*przed zgro, lato*
Przeskakiwała z gałęzi na gałąź, ćwicząc wspinaczkę na drzewa – jedyną rzecz na treningach, która jej naprawdę wychodziła. I to coraz lepiej. Ostra Kostrzewa nie była zbyt wylewna, jeśli chodzi o pochwały, ale Jutrzenka i tak wiedziała, że radzi sobie dobrze. Dostrzegała, że mentorka nie krytykowała jej za bardzo w tym temacie. A do tego chodząc po konarach drzew Jutrzenka czuła się… jakby wolna. Mimo początkowego strachu związanego z możliwością napotkania sowy, koteczka znalazła jakieś ukojenie od codziennego stresu pośród koron drzew. W nich powiem nie było lisów, borsuków, innych kotów. Mało kto patrzył w górę. Była naprawdę wolna. Nie czuła na sobie spojrzenia istot, które ją przerażały. I do tego nawet wypierająca jej część, gdyby cokolwiek dobrego przyznawała, powiedziałaby jej, że zrobiła postępy, że coś naprawdę umiała.— Dobra. Na dzisiaj wystarczy — stwierdziła Kostrzewa. Młoda zeszła więc pospiesznie z drzewa, choć nie chciała tego robić. Wolałaby zostać. Bo gdy tylko jej łapy dotknęły podłoża, kotka straciła to, co uzyskała. Wolność od stresu, od strachu przed szmerami pośród leśnej gęstwiny.
Trzymając się blisko mentorki wróciła do obozu. Potem starsza wróciła do własnych spraw, a Jutrzenka została sama. Szylkretowa kazała jej jeszcze sprawdzić, jak się mają karmicielki. Jutrzenkowa Łapa wykonała więc polecenie. Podeszła do stosu ze zwierzyną, po czym wzięła z niego ptaka, który wyglądał na pożywnego. Od razu poczuła na sobie spojrzenia innych kotów, przez co sierść na jej karku uniosła się widocznie. Pewnie znowu oceniali. Zastanawiali się, czy skarcić ją za to, że bierze coś tak dobrego ze stosu. Potępiali.
Szybko czmychnęła w stronę legowiska karmicielek. Nie chciała czuć na sobie spojrzeń. Nie chciała, by inni zwracali na nią uwagę.
Nieomal wbiegła do żłobka, co wzbudziło zdziwione spojrzenie Ważkowego Skrzydła.
Młodsza kotka, speszona, z uszami ściśle przylegającymi do czaszki, podeszła do starszej kotki, następnie kładąc pod jej łapy ptaka.
— P-prz-przynio-przyniosłam p-pa-pani je-jedzenie — wydukała.
Starsza kocica skinęła głową, dziękując, po czym zabrała się do pałaszowania przyniesionej piszczki.
Szybko wyczuła jednak na sobie czyjść wzrok. Od razu spięła się, rozglądając się na boki i szukając osoby, która jej się przypatrywała. Czyżby nie zauważyła, że w legowisku jest już jakiś wojownik albo uczeń? Wtem w jej oczy rzuciła się czarna, puchata kulka. I to właśnie ona patrzyła na nią swymi brązowymi oczyma z chyba… zaciekawieniem? Jutrzenka mocno speszyła się. Nie spodziewała się że kociak będzie na nią patrzył. Co było w końcu ciekawego w bojaźliwej, płaczliwej istocie jak ona? Po chwili niezręcznej ciszy w końcu odezwała się.
— Cz-cze-cześć… — powiedziała niepewnie, nieco trzęsącym się głosem, siadając. Bała się kociaka… nowy poziom strachu osiągnięty. Chociaż co się dziwić, jak nawet nagły ruch myszy potrafił ją wystraszyć.
<Gryko?>
[430 słów]
[Przyznano 7%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz