Padał deszcz. W tle grzmiała burza. Kropelki deszczu leciały na krótkie, zabliźnione futerko kotki, która uciekała przed swą dawną ukochaną. Tak, dawnym obiektem westchnień, który aktualnie gonił ją, by zabić Jaśmin.
Krople padały mocniej. Deszcz był bardziej obfity niż wcześniej. Czekoladowa kotka zwana Modliszkowe Futerko złapała pazurami za jej prawą stronę brzucha, robiąc ranę na tym miejscu. Podniosła pazury ku górze, drugą łapą przyciskając głowę kotki do podłoża. Oddech był szybki, ogon nerwowo się machał. Zanim tamta wbiła swoje pazury, liliowo pręgowana kotka drapnęła Modliszkę w pierś.
Przeciwniczka spojrzała na swoją krwawiącą klatkę piersiową, która na szczęście, pod jej grubym futrem, nie było aż tak tego widać. Jaśmin wykorzystała ten czas i uciekła, z krwawiącym bokiem.
Biegła tyle ile sił w łapach, nie patrząc z tyłu. Zostawiła Ognicowego i Łasiczkę, mając nadzieję, że już nigdy jej nie zobaczy, a jednak. Fałsz. Zobaczyła ponownie Modliszkowe Futerko, która to nadal chce ją zabić.
Liliowa kotka schowała się w starej, opuszczonej norce, odpoczywając. Musi odejść jeszcze dalej. Daleko stąd, by już nigdy jej nie odnalazła i jej partner, który to również tego chce. Ją martwą.
Próbowała zasnąć. Zwinęła w kłębuszek, owijając ogon wokół ciała, choć instynkt mówił jej jedno. Czuwaj. Oni tutaj gdzieś są. Nie może spać. Chyba nie chce nigdy się nie obudzić? Po deszczu i burzy w końcu zapadła w sen.
***
Mijały zachody i wschody słońca, a kto wie, może nawet i księżyce? Jaśmin już dawno straciła poczucie czasu. Droga była raz ciężka, raz w miarę. To zależało gdzie była, choć, krajobrazy były śliczne.
Jednak rodziny nadal brak.
Nie czuła ich zapachu.
Gdzie oni mogli być?
Jaśmin się wydawało, że przeszła cały świat. Co, jeśli nie żyją? Nie… bez przesady… chyba. Nie mogła o tym myśleć. Już starczy, że widok jej martwego brata utknął w jej pamięci i jak widać, nie miał zamiaru odchodzić. To był okropny widok.
Po drodze nie tylko Modliszkowe Futerko zaatakowało kotkę. To miała małą bijatykę z innym samotnikiem, który to pozostawił po sobie ranę na przedniej prawej łapie. To z dość sporą łasicą. Było trzeba jeść te resztki, niż próbować polować. Zwierzątko ugryzło ją w ogon. To już lepsza jest padlina.
Wiatr był silny. Przewietrzał, w niektórych miejscach, zakrwawione futro kotki. Głód doskwierał, a z daleka coś zauważyła. Siedlisko dwunogów… tam jej jeszcze nie było.
Słyszała i widziała trochę o nich. Dobre i złe rzeczy. Jedni się znęcają, drudzy pomagają. Jedno jest pewne. Pieszczochem za żadne skarby nie zostanie. Noszenie obroży? Najgorsze co może być! To musi boleć. Przynajmniej tak myślała.
Weszła na przedmieścia, idąc przed siebie, będąc uważna przez cały czas. Trzeba być uważnym. Tak mówił jej ojciec i tego nauczył ją życie. Uważaj na koty, jakie spotykasz.
***
Życie w siedlisku dwunogów na razie nie było takie, złe jak myślała. Było pożywienie, ‘’pieszczochy’’ patrzyły z przerażeniem na zabliźnioną kotkę. To szczerze było odrobinę smutne. Nie chciała, by patrzyły na nią, jak na wroga. Ona nie atakuje ‘’bo tak’’, tylko gdy trzeba. Znalazła nawet miejsce do spania. Karton. Idealny. Nawet było w nim trochę trocin, przez co było wygodnie.
Patrząc na zachodzące słońce, myła łapki, co parę oddechów sprawdzając, czy nikt nie idzie po jej zwierzynę, jaką znalazła. Kompletnie nie wiedziała co to, ale wyglądało apetycznie i dobrze pachniało. Na pewno nie były to królicze bobki, które spożywają koty domowe.
Wyskakując ze swego kartonu, poczuła. Jakiś kot? Nie pachniał jak pieszczoch. Zjeżyła futro, wystawiając swoje i tak długie oraz ostre pazury.
– Zostaw moje jedzenie! – syknęła, odwracając się w stronę, z której dochodził zapach obcego kota.
Wtedy zza cienia wyłoniła się szylkretowa kotka o zielonych oczach.
– A ty to kto? – zapytała, cofając się kilka kroków do tyłu. Futro nadal najeżone, a pazury wystawione.
<Jeżyk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz