*lato*
— Hmm... — podjął jej syn zamyślając się na chwilę — To może my się do niego przeniesiemy? Do tego Klanu Klifu. Będziemy mogli być wtedy razem i żaden hycel nam nie zrobi krzywdy. Co wy na to? — zagadnął rodzeństwa, po czym z radością spojrzał na matkę — Mamo?Propozycja kociaka wywołała w kotce niemałą konsternację. Była trochę zła na to, że taki pomysł w ogóle wypadł z pyska młodego – przecież cała Sekta nie przeniosłaby się do Klanu, a to była jej rodzina, ich rodzina. Starała się jednak nie złościć. To przecież tylko kociak, był młody. Nie chciała być złą matką jak Krokus. Każącą swoje dzieci za nawet najmniejsze przewinienia. Bała się, że stanie się taka jak bura. Nie chciała, by do tego doszło, za żadne skarby świata.
— Jerzyku, my mieszkamy tu, bo jesteśmy z Kamiennej Sekty. Poza tym, co ja ci mówiłam o klanach? — spytała.
— No wiem, ale tata mieszka w klanie... — miauknął słodziutko bury. — A ja chce żebyśmy byli wszyscy razem!
Jego inicjatywa była szlachetna, godna podziwu… ale nierealna.
— Niestety, życie nie jest takie proste, Jerzyku. Ale tata często was odwiedza... ja nie miałam ojca. — żałowała, że nie posiadała drugiego rodzica, który by ją kochał i wspierał. Który nie pozwalałby Krokus tak ich traktować. Ale go nie miała. Nigdy nie poznała swego płodziciela.
— Dlaczego? Myślałem, że każdy ma tatę... — zdziwił się kociak.
— Tak, mój ojciec gdzieś istnieje. Ale nigdy go nie poznałam, ani o nim nawet nie słyszałam. Więc masz szczęście, którego nie miała większość Sekty, Jerzyku. Skowronek i Krokus też nie miały ojca. W sumie tylko dwa koty spośród nas poza tobą i twoim rodzeństwem własnych ojców poznały.
To było jak tak teraz o tym myślała dość smutne. Na pewno dzieci Bylicy chciałby mieć drugiego rodzica. Ale nie miały. Tak samo ona oraz potomstwo Błota takiego kogoś nie posiadali. Tylko jej kocięta z tych wychowanych od początku w Sekcie znały swego ojca. Mieli ogromne szczęście.
Jej syn również posmutniał na jej słowa. Przesunął się do jej łapek wpychając się między nie i chowając pyszczek w jej długą sierść.
— Przepraszam mamusiu.
— Nic się nie stało, kochanie. — powiedziała, przytulając do siebie kociaka — Bardzo cię kocham, wiesz?
— Wiem — miauknął na powrót radośnie machając energicznie swym ogonkiem. — W końcu to mnie nazwałaś tak samo! Więc musisz mnie najbardziej kochać. A ja też cię bardzo kocham. — mały zignorował pomruki sióstr i brata.
— Kocham was wszystkich tak samo, kochanie — szylkretka zaśmiała się, następnie liżąc kocurka po łebku. Ten wydał z siebie pomruk zadowolenia uśmiechając się do rodzicielki. Gdy kotka przestała go lizać, ułożył głowę na jej łapkach. Już po paru chwilach czuł się senny, w końcu dokazywał tego dnia, nie ma co. Już niedługo potem młody zasnął, wtulony w swą matkę.
***
*Dalej lato*
Jeżyk pilnowała maluchów, gdy te buszowały po całym ogrodzie. Dwunogi znowu pojechały, więc młodych nie było już jak powstrzymać przed eksploracją i zabawą na świeżym powietrzu. Szczególną uwagę zwracać musiała na Pliszkę, bo ta była bardzo krnąbrna i nie raz uprzykrzała życie rodzeństwu. No i samej Jeżyk też. Jeśli młoda matka miałaby wskazać najbardziej kłopotliwe kocie, byłaby nim właśnie liliowa.W tym samym czasie Jeżyk korzystała także ze słońca. Przy kociętach musiała się nauczyć w końcu jednoczesnego odpoczywania i ciągłego zwracania na nie uwagi, bo nie wiadomo, kiedy coś się stanie.
Obróciła się na bok, przeciągając się w pozycji leżącej na wygrzanej trawie. To był jeden z niewielu tak słonecznych dni. Jeżyk wpuściła do swego pyska powietrze, które zdawało się mieć w sobie mniej tlenu, niż zazwyczaj, tak jak od początku pory zielonych liści.
Zastanawiała się, kiedy lunie a jej dzieci znów będą niezadowolone, że musiały wracać do szopy. Tutaj szczególnie we znaki dawała jej się Cynia. Mała była zafascynowana światem, a szczególnie zjawiskami pogodowymi, od tej pierwszej burzy, której była świadkiem. Dlatego też jeśli tylko była okazja szynszylowa chowała się by zyskać trochę czasu na obserwowanie pogody, gdy ta się psuła.
Jeżyk spojrzała na ganiającego po polu z piłeczką Jerzyka. Przypominał jej młodego Diamenta. Ten to miał obsesję, nie ma co…
W pewnym momencie piłka poturlała się w stronę jej przednich łap, a kocica od razu pacnęła ją. Przedmiot potoczył się w stronę jej synka, a ona uśmiechnęła się, przewracając na plecy.
<Jerzyk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz