Jesień nie była ulubioną porą roku Kremówki z wielu powodów. Jednym z nich był fakt, że przez liczne, obfite ulewy i szalejący wiatr jej rodzeństwo nie mogło wychodzić na podwórko tak często, jak tylko im się podobało i musieli tkwić za szklaną szybą. Choć płowej bardzo to przeszkadzało, gdy tylko przypominała sobie o biednych samotnikach nieposiadających ciepłego kąta u dwunożnych, całe jej niezadowolenie zamieniało się we współczucie. Jak im musiało być zimno i niemiło! Gdyby tylko mogła, zabrałaby ich wszystkich do domu, lecz obawiała się reakcji właścicieli, którzy już przy sześciu kociętach ledwo co dawali radę.
Właśnie, o wilkach mowa. Niespodziewanie dwunożna zbliżyła się do szylkretki, trzymając w dłoniach dziwną rzecz w kolorze pomarańczowym. Koteczka lekko uniosła brwi w zdziwieniu, ale już po chwili zapomniała o swoim zaskoczeniu, łasząc się o nogi kobiety i donośnie przy tym mrucząc. Jak ona kochała tych swoich dziwaków! Córka Cynamonki nawet nie zwracała uwagi na to, co jej właścicielka wyprawia, uznając to część nowej zabawy. Dopiero gdy ta odeszła, podziwiając swoje dzieło, kotka spojrzała na własne łapy.
O rany. Dwunożni znowu użyli tych swoich czarów.
Przemienili ją w dynię!
Jej piękne, jasne futro zostało schowane pod warstwą przyjemnego w dotyku materiału w kształcie wyżej wymienionej rośliny, a w dodatku na jej głowie pojawiła dziwna, zielona czapeczka z wystającymi liśćmi. Płowa początkowo próbowała strząsnąć z siebie przebranie, lecz jej próby zakończyły się porażką. Czy to przez to, że strąciła ostatnio ulubioną miskę dwunożnych z blatu? Przecież to był głupiutki żarcik! Nie musieli od razu rzucać na nią zaklęć! Czuła, jak łzy zaczynają napływać do jej oczu, ale ze smutku wyrwał ją głos mamy.
— Kremówko, spokojnie — powiedziała uspokajająco Cynamonka, podchodząc bliżej. Delikatnie owinęła córkę ogonem. — Dwunożni czasami zakładają nam takie kostiumy ze względu na ich własne święta, ale nie martw się, za niedługo ci to ściągną. Póki co możesz pochwalić się nowym strojem innym kotom. Przestało padać — kocica uśmiechnęła się, wskazując ogonem na otwarte drzwi wychodzące na podwórko.
Szylkretka momentalnie się rozpromieniła. Całe szczęście, że się myliła i to tylko jedna z nietypowych tradycji jej właścicieli. Koteczka pospiesznie przytuliła mamę w geście podziękowania, po czym wybiegła na zewnątrz, szukając czegoś - albo raczej kogoś - do wspólnej zabawy.
Los chciał, że po chwili na płocie ukazała się sylwetka czarnego kocura, który już nie raz odwiedzał tu Cynamonkę, lecz Kremówka jeszcze nie miała okazji do rozmowy z nim. Niewiele myśląc (bo nigdy nie poświęcała tej czynności zbyt dużo czasu) na krótkich łapkach podreptała w stronę nieznajomego, już z dala szczerząc do niego kiełki.
— O rajuśku! — krzyknęła z zachwytem, zauważając czerwone ubranko kocura. — Czyli nie tylko ja dzisiaj zostałam zaczarowana. Bardzo ładnie Pan wygląda… Jak taki świeżutki pomidorek! O, albo truskaweczka!
<Panie Jafarze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz