— Panie Królicze Serce, jest pan wojownikiem, prawda? — zapytała w końcu nieśmiało.
Zwrócił żółte ślepia na córkę Lodowego Szponu. Zarazę. Niezbyt podobało mu się to imię, według niego koteczka powinna nosić o wiele wiele ładniejsze. Mogła zostać Ważką, Motylkiem, albo Rubinką.
— M-mhm. Al-le nie j-jakoś d-długo...
— A czy... jest lepiej? Niż w żłobku? — mruknęła, odwracając głowę.
Kocura zdziwiło pytanie malutkiej. Może tak jak on, wolała spokój i ciszę? Słyszał, że kociaki Jesionowego Wichru głośno zaznaczały swoją obecność. Liczył, że nic nie zrobiły koteczce. Już i tak dużo wycierpiała, a była jeszcze taka malutka.
— Tru-trudno stwierdzić. — zamyślił się, żeby jak najlepiej odpowiedzieć na zadane pytanie. — Opuszczając żłobek skończy się czas beztroskich zabaw, a rozpoczną poważne obowiązki i sporo ciężkiej pracy. Czasami trzeba odmawiać sobie posiłku, żeby ktoś inny się najadł. Ale poza brakiem tej opiekuńczości, która spotyka każdego kociaka, jest całkiem fajnie. Można wychodzić z obozu, kiedy się chce. Robić coś ważnego dla klanu. Jest się.. wolnym.
Zaraza słuchała go z szeroko otwartymi ślepkami. Chłonęła prawdopodobnie każde słowo wojownika. On natomiast zamknął oczy, myślami odbiegając do każdego wydarzenia, jakie pamiętał od chwili, gdy opuścił żłobek. Otworzył je.
— I nie będzie tam głośno?
— Tylko na Zgromadzeniu. To takie spotkanie wszystkich klanów. — uśmiechnął się. — Uwielbiam spokój i mogę cię zapewnić, malutka, że opuszczając kociarnię, zawsze go odnajdziesz. Nawet gdy będzie się wydawać, że wszystko układa się w złym kierunku. Tylko pamiętaj, żeby pozostać sobą, dobrze?
<Zarazo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz