Poranna Łapa widziała, jak bardzo jej propozycja zdziwiła Rozwydrzoną Łapę. Reakcja ta była zrozumiała — starsza z uczennic miała w końcu przed sobą wnuczkę kotki, którą zaatakowała, córkę liderki, która wymierzyła jej karę za przewinienia względem starszej należącej do ich klanu. Niebieska kotka nie miała też pewności, czy ktokolwiek spoza rodziny Nocki zwracał się teraz do niej w pozytywny sposób.
Cóż, ona sama może i nie działała z dobroci serca, ale skoro już podjęła się tej inicjatywy, nie zamierzała się wycofywać. Nawet jeśli musiała aż dwukrotnie przekonywać czarną kotkę, że naprawdę zamierza jej pomóc, wzięła się po tym do pracy. Rzadko miewała okazję zajmować się legowiskami — mimo że czasem należało to do obowiązków uczniów, Porannej Łapie, jako dobrze sobie radzącej podczas treningów córce liderki, nieczęsto powierzano zadania niepowiązane z nauką walki czy polowań. Szybko odkryła jednak, że czynność ta sprawia jej pewną przyjemność, a jej monotonia ma w sobie coś kojącego. To nie wystarczało jednak jej zawsze rozpieranemu przez energię móżdżkowi, więc już po chwili zainicjowała dalszą część rozmowy, z braku lepszych pomysłów wypalając najgłupsze możliwe pytanie:
— Jak się miewasz?
Zawstydzenie nie trwało jednak długo. Nocka uprzejmie odpowiedziała na jej pytanie. Nie zdradziła jednak zbyt wiele, czemu nie można było się dziwić. Zaś to, co powiedziała, nie prezentowało się zbyt wesoło. Poranek nie miała nigdy zbyt dużej styczności z mentorem swojej rozmówczyni, ale słyszała o nim dość opowieści, by móc stwierdzić, że jako mentor prawdopodobnie był całkowitym przeciwieństwem Wroniego Transu. Sądząc po tym, jak jego uczennica skuliła się, mówiąc o nim, podejrzewać można było, że agresja i przemoc, być może również fizyczna, były u niego na porządku dziennym.
Niebieska kotka postanowiła jednak przemilczeć tę sprawę i nie zdradzać swoich przemyśleń na ten temat. Mimo że wiele pytań cisnęło jej się na język, miała świadomość, że nie powinna naciskać na swoją rozmówczynię. To był ich pierwszy prawdziwy kontakt. Nie mogła tego spieprzyć osobistym pytaniem zadanym w złym momencie.
Dalej pracowały więc w milczeniu. Poranek była pewna, że niedługo rozsadzi ją to od środka, ale uparcie milczała, bojąc się, że palnie coś głupiego. Przynajmniej dwa razy musiała ugryźć się w język — dosłownie! — ale trwała w swoim postanowieniu. Spędzanie wspólnie czasu w milczeniu, jakkolwiek bardzo męczące nie było, gdy nie znało się swojego towarzysza zbyt dobrze, również mogło w jakiś sposób pomóc się ze sobą zapoznać, przyzwyczaić się do siebie, zacieśnić nowopowstałe więzi.
To Rozwydrzona Łapa w końcu przerwała milczenie, które najwyraźniej i dla niej stało się już nieznośne. Jej pytanie — „jak ci idzie szkolenie?” — było dla Porannej Łapy świetną okazją do przechwałek, którą oczywiście wykorzystała. Na szczęście zreflektowała się dość szybko, chwaląc również swą siostrę i uprzejmie odwzajemniła pytanie. W odpowiedzi otrzymała kolejną dawkę informacji na temat relacji Nocki z jej mentorem. Ponownie jednak postanowiła nie naciskać zbyt mocno, by nie spłoszyć czarnej.
Gdy skończyły pracę, Poranek już od dawna wiedziała, jak chce zakończyć tę sytuację. Zamierzała odwrócić się ku swojej towarzyszce z uśmiechem i pochwalić to, jak dobrze wyszła im współpraca. Po chwili, udając lekkie zawstydzenie, zaproponowałaby kolejne spotkanie, nawet jeśli miałoby znowu polegać na wspólnym poprawianiu legowisk. Jednak to Rozwydrzona odezwała się jako pierwsza, patrząc jej prosto w oczy.
Już samo to sprawiło, że przez chwilę zapomniała, jak poprawnie się oddycha. Oczy Nocki były przenikliwie żółte, tak jak te należące do Poranek. Ślepia starszej z uczennic wyróżniał bezbrzeżny smutek, jaki można było w nich dostrzec. Było jednak coś pięknego w tych dwóch smutnych gwiazdach lśniących na czarnym niebie jej pyszczka…
— Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego mi pomogłaś? Nikt inny tego nie zrobił. To miło z twojej strony, ale tylko się niepotrzebnie męczyłaś, zamiast odpocząć po treningu. Dlaczego to dla mnie zrobiłaś? — pytała uparcie Rozwydrzona. Nawet jeśli jej słowa zdawały się być spowodowane czystą ciekawością, Poranek obawiała się, że mogą być formą ataku.
— Po pierwsze, mój trening został dziś skrócony wbrew mojej woli i nie zdążyłam się nawet zmęczyć na tyle, by potrzebować odpoczynku. Chciałam za to znaleźć coś, co zajmie jednocześnie moje ciało i umysł, a przypadkiem natknęłam się na ciebie. Mój pierwszy powód jest więc czysto egoistyczny — mruknęła, przeciągając się powoli. — Po drugie, to smutne, że nikt inny ci nie pomógł. Jeszcze nie wiem, co o tobie sądzić, ale nie zdajesz się być złym kotem. Z jednej strony zaatakowałaś moją babcię i być może powinnam cię za to nienawidzić do końca życia, ale… z drugiej strony jest w tobie coś takiego, co każe mi poznać cię bliżej, sugeruje, że jest w tobie o wiele więcej, niż mi się zdaje. — Spuściła na chwilę pyszczek w dół, woląc w tym momencie nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z kotką. Choć dziwiło to ją samą, mówiła szczerze. Być może nie odsłaniała całej prawdy, ale również nie kłamała.
Właśnie wtedy do legowiska wparował Brzaskowa Łapa. Już od progu, zauważywszy swoją siostrę, zaczął na coś utyskiwać, najwyraźniej również niezadowolony z przebiegu swojego treningu.
— Przepraszam, muszę porozmawiać z bratem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy miały okazję do rozmowy — wyszeptała z delikatnym uśmiechem i, nie czekając na odpowiedź, oddaliła się w stronę Brzasku.
Choć nie chciała się do tego przyznać nawet przed samą sobą, uciekła. Uciekła od Rozwydrzonej Łapy, ponieważ bała się dalszego przebiegu tej rozmowy, która zaczynała wchodzić na zbyt osobiste i szczere tematy. Uciekła również dlatego, że brat zdawał się do tej pory nie zauważyć, z kim rozmawiała, a ona sama nie chciała, by rodzeństwo wiedziało, że się zadaje z Rozwydrzoną. Nie byli jeszcze gotowi na usłyszenie o jej planie. A już na pewno nie byli gotowi na informację, że Poranek szczerze miała nadzieję na kolejną (i kolejną, i kolejną, i kolejną…) rozmowę z kotką, którą prawdopodobnie cała ich rodzina darzyła nieprzyjemnymi uczuciami.
~*~
Poranek miała tego cholernego starego dziada po koniuszki uszu. Nie dość, że wyrwał ją ze snu dosłownie kilka uderzeń serca po tym, jak słońce zaczęło się wychylać zza horyzontu (i to w dzień, który miała wolny od treningu!), to jeszcze wymyślił sobie jakieś z dupy wyciągnięte bojowe zadanie. No to teraz łaziła gdzieś po jakichś chaszczach w okolicy, w której nawet nigdy wcześniej nie była, szukając zielska, którego nazwy nie była w stanie zapamiętać, powtarzając w głowie cechy jego wyglądu (nie było to niestety „niebieski kwiat i kolce”), a słońce już szczytowało na niebie.
Była niewyspana, głodna i ogólnie wkurwiona. Miała ochotę to rzucić w cholerę, wrócić do obozu i mieć gdzieś medyka, ale wiedziała, że jedynym, co by w ten sposób zyskała, był wpierdol. Miała jeszcze trochę rzeczy, których chciała się nauczyć od Gęsiego Wrzasku, wolała się więc mu zbędnie nie narażać. Brodziła więc w tych pieprzonych krzakach dalej, aż do sierści na łapie nie przyczepił się jakiś cholerny rzep. Była gotowa stratować tę roślinę, wyżyć się na niej, ale wtedy zrozumiała, że…
Rzepy. Staruch wysłał ją po roślinę, która miała rzepy. Oprócz tego miała mieć też długie łodygi, które również miała teraz przed sobą. Jakkolwiek nie nazywało się to cholerstwo, samo się znalazło!
Z triumfalnym uśmiechem na wypełnionym głupimi zielskami pysku wyruszyła w drogę powrotną do obozu. Jak się okazało, nie musiała nawet do niego dochodzić, ponieważ Gęsiego spotkała jeszcze przed owym obszarem, gdzieś w środku lasu. Jedynym problemem było to, że nie był sam. Towarzyszyła mu jego uczennica, którą Poranek od momentu ich rozmowy nad poprawianymi legowiskami widywała jedynie z daleka. Surowy mentor, jak pewnie często to robił, wydzierał się na nią tak, że wszystkie ptaki pouciekały z okolicznych drzew, a ona drżała na całym ciele, starając się coś mu wytłumaczyć. Poranek zauważyła, jak kocur napina mięśnie, szykując się do ataku i zadziałała, zanim zdążyła pomyśleć.
— Heeej, Gęsi Wrzasku! — wykrzyknęła (a raczej spróbowała, jako że chwasty w pysku całkiem skutecznie jej to utrudniały), podchodząc do niego dziarskim krokiem.
Jakkolwiek głupie to nie było, zadziałało. Medyk zatrzymał się wpół ruchu, jedynie delikatnie drasnąwszy bok swojej uczennicy, po czym obrócił swe mordercze spojrzenie ku gówniarze, której udzielał dodatkowych nauk.
— Trochę mi to zajęło, ale w końcu się udało! Oto twoje… eee… rzepy! — oznajmiła, wypluwszy zioła na trawę.
— „Trochę” ci to zajęło? Minęło, kurwa, pół dnia! I oczywiście nawet za chuja nie pamiętasz, jak się nazywa ta roślina! Zastosowania pewnie też nie pamiętasz, co, gówniaro? — prychnął i znowu się zamachnął, tym razem na inną kotkę. Odskoczyła. — Przynajmniej przyniosłaś to, co miałaś przynieść, i w sensownych ilościach — westchnął. — A teraz wbij sobie w ten pusty łeb: to jest przytulia czepna, która służy do zapobiegania pocierania okładu o kocią skórę i podrażniania jej. Przyczepiamy rzepy do okładu, żeby go unieruchomić. Czaisz?
— Czaję. — Kiwnęła głową.
— No to spierdalaj — syknął. — Ty też spierdalaj — zwrócił się do Rozwydrzonej Łapy. — Jeśli jutro znowu powtórzysz ten sam błąd, to spuszczę ci wpierdol twojego życia — rzucił na odchodne i powędrował w kierunku obozu.
Dopiero wtedy Poranek przypomniała sobie o istnieniu i obecności Nocki.
— Wszystko w porządku? Mocno cię drapnął? — spytała, podszedłszy do czarnej.
— Nie… To nic — mruknęła starsza z uczennic.
— Skoro tak uważasz… — Poranna Łapa postanowiła nie naciskać. — Słuchaj… Nie wiem, o co tak się rzucał, ale jeśli chcesz, możemy razem potrenować, żeby wyeliminować ten cały błąd. Albo, jeśli to zabrzmi bardziej kusząco, możemy po prostu znaleźć jakieś przyjemne miejsce, w którym będziesz mogła odpocząć i się odstresować… Co ty na to?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz