Uwaga!!! W opowiadaniu mogą się znajdować brutalne sceny.
*Kilka dni przed walką z Klanem Wilka*
Moje wyczerpane trzy łapy, aż prosiły się, o to bym wreszcie porządnie odpoczęła, nie postanowiłam im się nawet sprzeciwiać. Skierowałam się do legowiska medyka. Dziwne uczucie. Trochę się tu zmieniło, ale to już mniej ważne. Wsłuchując się w szum wiatru, próbowałam zasnąć. Ciągle dręczyły mnie ciemne myśli dotyczące przyszłej walki, tak bardzo chciałam, żeby wszystko się skończyło dobrze i krew moich bliskich oraz przyjaciół nie została przelana. Bałam się o każdego z mojego Klanu, nawet o kota, z którym nie miałam najlepszych relacji.
Spojrzałam na mlecza, który rósł kilka lisich ogonów dalej, a właściwie powoli usychał. Ciągle zapominałam o tym, by go podlać. Biedny... Spuściłam jedną brew, najwyraźniej jeszcze trochę do upragnionego odpoczynku. Szybko sięgnęła kłębek i pokuśtykałam do najbliższego źródełka z wodą. Zanurzyłam go, od razu przesiąkł wodą. Wróciłam z nim do legowiska medyka i wycisnęłam całą ciecz na roślinkę.
- No już, mały... - szepnęłam. - Mam nadzieję, że ci się polepszy. Kilka chwil później zasnęłam.
***
Biegłam jak dawniej, miałam znów całe cztery kończyny. Szybka i zwinna tak samo jak kiedyś. Moje łapy bez żadnej skazy ocierały się, o długą trawę. Na moim pysku był uśmiech. Nie wiedziałam już, czy to jawa, czy sen. Zdezorientowana dotarłam pod moją ulubioną skałkę graniczącą z Klanem Wilka. Tam zawsze spotykałam się ze Świtem. Wzięłam głęboki wdech, serce mi okropnie szybko waliło. Do moich nozdrzy dostawał się zapach ukochanego kota, był świeży, miałam zatem pewność, że tam jest. Zachichotałam pod nosem.
- Przecież wiem, że tam jesteś, ty głupia kupo futra. - zaśmiałam się.
Morskooki wyskoczył z kryjówki, mrucząc wesoło.
Niedowierzająco w to co widzę, zamknęłam na kilka uderzeń serca oczy. Płowa sierść zniknęłam mi na sekundę sprzed oczu, a zamiast niej była czarna w białe łaty. Ślepia niebieskie, a nie morskie. Oczywiście, że poznawałam istotę, nie miałam z nią styczności od wielu, wielu księżyców, ale to nie znaczy, że zapomniałabym, jak wygląda moja własna matka. Nie rozumiałam zupełnie stacji, co się działo?!
- Co za zachowanie, Konwalio?! - syknęła, kotka ocierając się o córkę. - Już nie pamiętasz, czego cię uczyłam, nawet prostego przywitania?
Pokręciłam głową, rzeczywiście nie powiedziałam nawet prostego ''cześć'', ale byłam i tak już bardzo zdziwiona sytuacją. Zamilkłam, nie potrafiłam nic odpowiedzieć.
- Hmm...? Czyżbyś zapomniałam wyglądu własnej matki? - odrzekła oschle.
- N-nie. - wydukałam.
- N-nie. - wydukałam.
- Cóż... Nigdy nie pokładałam w tobie zbyt dużych nadziei, a wręcz przeciwnie, ale nie sądziłam, że możesz się stoczyć na dno i to dno dna.
Przełknęłam silne. Nie odważyłam się nawet się ruszyć. Czyżby zmroził mnie strach? A może zawiedzenie? Nie wiedziałam tego. Słyszałam tylko, że serce biło mi tak, jakby chciało się wyrwać z mojej klatki piersiowej i gdzieś uciec. Próbowałam nawet nie oddychać, po minie Zguby nie przewidywałam nic dobrego, była zła, miała wyciągnięte pazury i być może jej zęby już czekałyby przebić moją tętnicę i ostatecznie zabić. Rodzicielka spojrzała się na mnie z psychicznym uśmiechem, po czym - właśnie tak jak się tego spodziewałam - zaczęła walkę pomiędzy nią a mną wbijając swój pazur w mój kark.
Pisnęłam głośno z bólu.
Poczułam metaliczny zapach krwi, która ściekała po moim futrze powoli tworząc kałużę. Gromadziłam w sobie siły na odparcie ataku, jednak trudno to zrobić gdy masz głęboką ranę w karku, a ktoś dłubie w niej swoim pazurem. Zaczerpnęłam głęboki drżący oddech, wydałam z siebie krzyk, miałam nadzieję, że ktoś mnie usłyszy. To był mój jedyny ratunek. Nikt nie przyszedł. Wiatr pusto grał igłami na drzewach po przeciwnej stronie. Szarpnęłam się raz i drugi. Głos kotki tańczył w moich uszach. Hahahaha... Przestała nareszcie. Czy to koniec? Nie, nie, nie. Stanęła przede mną. Dała mi kopa prosto w twarz. Rysy na mordce oraz brud z pazurów w moich oczach. Zamknęłam oczy. Poczułam ciepło na pysku, a po chwili szpony wbijające się w moją twarz.
- Zabawne. Czy ty w ogóle wiesz jak mnie zawiodłaś? Łamiesz święty kodeks brudząc imię naszej rodziny i krwi. Patrz, patrz, patrz, jak się pięknie leje krew, twoja krew, naszej rodziny krew. Mmmm... Co za katastrofa... Katastrofa, że się w ogóle urodziłaś. Gorsza od robaka, głupsza od starej myszy. Nie wiem jak ze sobą wytrzymujesz... - stwierdziła moja matka. - Zdechnij wreszcie, jesteś tutaj tylko problemem, rozumiesz? Rozumiesz?!
Kaszlnęłam krwią dalej nie otwierając oczu.
- Jest coraz gorzej, Konwalio. Lepiej trzymaj się bardziej życia, bo zaraz się stoczysz i umrzesz. W sumie to już jesteś jedną łapą na tamtym świecie... - mruknęła chichocząc się złośliwie. - Trochę mi ciebie żal, chociaż... Nie, jednak nie. - parsknęła śmiechem. - Zimno? Czujesz ten zapach śmierci? Czujesz go? Przyszedł po ciebie. Zdychasz. Przepraszam, nie mam ochoty patrzeć na taką nędzną istotę, idę. - poszła kilka kroków przed siebie i ostatni raz się na mnie spojrzała. - Phi! B e z u ż y t e c z n a... - odeszła zostawiając mnie samą. Z moich ust, karku, twarzy toczyła się krew, z moich oczu płynęły łzy, a z mojego ciała uciekało powoli ciepło. Było coraz zimniej... Brrrr... Pod nosem piszczałam i modliłam się do ukochanego Klanu Gwiazdy. Gdzie on jest kiedy go potrzebuję?
Szum krwi w uszach, ciało coraz bladsze. Kolejna walka o jeden, tylko jeden oddech.
- Ś-świt... - szepnęłam drżąc. - Ś-świtając-ca Ma-mask-ka...
Obraz zaczął się ściemniać. Zemdlałam. Ocknęłam się trochę później. Ujrzałam najcudowniejszy widok na świecie. Morskie oczy płowego Kocura. Jego zapach i ciepło jego ciała. Starałam się zw wszystkich sił uśmiechnąć, choćby niemrawie. Miałam obawy, że to może być Zguba, jednak starałam się zaufać.
- W-wszystko do-dobrze? - wykrztusiłam bezsilnie czując ból. Lekko podniosła łepek w górę, by móc przyjrzeć się partnerowi. - Ko-kot-t-tku? - przeszedł mnie kolejny dreszcz zimna. Wyciągnęłam łapę w jego stronę i delikatnie musnęłam go po pysku.
- Ciernik już nie ma. - rzekł posępnie. - Ja chyba go zabiłem...
- Ci-ciernik? K-kto to-o? Zguba..., o-ona t-tu-tutaj by-była... - szepnęłam przestraszona łapiąc się łapy ukochanego kota. Kaszlnęłam kolejny raz wypluwając trochę krwi. - T-tutaj...
- Nie ma jej już. Też...
Spuściłam uszy biorąc kolejny wdech, coraz słabszy i płytszy. Pokiwałam głową. Spojrzałam na swoje głębokie rany.
- C-co za diabel-lstwo... - miauknęła patrząc na rany. - Muszę t-to op-opatrzeć...
Zacisnęłam łapę i spojrzałam się prosto w oczy drugiej połówki. Ostatni wdech powietrza, ostatnia myśl jak bardzo go kocham. Padłam.
***
Obudziłam się zlana potem biorąc głębokie wdechy. Rozejrzałam się po legowisku, mój wzrok stanął na łapach. Trzy, dokładnie trzy. To tylko zły sen, koszmar. Pociągnęłam nosem szukając zapachu Świtającej Maski. Opuściłam znacznie kącik ust nie wyczuwając go. Nie ma, nie ma, nie ma go tutaj. Niby to wiedziałam, ale w moim sercu dalej nie przygasał płomień nadziei, że zaraz go zobaczę. Chciałam, żeby się do mnie przytulił i nigdy mnie nie puścił, został, raz na zawsze. Żebyśmy nie musieli się kryć i bać o jutro, o to, że coś się wyda, o to, że stracimy siebie. Tak chciałam ja i moje serce, ale najwyraźniej światu ta wizja się nie podobała. Spuściłam wzrok, on zawsze będzie w Klanie Wilka, a ja w Klanie Burzy, to silniejsze od nas.
<Świtająca Masko? <3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz