- Pokaż, gdzie cię boli. - chociaż tyle mogła zrobić, żeby potwierdzić swoją teorię. Spojrzała podejrzliwie na kociaka.
- Całaaa głowa!
- Ach tak... a ciebie Kaczorku również przeraźliwie boli cała głowa?
- Tak. - lekko zmieszany, ale pewny swego odpowiedział starszej. Czyli już była pewna. Co za łgarze z tych kociąt!
- Poczekajcie tu. - rzuciła przez zęby i udała się mamrocząc do składziku z porozwalanymi roślinkami. Właśnie wpadła na genialny pomysł. Wzięła Wrotycz marunę i wróciła do młodych osobników.
- Macie - podała im pod łapy. Była ciekawa czy to zjedzą. Czy aż tak bardzo ich „bolą” głowy i są tak bardzo zdeterminowani i pewni swoich dolegliwości. Przysiadła naprzeciwko młodzików i uważnie ich obserwowała. Jedno i drugie było dość zdezorientowane i spojrzało się po sobie. Tu ich ma, ale nadal cierpliwie czekała.
- Zrobi się wam lepiej - z pełnym udawanego współczucia i nutką ironii zawróciła się do rodzeństwa - Na co czekacie? Dalej, to tak obrzydliwie nie smakuje! A zrobi się wam lepiej, bóle głowy ustaną. Naprawdę znam się na tym! Możecie mi zaufać! Ale jeśli was tak naprawdę głowy nie bolą... nie wiem, co się stanie, jak to zjecie... - w ostatnim zdaniu dodała trochę dramaturgii. Chciała przestraszyć towarzyszy, bowiem była niemal pewna, że im te zioła nie zaszkodzą, jednak kociaki nie mogły tego wiedzieć, a szczególnie takie, które kłamały co do znania się na roślinkach! O Gwiezdni dajcie Mgiełce cierpliwości. Cały czas pilnie obserwowała kociaki, niemal każdy ich ruch i z podziwem zobaczyła jak oboje po długim namyśle z przerażeniem w oczach i niesmakiem na pyszczkach, zjedli roślinki. Podziwiała to poświęcenie, jednak ich czas nauczki się dopełnił.
- A teraz możecie już iść do mamy - rzuciła, wiedziała, że nie pójdą, ale to była jej taktyka w „grze”, bowiem postanowiła się troszkę pobawić.
- Ale to nie wszystko! - niemal od razu oburzyła się Malinka. Biedny ten Kaczorek musiał wycierpieć teraz też za jej pomysły z chorobami - My mamy jeszcze... - zamyśliła się, ale Mgiełka nie zamierzała czekać.
- Zespół niespokojnych łap? - podniosła brew ku górze z niedowierzaniem, że sama to wymyśliła. Genialne. - postawiłam już diagnozę, to ciężka choroba objawiająca się bólem głowy i napadami szału, tak dużymi i nawet kiedy myśli się, że ma się kontrolę nad bieganiem, to się jej nie ma. Ta choroba prowadzi do nieuniknionej śmierci z przemęczenia - o jak bawił ją widok zmieszania w oczach kociaków. Już polubiła tę zabawę. Po prostu musiała się trochę „poznęcać” nad jeszcze niedoświadczonymi życiowo małymi kotami. - Tak więc zapraszam was do terapii, którą jest zasłużony wysiłek fizyczny, polegający na sprzątaniu tego, co rozwaliło się w szale, no, chyba że chcecie, żeby głowy wam pękły od bólu, a mama dowiedziała się o super groźnej i nieuleczalnej chorobie - już dała sobie na wstrzymanie. Nie wiedziała jak poskładać to w całość, ale musiała jakoś wyegzekwować doprowadzenie do porządku legowisko medyka. No jakoś trzeba sobie radzić! Mogła wreszcie wykorzystać swój genialny pomysł! Musiała z tego skorzystać. Była tylko ciekawa, czy kociaki się ugięły i grzecznie jej posłuchają, czy będzie musiała sięgnąć do niemal prawie ostateczności, którą między innymi było naskarżenie do ich mamy. Niestety.
<Malinka? Słuchacie się? 0.0>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz