Podobnie, jak poprzednio - kilka przekleństw, trochę mniej przyjemnych odpisów i długie. Czytanie na własną odpowiedzialność
Tym razem 1366, ale nadal można coś przekąsić!
- Po... Pozwól mi chociaż oczyścić wcześniejsze rany. Inaczej poważnie zachoruje - miauknęła Fasolkowa Łapa, mimo ostrego rozkazu Stwórcy.
Najwyższy z Klifiaków spojrzał na medyczkę z góry, a pointka nie śmiała nawet podnieść wzroku. Zapadła chwila przerażającej i pełnej napięcia ciszy, którą przewały jedynie jęki Świtającej Maski. Widział przed swoimi oczami zbliżającą się śmierć. Ogon trawiła martwica, emocje już dawno kierowały każdym jego ruchem. Jedyne, co mu pozostało, to czekać na dalszy ciąg brutalnych wydarzeń. Skończył wyliczać własne wspomnienia, które pomagały mu, chociaż na chwilę, skupić się na czymś innym niż krzyk.
Morskie oczy traciły dawny wesoły blask. Zastępował go... Gniew. Czysty gniew. W tamtym momencie nad złością dominowała bezsilność.
Stwórca kiwnął powoli głową.
- Oby szybko - dodał od razu.
Fasolkowa Łapa podjęła się oczyszczania ran wojownika. Przebierała szybko łapami, z czystego przyzwyczajenia. Świtająca Maska czuł szczypanie każdej, nawet najdrobniejszej ranki. Zdawało mu się to prawdziwą przyjemnością, w porównaniu do ugniatania ogona kamieniami czy ciągłym drapaniem. Odetchnął z ulgą. Nareszcie doznał spokoju, na moment zapomniał o czekającej za chwilę operacji.
- Posłuchaj - szepnęła do niego liliowa, gdy pocierała delikatnie uszy płowego. - Nie robiłabym ci nigdy amputacji bez znieczulenia. Położę tobie pod pysk kawałek drewna. Zaciskaj na nim zęby, to trochę pomoże - mówiła.
Płowy delikatnie pokręcił głową na znak zrozumienia.
Medyczka zakończyła oczyszczanie ran. Myśl o kolejnej torturze szybko dopadła umysł Świtającej Maski. Za chwilę znowu się zacznie, po raz kolejny, znowu będzie musiał to znosić. Po raz kolejny krzyknie, znowu tego dokona.
- Do dzieła, amputuj - rozkazał Stwórca. Uśmiechnął się sadystycznie, czekając na przedstawienie.
- Niech poleje się krew!
- Tak! Niech cierpi! - rozlegały się krzyki przybocznych klifiaków.
Fasolkowa Łapa spojrzała na Świtającą Maskę ze współczuciem. Już miała podsunąć obiecany kawałek drewna, gdy Bagienny Kwiat zerwała się i od razu odturlała fragment drzewa na bok.
- Nie psuj przedstawienia! Inaczej skończysz jak on! Albo i gorzej! - miauknęła kotka, sycząc złowrogo.
- Rób to, już! - rozkazał Stwórca ponownie.
Fasolkowa Łapa nachyliła się nad uchem Świtającej Maski.
- Przepraszam - szepnęła uczennica medyka. - Nie mamy innego wyjścia....
Rozpoczęła operację. Niesamowicie bolesną i okrutną. Nie pozwolono jej skorzystać ze znieczulenia. Starała się szybko przebierać łapami, lecz medyczna precyzja nakazywała wykonywanie wszystkiego zgodnie z kolejnością, bez pójścia na skróty.
Rozległ się krzyk. Gorszy niż zwykle, gorszy niż podczas poprzednich nocy. Pełen bólu. Czuł, jak część ciała odrywa się od żywych tkanek. Tracił na zawsze pewną część siebie.
Wojownik pragnął uciec, lecz podopieczni Stwórcy uderzali go raz po raz bądź gryźli, żeby tylko ich ofiara nie zwiała. Spluwali mu na pysk, deptali po całym ciele. Ktoś nawet próbował rozdrapać bliznę nad okiem.
Bawili się nim, jak zabawką, jak zwierzęciem gotowym do pożarcia.
Morskie oczy spojrzały z tęsknotą w niebo. Zalśniły w nich łzy, nadając tęczówkom płowego głębszego odcienia.
Wiercił się, czując, jak kawałek ciała, tkanka po tkance, zostaje mu odebrany. Do nozdrzy kocura docierał przeraźliwy smród gnijącego mięsa, trawionego rozkładem oraz metaliczna woń krwi. Współczuł każdemu, kto go widział. Na oczach więźniów stawał się kaleką, kolejną kaleką wśród wilków.
Fasolkowa Łapa raz na jakiś czas oczyszczała miejsce amputacji, żeby nie wdało się zakażenie.
Wystarczyła amputacja, by żałował każdego czynu, który popełnił podczas swojego życia. W obrazie własnych myśli widział wspomnienia, po kolei każde.
Moment narodzin, dzieciństwo, dorosłe życie.
Kocię, uczeń, wojownik.
Malec, głupiec, naiwniak.
Niewielki, zakochany, pokonany.
Klan Wilka miał rację. Był głupcem. Pazernym, nędznym, ledwo co zasługującym na bliższe znajomości.
Był marionetką, przypadkowym tworem. Nikt nie potrafił go zrozumieć, nikt, nikt z tego stada.
A ci, w których próbował znaleźć sojuszników... Pozostali wspomnieniem.
Fasolkowa Łapa dyszała. Bolesna operacja się zakończyła. Jeden z wojowników wziął dawny ogon płowego i położył go przed oczami Świtu.
- Masz swój ogonek, kaleko! - warknął Zachwaszczona Ścieżka. Splunął na ofiarę, aby ukazać swoją dominację i przewagę.
Świtająca Maska spojrzał na wroga. Po raz pierwszy zdołał popatrzeć wprost na swojego oprawcę. Czuł nienawiść, pragnął zemsty.
- Pie... rdol... się - wycharczał Świtająca Maska.
- Coś ty powiedział?! - zapytał się poirytowany starszy.
- Żebyś się pierdolił - odparł po chwili płowy.
- Dosyć! - odezwała się Fasolkowa Łapa. - Muszę zatrzymać mu krwawienie, inaczej umrze. Potrzebuję ziół. Dajcie mi je z zapasów. Błagam. Chociaż teraz - mówiła smutnym tonem.
Dano jej zezwolenie, po chwili dłuższego milczenia. Kotka założyła opatrunek.
A Świtająca Maska miał leżeć. Bez kamieni, bez towarzystwa wrogów.
W końcu, po wielu dniach, nie czuł cuchnącego oddechu każdego z klifiaków.
Leżał, jak zaklęty. Oddychał spokojnie, miarowo. Cała zawiść, uczucie bólu, tęsknoty, smutku zniknęły. Jego wnętrze przepełniał dziwny spokój. Nawet nie przyszło mu na myśl porozmyślać nad Konwalią czy Nocą.
Trwał.
Tylko to mu pozostało.
***
Uwolnili go. Nie wiedział, po co to zrobili. Po prostu straż przestała przy nim czuwać.
Wstał, od razu się przewracając. Zaklnął siarczyście pod nosem, warcząc. Nie spodobał mu się upadek, kolejny w życiu. Nie dość, że własną głupotą i naiwnością ściągnął na siebie gniew wrednych wrogów, to jeszcze skończył jako ich dziwka do torturowania.
Doczłapał się do legowiska wojowników. Położył się, zauważając w tle kontur Zachwaszczonej Ścieżki. Poczuł gniew i chęć rozerwania gardła oprawcy. W tyle głowy nadal słyszał swój własny krzyk, więc wolał już nie podskakiwać.
Zasnął, po raz pierwszy bez większych problemów. Po raz pierwszy bez uporczywej tęsknoty za Nocą czy Konwaliowym Sercem.
Przyszedł czas, by dojrzeć. Medyczka zrozumie. Córka nie, ale ona nawet nie była świadoma pokrewieństwa z nim.
Z nim.
Z głupcem, z idiotą, z niestabilnie emocjonalnym kocurem.
Śnił o zemście, śnił o śmierci.
Trwał we śnie.
Szedł przez ciemność. Poruszał się powoli, pewnie stawiając kroki. Czuł się jak nowonarodzony. Rozglądał się, w końcu w cieniu pozostawał drapieżnikiem. Nie bez powodu posiadał kły czy pazury.
Wyczuł obecność Ciernika. Po raz pierwszy od dawien dawna.
Warknął pod nosem. Jego również nienawidził. To przez niego stawał się słaby. On był efektem słabości i ulegnięciu wszelkim emocjom
- Wiem, że się stęskniłeś, Świtusiu - usłyszał głos halucynacji. Ciernik uformował się przed kocurem, dodatkowo się uśmiechając i prezentując paskudny uśmiech.
- Zabiję cię, ty chuju. Pożałujesz, że powstałeś - odezwał się Świt. Nie atakował. Obserwował Ciernika. Tym razem to on zamierzał przejąć rolę myśliwego. Nawet, jeśli zdoła przywalić haulynacji tylko we śnie. Zrobi krok ku wyzwoleniu.
- Prędzej zmusisz biel do porzucenia niewinności - szepnął cicho Ciernik, rozpływając się wśród ciemności.
Zapadła cisza, a sen wkurzonego płowego nadal trwał.
***
Przybyła pomoc. Potrójny Krok sprowadził Klan Burzy, aby to grono spokojnych jak cholera kotów wyswobodził więźniów.
Bez zająknięcia dołączył do jatki. Zachęcił go do tego zwykły gniew i chęć zemsty. Rzucał się na pobocznych i samego Stwórcę, jednak szybko był odrzucany na bok. Płowy klął siarczyście. Niewola, utrata kondycji i ogona dawały o sobie znać.
Jednak musiał się wyżyć. Oddychał ciężko jak rozjuszone zwierzę. Rozglądał się ze złością próbując znaleźć swoją ofiarę.
Zauważył Mleczowy Kwiat, odwróconego do niego tyłem. Od razu zaczął bieg. W którymś momencie skoczył, wysuwając pazury. Wpadł na wroga i poturlali się razem przez pole bitwy. Przygniótł ciałem wojownika, uśmiechając się z zadowoleniem.
Minie chwila, minie tylko jedna, mała chwila, a pozbawi go życia.
- Oddychaj póki możesz, słodziutki króliczku - szepnął mu do ucha. Wbił pazury w kark klifiaka, który jęknął. Ugryzł płowego, lecz wilczak odwdzięczył się natychmiastową raną na ciele Mlecza.
- Doskonale.... Rób tak dalej, a padniesz szybciej - mruknął pod nosem, podnosząc kącik ust. Delikatnie dotknął językiem krwi przy ranie, czując metaliczny posmak. Zaśmiał się. Zachowywał się jak morderca przed pozbawieniem życia najgorszego wroga na świecie.
Świtająca Maska dostrzegł przed sobą białego kocura, którego nie potrafił rozpoznać. Od razu zrozumiał, że patrzył na kogoś z Klanu Burzy. Przyjrzał się osobnikowi. Białe, gęste futro, niebieskie oczy, frędzelki na uszach.
Poznawał go. Jeden z przyjaciół z opowieści Konwaliowego Serca.
- Orlikowy Szept... No, no, nie spodziewałem się, że spotkamy się w tak krwawym momencie - miauknął, wstając. - Nie waż się ruszyć - zdołał wyszeptać Mlecznemu Kwiatowi do ucha. Ten posłusznie leżał, sam się bojąc. Zgrywał takiego dominanta, a w chwili walki okazał się zwykłym tchórzem.
Świt postanowił sprawdzić, ile wart był biały wojownik.
- Skąd mnie znasz? - zapytał się zdziwiony burzak. Po chwili z jego pyska wydobyło się ciche westchnięcie. - Świtająca Maska... To ty
- No, no, jednak masz jakąś tam mądrość w tej główce. Znasz tajemnicę Konwalii, pomagałeś jej podobno przez większość życia... Więc nie obawiaj się mnie - miauczał płowy. - Mam za to idealną propozycję... Zabij tego kocura. Pokaż mi swoje umiejętności. Chcę cię poznać, a w czasie bitwy wychodzą najlepsze cechy każdego kota... Co patrzysz takim wzrokiem, godnym wystraszonego pisklęcia? Ofiara leży plackiem. Lepiej, żeby kolejny zły stracił życie. Świat stanie się piękniejszy!
cdn.
Nie ma to jak dawanie dwóch swoich postaci w opowiadaniu xD
OdpowiedzUsuńNastępne ciekawe opowiadanie uwu
OdpowiedzUsuń