— Złapałeś kolec? — zauważył brat, dostrzegając jak dziwnie trzyma wyżej łapę. — Daj, zajmę się nią.
— Sam się sobą zajmę, lisi bobku. — syknął biały kocur.
Podszedł do sterty ziół. Wschód wrócił do zajmowania się Sokołem. Syn Chmurki nawet nie dociekał, skąd ten się tutaj wziął i co mu dolegało. Chwycił potrzebne medykamenty, rozpoczynając opatrywanie swojej łapy, tak, żeby nie wdała się żadna infekcja.
— Wschodzie?
Znajomy głos rozległ się przed wejściem do legowiska. Bocian zastrzygł uszami, od razu rozpoznając swoją przyjaciółkę, Konopię. Co tutaj robiła?
Rudzielec zajęty opatrywaniem łapy Sokoła dał jej znać ogonem, że zaraz podejdzie. Jego uczennice przyglądały się uważnie jak mentor zawija pajęczynę wokół patyków usztywniających łapę kocura.
— Co się stało? — rzucił medyk, zerkając na szylkretkę. — Też złapałaś kolec?
Konopia pokręciła łbem.
— Jak to też? — mruknęła zdziwiona, wchodząc do legowiska.
Odpowiedz sama wyrosła przed nią. Bocian siedział w kącie legowiska medyków opatrując się sam.
— Te kolce to prawdziwa zmora — burknął niezadowolony. — Gorzej niż w prawdziwym lesie — marudził, widząc przyjaciółkę uniósł brwi. — Co ci, lisi bobku?
Konopia zakłopotana lekko owinęła się ogonem.
— Łapa mnie boli — wyznała.
— Która? — podszedł do niej. — Nie będę zgadywał — mruknął.
— Ta — uniosła lekko kończynę, krzywiąc się przy okazji. — Boli jak ruszam, a się nie uderzyłam w nią — wyjaśniła.
Powtarzać mu drugi raz nie trzeba było. Bocian przyjrzał się z uwagą łapie szylkretki. Nie wyglądała na zranioną, ale pozory lubiły mylić. Ostrożnie podniósł ją ogonem, by przyjrzeć się, czy nie wbił się żaden kolec. Nie. Zwykła, niezraniona niczym poduszeczka łapy.
Zmarszczył brwi.
— Dziwne. Jesteś pewna, że w nic nie uderzyłaś?
Konopia pokręciła głową. Westchnął cicho. Skoro o nic jej nie obiła, może miała problem z tym stawem? Uderzył ogonem o pięty na samą myśl, że kotka mogła nie być w pełnej formie. Przecież była jeszcze młoda. Czyżby wydarzenia sprzed wielu księżyców, miały na nią wpływ?
Ogonem wskazał jej stertę ziół. Kotka ruszyła przodem, on natomiast za nią. Zajmie się nią najlepiej jak potrafi.
***
Zdawało się, że wszystko wróciło do normy. Lisiaki pochłonięte w obowiązkach, by jak najlepiej zajmować się Owocowym Lasem, mogły skupić myśli na czymś innym, niż rozpamiętywaniu niewoli i krwawej walki. Zdarzyło się jednak, że Błysk w nocy się przebudzała z krzykiem. Mógł się tylko ze swojego miejsca na gałęzi uczniów domyśleć, o czym śni.
Kocur zajął się treningiem. Zamierzał dostąpić wreszcie zaszczytu zostania wojownikiem. Wielu młodszych go prześcignęło i biały sam nie rozumiał już, czemu Szyszka nie chciała go mianować. Nie narzekał jednak (a przynajmniej otwarcie), doskonaląc swoje zdolności. Opłaciło się i to bardzo. Liczący dwadzieścia pięć księżyców kocur, wreszcie mógł dostąpić mianowania i zostać wojownikiem.
Chociaż minęło kilka dni od ceremonii, dalej czuł te same przyjemne ciarki, przebiegające przez całe jego ciało. W ślepiach odbijała się duma. Pszczółka pewnie cieszyłaby się, gdyby mogła go zobaczyć. Bocian teraz bez krępacji przechwalał się nową pozycją. Został wojownikiem! Nareszcie! Wschód oczywiście prawie wybuchnął z radości, obserwując brata, natomiast Żuraw nawet nie próbował podejść, wiedząc, że i tak nie usłyszy nic miłego. Gorycz tak późnego mianowania odeszła równie szybko. Ważne, że wreszcie zmienił gałąź i wykonuje inne obowiązki, nie będąc pod kontrolą kogokolwiek.
— Wujek!
Bocian spiął wszystkie mięśnie, na dźwięk znajomego, piskliwego głosu. Czy każdy kociak musiał taki posiadać? Wysunął pazury w ostrzegawczym geście. Stokrotka wybiegła z legowiska swojego ojca, najpewniej kończąc leczenie. Koteczka, która została uczennicą Uszatki, z radosnym uśmiechem na pyszczku, zatrzymała się przed nim, dopiero wtedy przybierając bardziej skromną i nieśmiałą otoczkę, tak bardzo do niej podobną. Bocian wywrócił ślepiami. Znał swoją bratanicę. Wschód zaciągnął go raz do żłobka, by się pochwalić swoim potomkiem. Jedno kocię. Nie widział powodu, żeby aż tak się radować. Pewnie Pszczółka i Chmurka ubóstwialiby małą, oni jednak dawno lizali piach. Wojownik w stosunku do koteczki, był raczej neutralny.
— Głupie dziecko. — mruknął.
Stokrotka położyła po sobie uszka. Bocian odszedł kawałek dalej. Akurat wypatrzył Konopię. Szylkretka siedziała przed legowiskiem medyka. Zmrużył oczy. Znowu coś jej było? Wolał się upewnić, najwyżej będzie miał powód do drwin. Powoli podszedł w jej kierunku. Szakłak opuścił wspomniane legowisko, słabym krokiem zmierzając do jabłoni. Miał zatrucie pokarmowe, które szybko ogarnął Wschód.
— Czemu się lenisz? — usiadł przy Konopi.
<Konopio?>
Wyleczeni: Stokrotka, Szakłak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz