Mleko, właśnie!
Kociak otworzył żółte ślepka. Dalej nie mógł się przyzwyczaić do jasności, gdy nie tak dawno widział jedynie ciemność. Po omacku odnalazł brzuch matki, przeciskając się przez śpiące rodzeństwo, by zająć dobre miejsce. Ugniatał go łapkami, ciesząc się uczuciem napełnianego brzuszka. Najedzony ziewnął szeroko, gotowy zwinąć się w kłębek obok Bielik. Mama polizała go czule w czubek głowy. Mieli takie same oczy. Kocurek uwielbiał obserwować uśmiech Szyszki i słuchać jej głosu. Była taka kochana! Tatusia też miał super! I siostry oraz brata!
Wszystko w jego krótkim życiu było idealne.
Zwinął się w kulkę. Słyszał oburzone głosy Jabłka i Gruszy, gdy Lśniący Księżyc kierował się do wyjścia, żegnając ze swoimi dziećmi. Orzełek nie wiedział co kryło się za świetlistym tunelem. Mama mówiła, że byli za mali, by przez niego przejść. Nie liczyli nawet jednego księżyca. Zawsze jednak przez ten tunel ktoś przechodził. Zwykle tata, lub ciocia Leszczynka, niosący coś pysznego dla mamy. Chociaż czy futrzaste istotki były smaczne? Szyszka nie narzekała i z uśmiechem brała każdy kęs.
Zawsze gdy ktoś ich odwiedzał, podchodził prosto do czarnej kotki, obejrzeć i pozachwycać się ich młodymi. Orzełek w sumie nie wiedział jeszcze, że mama jest przywódczynią. Nie rozumiał więc wyjątkowości, jaka płynęła w jego żyłach. Kocurka interesowały jedynie zabawki, a tych nie brakowało ich piątce. Najbardziej lubił kawałek mchu.
Orzełek powoli podniósł się na łapki. Chwiejnie ruszył w stronę swojego mchu, który Płomykówka przy ostatniej zabawie wykopała na środek żłobka. Kocurek potknął się, uderzając noskiem o ziemię, co wywołało cichy szloch.
– Uh, dzień dobry Szyszko. Przyniosłem jedzenie gdyby zabrakło.
Dobiegł go nowy głos. Orzełek przestraszony ruszył po zabawkę, żeby obcy kocurek mu jej nie zabrał. Nieznajomy zdawał się go nie zauważyć, bowiem maluch na niego wpadł, wydając z siebie pisk. Gość drgnął zaskoczony. Spojrzał w dół, prosto na podobnego do siebie umaszczeniem syna Szyszki. Mały uśmiech zagościł na jego pysku. Niebieski dymny mógł odetchnąć z ulgą. Skoro się uśmiechał, to nie mógł być zły! Pachniał też lisiakami, czyli pochodził spoza świetlistego tunelu.
– Dziękuję, Piorunie. Proszę, podejdź bliżej. – zamruczała czarnulka. Jej wzrok spoczął na maluchu, dalej siedzącym na zadku obok pobratymca, wpatrzonego w niego jak w obrazek. – Widzę, że poznałeś już Orzełka.
Kociakowi zabiło szybciej serduszko ze stresu. Mama się nie bała obcego? Czyli on też nie powinien, prawda? Powoli się podniósł, chwytając swoją kulkę mchu i czmychnął czym prędzej, chowając się za grzbietem Szyszki.
Niejaki Piorun podszedł bliżej, kładąc zwierzynę obok łap jego mamy. Szyszka rzuciła kocurkowi wdzięczne spojrzenie.
– Wpadł na mnie. – miauknął zakłopotany Piorun. – Jak je nazwałaś?
Ogonem wskazał na kocięta, zwinięte przy matce. Szyszka uśmiechnęła się radośnie, a w jej oczach odbiła się tak kochana przez Orzełka czułość.
– Daglezja, Bielik, Płomykówka, Głóg i Orzełek. – zamruczała czarnulka. Sięgnęła po dymnego, chwytając go ostrożnie i przenosząc bliżej Pioruna. Dała mu do zrozumienia, żeby się przywitał.
Orzełek przełknął ślinę, kuląc się lekko. Trzymał obok siebie cały czas kulkę mchu, jakby ta miała go obronić.
– D-dz-dzień do-dobry. – miauknął cichutko.
– Pobawisz się z nim? – zaproponowała Szyszka, zapewne chcąc pomóc potomkowi pozbyć się tak nieznośnej dla każdego kocięcia nudy.
Orzełek popchnął mech bliżej Pioruna, dając mu do zrozumienia, że chce się bawić tą zabawką. O ile pobratymiec w ogóle chce spędzić z nim trochę czasu.
<Piorun?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz