2640 słów <3
Ostatnie płatki śniegu spadły na zaspy. Wirując, pokazywały swą wyjątkowość oraz podkreślały istnienie Pory Nagich Drzew. Robiło się coraz zimniej, a to nawet nie była połowa tej ciężkiej pory. Chłód nie zachęcał do wyściubiania nosa z ciepłych legowisk. Niestety dalej trzeba było chodzić na patrole, w tym głównie łowieckie, jako iż zwierzyny zaczynało brakować. Coraz ciężej przychodziło wytropienie nawet małego gryzonia. Nie oznaczało to jednak, że lisiaki głodowały, gdyż zawsze jakiś skrawek zwierzyny się znalazł. Po prostu podczas zimy nie było tak kolorowo. Świat wydawał się obojętny, zastygły w bezruchu, samotny. Dla kociaków śnieg stanowił jednak wspaniałą okazję do wielu zabaw. Jabłonka i Grusza nie raz uciekali ze żłobka, żeby pobawić się z uczniami, siłującymi się w białym puchu, lub obrzucając śnieżkami.
Szyszka przyglądała się śnieżnym szaleństwom, z ciepłego, bezpiecznego żłobka. Uśmiech nie schodził z jej pyska, na wspomnienia swoich beztroskich zabaw, gdy była jeszcze uczniem. Czas robił swoje i teraz była zbyt dorosła, żeby bawić się jak dawniej. Czasami chciała cofnąć się do księżyców młodości, ale czas szedł do przodu i zauważyła na sobie, że wywierał także bardzo duży wpływ na kocią osobowość. Poruszyła wąsami z rozbawieniem na myśl o swoich pociechach, szalejących w białym puchu oraz poznających świat pod jej troskliwą opieką. Nie mogła się już doczekać, aż się urodzą!
— Cześć, Szyszko!
Sokół pewnym krokiem wszedł do żłobka. Rozejrzał się w upewnieniu, że nie nastąpi na żadnego kociaka. Były takie ruchliwe, że zdawało się czasami wojownikowi, że były wszędzie! Przynajmniej tyle dobrze, że Pędrak przeniósł się do legowiska starszych i nie musiał wysłuchiwać jego ciągłych narzekań na życie. Ominął kilka mchowych legowisk, żeby znaleźć się przy swojej partnerce. Położył koło jej łap wiewiórkę.
— To dla ciebie. Byłem na polowaniu.
Kotka obdarzyła niebieskiego wdzięcznym spojrzeniem. Widziała zmęczenie w jego ślepiach oraz jak powoli stawiał łapy. Jemu też wiek dawał się we znaki, ale był na tyle kochany, że wybrał się na dodatkowe polowanie, żeby przynieść zwierzynę swojej ciężarnej ukochanej. Będzie dobrym tatą. Wiedziała to. Bardzo go kochała.
— Dziękuję. Zjesz ze mną?
— Nie jestem głodny. — uśmiechnął się słabo.
Westchnęła cicho. Doskonale wiedziała, gdy kłamał. Domyślała się, że jadł wczoraj lub przedwczoraj. Pokręciła łbem z rezygnacją. Nie marudziła, chociaż humorki ciążowe nie raz pokazywały Szyszkę z zupełnie innej strony. Zanurzyła zęby w mięsie wiewiórki, łapczywie połykając każdy kęs pokarmu. Czuła, jak jej brzuch napełnia się. Zamruczała z zadowoleniem, oblizując pyszczek języczkiem.
— Jak się czujesz? — miauknął wojownik.
Szyszka liznęła się dwa razy po brzuchu. Był ogromny! Zupełnie nie przypominał tego sprzed księżyca. Wschód powiedział jej podczas kontroli, że może urodzić nawet cztery młode. Im większa rodzina, tym lepiej! Więcej szkrabów do kochania. Szyszka wiedziała, że sobie poradzą. Ona i Sokół. Gdyby nie mieli tej pewności, nie staraliby się o tak długo upragnione potomstwo. Pamiętała czas, gdy obserwowała i bawiła się z innymi kociakami, marząc o własnych maluszkach. Marzenia się spełniają. Wkrótce będzie mogła je przytulić. Liczyła, że okaże się cudowną mamą i zapewni swoim kociakom wszystko co najlepsze. Że nigdy ich nie zostawi, jak pozostawiono ją. Do pomocy będzie miała cały klan. Musiała wychować je na dobre koty.
— Dobrze. Chcesz posłuchać jak kopią? — spytała czarnulka z uśmiechem. Chwyciła łapę Sokoła, kładąc ją na swoim dużym ciężarnym brzuszku. Jak na zawołanie jedno młode kopnęło, powodując delikatne skrzywienie na pyszczku swojej mamy. — Mali wojownicy.
Ciało przywódczyni przeszył nieoczekiwany, mocny ból. Kotka skrzywiła się ponownie, łapiąc instynktownie łapą za brzuch. Ból nasilał się z każdym kolejnym uderzeniem serca, powodując łzy w oczach Szyszki. Naprawdę bolało.
Ciało przywódczyni przeszył nieoczekiwany, mocny ból. Kotka skrzywiła się ponownie, łapiąc instynktownie łapą za brzuch. Ból nasilał się z każdym kolejnym uderzeniem serca, powodując łzy w oczach Szyszki. Naprawdę bolało.
— Szyszko, co się dzieję? — spytał zdezorientowany Sokół.
Żeby tylko nie włączył ci się tryb panikarza pomyślała Szyszka. Ostatnim czego jej było trzeba, byłby omdlały ze stresu partner. Wbiła pazury w mech, czując kolejną falę bólu, wbijając je jak najmocniej w ściółkę.
— To.. chyba.. już. — wysapała. Widząc, że Sokół się nie rusza, a jedynie gapi się w nią wielkimi oczami, zjeżyła futro. — Na co czekasz? BIEGNIJ PO MEDYKA! JA TUTAJ RODZĘ! — warknęła.
Niebieski otrzepał się, wracając na ziemię i od razu kiwając głową.
— Jasne.. już, biegnę! Nie ruszaj się, dobrze?
— Żartujesz sobie?! — ponownie warknęła.
Gdzie niby miała się ruszyć, skoro ból był tak silny, że ledwo dała radę wyleżeć?! Starała się nie ruszać i rozluźnić. Brała głębokie wdechy i wydechy. Pozostała na posłaniu wdzięczna, że nigdzie się dzisiaj nie wybrała. Nie długo zacznie się nowy etap jej życia. Zostanie mamą. Przytuli swoje kuleczki. Ale teraz musiała wycierpieć.
Sokół wybiegł ze żłobka, od razu pędząc w stronę legowiska medyka. Krzyki dochodzące ze żłobka, zaalarmowały cały Owocowy Las. Szyszka nie zdziwiłaby się, gdyby spłoszyła zwierzynę z całego sadu. Słyszała podniesione głosy dochodzące z zewnątrz. Wrzasnęła na całe gardło. Czemu to musiało tak boleć? A jeśli coś się stanie jej maleństwom? Urodzą się chore? Sapiąc ze zmęczenia, rzuciła krótką modlitwę do przodków, żeby oszczędzili jej dzieci i w razie potrzeby, zabrali ją samą.
Długo nie musiała czekać, aż Wschód wpadł do kociarni. Brzoskwinka i Śliwka mu towarzyszyły, trzymając w pyszczkach zawiniątka z ziołami. Kotka poczuła ulgę, że widzi medyka. W obecności syna Pszczółki, czuła się bezpieczniej. Koteczki przysiadły przy jej bokach, natomiast Wschód bliżej pyska przywódczyni.
— To już. — mruknęła jedynie.
— Poradzimy sobie. Nic złego się nie stanie, obiecuje. — miauknął z lekkim uśmiechem kocur. Nie był zestresowany? Podziwiała jego opanowanie, które również zapewniło jej spokój. Przynajmniej do momentu, dopóki pierwszy kociak nie zaczął wypychać się na świat.
— Gdyby.. gdyby coś poszło nie.. nie tak.. ratuj je. — miauknęła, wpatrując się błagalnym wzrokiem w kocura. Wschód kiwnął ledwo widocznie głową.
Podsunął jej pod nos patyk. Zacisnęła na nim zęby.
Po znajomym zapachu gdzieś obok domyśliła się, że Sokół jest w pobliżu. Uśmiechnęła się słabo na tą myśl, gdyż nie miała zbyt wiele czasu na coś innego. Poród rozpoczął się na dobre. Napięła mięśnie, przygotowując się na to, co miało nastąpić.
W okropnym bólu pocieszała ją myśl, że robi to dla swoich kociaków. Miała ochotę krzyczeć, jednak patyk skutecznie blokował każdy dźwięk. Krzywiła się, łapała mchu, parła.
— Świetnie sobie radzisz! — rzucił do niej Sokół.
Rzuciła mu mordercze spojrzenie, wyłapując jego sylwetkę i wypluwając patyk.
— WYNOCHA! — wrzasnęła. — CZEMU MI TO ZROBIŁEŚ?! CHOLERA SOKÓŁ!
Jej drogi partner usłyszał jeszcze wiązankę przekleństw, zanim został wygoniony przez Wschód. Niebieski posłał ostatnie troskliwe spojrzenie do swojej lubej, która najchętniej zdzieliłaby go patykiem, silnie trzymanym w szczękach, zanim wyszedł do zmartwionych pobratymców na zewnątrz. Na czas porodu Perła z kociakami również opuściła kociarnię.
Nie mijało. Zdawało jej się, że było jeszcze gorzej. A jednak wydanie na świat potomstwa należało do niej i był to ogromny ciężar, połączony z obowiązkiem. Szyszka cicho syknęła, jednak zanim zdążyła ponownie zdusić krzyk, usłyszała cichutkie popiskiwanie. W jednej chwili cała złość, strach i ból jakie odczuwała, zdawały się minąć, zastąpione przez wzruszenie i radość. Wydała z siebie ciche westchnięcie. Ułożyła pysk blisko łap, natomiast Wschód przybliżył do niej kociaka, jeszcze w glutowatej substancji. Poczuła najsłodszy zapach, jaki kiedykolwiek czuła. Żółte ślepia pełne łez szczęścia, spoglądały prosto na tą malutką istotkę. Jej kociaka. Jej dziecko. Nie mogła w to uwierzyć!
— Koteczka. — miauknął Wschód. — Wyliż ją, żeby pobudzić krążenie.
Miała córeczkę! Córkę! Nawet nie zdążyła jej się porządnie przyjrzeć, otóż kolejna fala cierpienia nadeszła błyskawicznie. Wschód musiał odsunąć od niej maleństwo, popiskujące z zimna i zaskoczenia, podsuwając ją blisko Brzoskwinki. Uczennica zaczęła wylizywać koteczkę. Szyszka natomiast skupiła się na wydaniu na świat kolejnego kocięcia.
Tym razem było równie boleśnie i długo.
Szyszka zmęczonym uśmiechem, powitała na świecie kolejne kocię. Tym razem nie mogła go zobaczyć, bo od razu został przystawiony do Śliwki, która zajęła się wylizywaniem malucha.
— Kocurek. — ogłosił medyk.
Tym razem mogła trochę odetchnąć. Po mocnych skurczach spodziewała się jednak, że to nie koniec. Jej potomstwo będzie liczne, jak zapowiadał medyk. Gdy trzecie kocie zdecydowało się wyjść na świat, była tym razem bardziej przygotowana. Kiedy zaczął się poród, słońce zachodziło, teraz było już całkowicie ciemno, a niebo pokrywały pierwsze gwiazdy.
Klanie Gwiazdy!
Po kilkunastu uderzeniach serca, zostało jej przysunięte młode. Zaczęła wylizywać swoje kocię, ostrożnymi, delikatnymi pociągnięciami języka. Wylizała swoje maleństwo z wszelkich pozostałości, pobudzając jej ciałko do ciepło. Piski swoich kociąt sprawiły, że Szyszce zmiękło serce, a wzruszenie już całkowicie wzięło górę.
— To koteczka.
Liznęła jeszcze raz swoją córeczkę, leżącą najbliżej jej i liczyła, że cała trójka będzie mogła wreszcie znaleźć się przy niej.
Tyle, że to nie był koniec.
Przekonała się o tym, po kolejnej dawce znanego już bólu. Zaciskając zęby na patyku, z całych sił, które jej pozostały, chciała powitać na świecie czwartego kociaka. Wschód cały czas był w pobliżu, pomagając jej i próbując uspokoić karmicielkę.
— Już prawie. Dobrze ci idzie.
Oddychając ciężko, pocierpiała jeszcze z pewien czas, żeby następnie ujrzeć obok siebie kolejne maleństwo. Całe czarne. Zupełnie jak ona.
— Masz córkę. — miauknął krótko Wschód, żeby w kolejnym uderzeniu serca, rozpocząć wylizywanie małej księżniczki.
Były takie niewinne. Takie malutkie. Kochała je tak mocno. Nie sądziła, że można poczuć coś tak silnego, do właściwie prawie nieznanych istotek. A jednak. Instynkt nakazywał jej obronę młodych, natomiast serce troskę o nie i przekazanie jak najlepszych wartości. Kochać je, przytulać, zrobić wszystko żeby czuły się szczęśliwe i miały wsparcie.
— To już chyba ostatni. — miauknął Wschód, delikatnie naciskając jej brzuch, gdy kolejny raz poczuła, że coś z niej wychodzi.
Pięć kociaków!
Była pozytywnie zaskoczona.
Zebrała w sobie pozostałości energii, żeby ostatni kociak mógł już powitać ten wielki świat. Zaparła się, chcąc wreszcie usłyszeć pisk maluszka. Poszło o dziwo szybko i najmłodsze, najmniejsze kociątko, zostało położone obok niej. Pisnęło nieświadome, że właśnie znajduje się przy swojej mamie, źródle ciepła i mleka. Wylizała je łagodnie.
— Kolejny kocurek. — miauknął Wschód. — Jeszcze trochę.
Musiała odczekać jeszcze trochę w cierpieniu, tym razem mniejszym, zanim poród ostatecznie dobiegł końca, a sama Szyszka zmęczona, mogła się wreszcie porządnie rozłożyć. Medyk i uczennice, podsunęli do jej brzucha kociaki. Piątkę szkrabów. Szyszka poczuła, jak szukają pożywienia. Ugniatały jej brzuch malutkimi łapkami, zabierając się za konsumpcje. Popychały się, popiskiwały, wspinali po niej, byle znaleźć dla siebie jak najlepsze miejsce. Uniosła głowę, spoglądając na swoje skarby. Były śliczne! Dwójka z wyglądu bardzo przypominała swojego ojca, o równie niebieskich sierściach ze srebrnym. Jeden maluch był dymny, natomiast najmłodszy duet cały czarny, zupełnie jak ona. Była bardzo ciekawa, po kim odziedziczą kolor ślepi. Czy będą dobrymi łowcami? A może podbiją nie jedno drzewo? Uśmiechnęła się promiennie. Czas pokaże na kogo wyrosną. Najważniejsze, że byli.
— Byłaś bardzo dzielna. Odpocznij, Szyszko. Wszystkie kociaki są zdrowe. I naprawdę piękne. Możesz być dumna. — zamruczał Wschód.
— Dziękuję. — miauknęła, spoglądając na medyka z błyskiem w żółtych ślepiach. — Nigdy ci tego nie zapomnę.
— To drobiazg. — poruszył wąsami z rozbawieniem, zerkając w stronę młodych, zanim sięgnął po jakąś roślinę. Przybliżył ją bliżej świeżo upieczonej matki. — To ogórecznik. Zapewni ci więcej mleka.
Czarnulka bez wahania zjadła podany medykament. Kociaki pisnęły zadowolone, wtulając się bardziej w jej ciepłą sierść. W Porze Nagich Drzew zawsze istniało ryzyko chorób. Będzie musiała na nie wyjątkowo uważać. Otuliła je ogonem.
Wschód, Śliwka i Brzoskwinka pożegnali się, opuszczając żłobek. Szyszka oczekiwała cierpliwie, aż Sokół wbiegnie do kociarni. Minęły już jej wszelkie humorki. Powitała swojego partnera uśmiechem i wzruszonym spojrzeniem. Niebieski podszedł bliżej, ocierając się swoim policzkiem o ten jej. Usiadł obok partnerki, spoglądając z radością na potomstwo.
— Są przepiękne!
— Idealne. — zamruczała. — Nasze maluszki.
— Musimy o nie dbać. — miauknął Sokół. Pochylił się, dwa razy liżąc swoją partnerkę w czubek głowy. — Dziękuję.
Wpatrywali się w piątkę kociąt, niczym zaczarowani. Przy nich wszystko wydało się piękniejsze i lepsze. Wtuleni w siebie nie przerywali tej chwili, która już pewnie nigdy więcej się nie powtórzy, a było nią powitanie w rodzinie tych skarbów.
Szyszka nie umiała opisać swojej radości słowami. Uniosła pyszczek, wpatrując się w wyjście ze żłobka, gdzie słońce powoli zaczynało kroczyć po widnokręgu, zwiastując nadejście świtu. Czy Brzózka obserwował w tym momencie siostrę i swoich siostrzeńców? Zdawało jej się, że poczuła przy sobie jego obecność. Zamknęła oczy. Miała rodzinę. Prawdziwą, wielką rodzinę.
***
Sokół zostawił partnerkę, z zamiarem udania się na polowanie dla niej i kociaków. Było to jednak wymówka, gdyż doskonale widział, że Szyszka jest zmęczona i chciał żeby odpoczęła. Tłumek przed żłobkiem rozbiegł się na pewien czas, chociaż czarna kotka wiedziała, że nie jeden lisiak odwiedzi karmicielkę, w celu zobaczenia jej i Sokoła młodych.
Szyszka położyła głowę na mchu, ogonem przybliżając bliżej swojego brzucha dzieci. W takiej pozycji, cała ich szóstka zasnęła.
Obudziły ją dopiero szmery, gdy słońce unosiło się na najwyższym punkcie. Czarnulka zamrugała kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić wzrok do promieni słońca, wpadających do kociarni. Obok niej leżała wrona. Szyszka spojrzała w stronę Perły, która posłała jej szczery uśmiech. Dwójka jej kociąt pochrapywała cichutko u boku matki.
— Moje gratulacje. — zamruczała wojowniczka.
Szyszka odpowiedziała uśmiechem. Instynktownie zerknęła na kociaki, w nadziei, że przez ten czas nic im się poważnego nie stało. One jednak spały. Całe i zdrowe. Odetchnęła z ulgą.
— Były grzeczne?
Sokół wszedł do żłobka. Drżał z zimna. Na zewnątrz musiała panować okropna pogoda. Poczekała, aż podejdzie do niej i położy się obok. Jego sierść była dłuższa i o wiele cieplejsza. Wtuliła się w niego, mrucząc z rozkoszą. Kocur polizał ją za uchem.
— Powinniśmy je nazwać. — miauknęła Szyszka łagodnym, spokojnym tonem głosu.
Nie myśleli o imionach, które nadadzą maluchom, gdy tylko przyjdą na świat. Jedynym warunkiem było to, żeby imiona były wdzięczne i ładne. W końcu kociak będzie nosił je całe życie, ono zdecyduje w dużej mierze o jego tożsamości. Czarnulka pomyślała, że mogą nazwać dzieci od ptaków. W końcu należeli do rodu kotów o ptasich imionach, jakby nie patrzeć.
— Mam propozycje. Mogę? — spojrzał z nadzieją na partnerkę, która skinęła głową w odpowiedzi. Sokół polizał ostrożnie ich pierworodną. — Daglezja.
— Oryginalne. — przyznała Szyszka.
Spodobało jej się to imię. Zdecydowanie będzie się wyróżniać, a jej córeczka zasługiwała na wszystko co najlepsze.
— Jego nazwiemy Głóg. — miauknęła Szyszka, dotykając koniuszkiem ogona najmłodszego, czarnego kocurka. Imię pasowało do niego idealnie i była pewna, że kocurek z dumą będzie je reprezentował. — A on zostanie Orzełkiem.
Wzrok kotki zatrzymał się na drugim kociaku w miocie. Maluch pisnął, wtulając się bardziej w ciepłe futro mamusi. Liznęła go z czułością. Chciała by synek wyrósł na szlachetnego kota, a jej zdaniem orły należały do najszlachetniejszych ptaków. Jej zdaniem imię było odpowiednie.
— Pasują do nich. — stwierdził Sokół. Z zamyśleniem wpatrywał się w drugą w miocie koteczkę. Dopiero po chwili uśmiechnął się zadowolony. — Nazwiemy ją Bielik.
Imię brzmiało śliczne. Może jej córeczka wyrośnie na równie odważną, co jej imiennik? Nosem dotknęła małej Bielik.
Zostało ostatnie kocię. Czwarte maleństwo, najbardziej podobne do swojej mamy, nie licząc półdługiej sierści. Szyszka spoglądała na tulącą się do niej malutką. Dla niej każde z jej potomstwa było wyjątkowe. Znajdka na moment zamilkła, chociaż Sokół na głos dawał różne propozycje.
— Sówka? Sójka? Wróbelek? Sikorka?
Kotka pokręciła głową na "nie". Były ładne, ale.. po prostu nie dla małej. Gdzieś na końcu języka, krył się najlepszy wybór na imię dla czarnej koteczki.
Po kimś ważnym.
Po kimś ważnym.
Otworzyła szerzej ślepia, zanim zaśmiała się wdzięcznie. Sokół spojrzał na nią zdziwiony. Radosny uśmiech na pyszczku Szyszki trochę przygasł, a jej oczy wyrażały szczerą tęsknotę.
— Mam lepszą propozycję. — liznęła córeczkę po łebku, czym wywołała u niej pisk oburzenia. — Chciałabym ją nazwać Płomykówka.
W pomarańczowych ślepiach Sokoła, dojrzała tą samą tęsknotę. Spoglądali na malutką długi czas w milczeniu. Żadne z nich nie potrafiło wypowiedzieć ani słowa, błądząc we własnych wspomnieniach. Szyszka znowu widziała swoją mentorkę, uczącą ją wszystkiego. Zawdzięczała jej zostanie wojowniczką. Zawsze mogła liczyć na Płomykówkę. Sokół natomiast darzył ogromnym uczuciem swoją matkę, której śmierć strasznie przeżył. Czarnulka też. Dla nich obu znaczyła bardzo dużo.
— Byłaby zaszczycona. — miauknął wreszcie Sokół. — Nigdy ci tego nie opowiadałem, ale gdy tylko wróciłaś do legowiska, po opiece nad Gąską i Kogutem, mama powiedziała mi, że właśnie z tobą będę najszczęśliwszym kocurem na całym świecie i żebym nigdy nie ważył się ciebie zranić. Myślę, że dotrzymałem słowa i wiem, że miała rację.
Płomykówka ucieszyłaby się z narodzin wnuków. Szyszka liznęła partnera w policzek, zanim każde z kociąt dostało od niej całusa.
— Mała Płomykówka. — wyszeptała do czarnulki.
Może malutka wda się w nią i również będzie wulkanem energii?
Gdy wraz z nadejściem nocy, została sama z potomstwem, już dawno nakarmionym, tuliła je do siebie, mrucząc uspokajającą melodię.
Daglezja, Orzełek, Bielik, Płomykówka, Głóg
— Witajcie, maleństwa. — zamruczała, zniżając głos do szeptu. — Długo na was czekałam.
matko szycha tyle dzieciorów wypluć mocna jesteś XD
OdpowiedzUsuńMega uroczę! Gratulację dla świeżo upieczonej mamusi piątki kociąt <3
OdpowiedzUsuńjezu aż popłakałem się
OdpowiedzUsuń