, pozbawi kontroli nad poczuciem przynależności, którego tak potrzebowała, doprowadzi do porzucenia, którego tak nie chciała. Choć nie czuła tego teraz, przytłoczona i przytłumiona, być może czymś, czym poczęstowali ją, by stłumić głód, na logikę i z doświadczenia wiedziała, że jeśli pozwoli sobie na przerwę, będzie tego żałować.
Puszczenie tego cienkiego sznurka kontroli, mogło mieć dla niej gorzkie konsekwencje.
Mimo tej świadomości czasami jej umykał. Gdy nie była w zasięgu wzroku i słuchu, zdarzały się dziać rzeczy. O wszystkich zawsze słyszała, bo koty te lubiły się chwalić.
Gdy chodzili po mieście, rzadko się rozstawali; grupa kotów skuteczniej odstraszała śmiałków, chcących ukraść im cokolwiek akurat mieli. Oddalając się z burym kocurem na chwilę tylko we dwoje, nie spodziewała się, że wróci do takiej sceny.
Wlokąc się, jedyne, co potrafiąc teraz rozpoznać wewnątrz, to ból w ciele, za przyjacielem, poczuła zapach krwi, na łapach dostrzegła jej ślady, wraz ze strzępkami białego futra.
Serce zabiło jej mocniej, instynktownie czując, że to kolejne miejsce bójki. Widziała ich ostatnimi czasem więcej niż kiedykolwiek wcześniej i powoli przestawały robić na niej wrażenie, szczególnie gdy sama okazjonalnie brała w nich udział, wciąż wywoływały w niej reakcję. Była z niej nawet usatysfakcjonowana; w końcu coś czuła, w całej tej pustce. Tak jak ukojenie dawała jej bliskość, szarpiąca i zostawiająca skutki, które faktycznie czuła, bicie się wywoływało falę ekscytacji, mrowienia w łapach, krzyczącego instynktu przeżycia.
Kot był tylko jeden. Leżał, rozszarpany na strzępy, tak małe, jak inni przedstawiciele jego gatunku mogli uzyskać.
Przełknęła z powrotem wracającą w górę zawartość żołądka, gdy rozpoznała ciało.
Czy ulga, którą poczuła, była czymś złym? Wydawała się nim być, gdy patrzyła na moralność jej śmierci i swojego życia.
Nie mogła powiedzieć, że lubiła Srokę — nielubienie było czymś nowym w jej zbiorze doświadczeń, ale coraz częściej używanym. Nie lubiła jej krzyków, jej spojrzeń. Przyjaciele mieli rację, osadzając białą o zbyt duże ego, narwanie. Taka właśnie była.
Ale mimo wszystko, bolały ją drwiny kocurów nad jej truchłem. Nikt nie zasługiwał na poniżanie, gdy już był martwy, nawet jeśli był tak głupi, jak żółtooka.
Oparła się więc słabo o bok kota, spojrzeniem ponaglając go, by szli dalej. Ten kawał mięsa, który zdołali wygrzebać ze śmieci, gdy ona była trochę dalej, a chwilę przed atakiem wygłodniałego kota, przecież sam się nie zje, a robienie tego w towarzystwie kęp futra, porywanych przez wiatr, nie należało do najsmaczniejszych. Nie wspominając o szarości otoczenia, zwiastującej deszcz...
Wyleczeni: Skaza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz