— Gadaj co wiesz, a nie stracisz drugiego oka — warknął na kulącego się Pigwę.
Wojownik, zachowujący się wciąż jak bezbronne kocie, pisnął przestraszony, uciekając wzrokiem gdzie indziej.
— O-o c-co ci chodzi...? — miauknął niepewnie. — N-nic nie
zrobiłem! O-o co ci znów chodzi? — zapytał drżącym głosem wojownik, zerkając
ojca niepewnie.
Aronia prychnął, strosząc sierść na grzbiecie. Znał już
dobrze tego obślizgłego lisiego bobka. Już za wiele razy podpadł, żeby zastępca
wierzył w jego niewinność.
W końcu to on niemal zniszczył jego związek z Łabędzim
Pluskiem. Snuł się po obozie podejrzanie, często znikając lub przesiadując
gdzieś sam. Stronił się od życia towarzyskiego, z nikim się nie przyjaźnił,
prawie z nikim nie rozmawiał. Nawet do Jesionowego Wichru miał jakieś wątły. Na
dodatek jego wizyta z bratanicą u liderki skończyła się obrażeniami burej.
Pewnie omamił malutką kotkę i zmusił ją do ataku na przywódczyni. A pomyśleć,
że Pigwa sam był kiedyś w miarę wesołym kociakiem. Gwałtowna zmiana w
charakterze kocura zaczęła się po powrocie z Klanu Klifu. Może tam zrobili mu
pranie mózgu niczym Słodkiemu Językowi i zrobili z niego mini szpiega? W końcu
zeszłej Pory Nagich Drzew mogliby pokonać Klan Klifu, ale u Klifiaków panował
"rzekomy" czerwony kaszel. Może ta wronia strawa im wyśpiewała
wszystko i Lisia Gwiazda przygotował sobie niezłą wymówkę i odstawił szopkę z
zastępczym medykiem dla nich. To wszystko, pomimo paru niespójności, ułożyło
się w nieco niezgrabną całość we łbie Aroniowego Podmuchu. Przepełniony gniewem
i obrzydzeniem wbił ślipia w syna.
— To może jeszcze raz mi opowiesz jak to Dwunogi porwały
Deszczową Gwiazdę, co? — syknął na niego.
Smród strachu wydobył się z niewielkiego ciałka wojownika.
Aronia dobrze słyszał jak jego serce przyspieszyło.
— T-ten... t-ten pies... ten c-co zabił s-samotniczkę,
o-on... on złapał Deszczową G-gwiazdę i... i przyszedł D-dwunożny i... i g-go
uratował i w-wziął z-ze sobą... — wydukał Pigwowy Kieł niczym modlitwę do Klanu
Gwiazd.
— Ah, tak? — fuknął zastępca.
Pigwa pokiwał szybko łbem, a Aronia wypuścił ciężko
powietrze. Wiedział, że wojownik kłamał. Czuł smród kłamstwa, bez trudu
zauważył nadprzeciętną nerwowość u wojownika. Widział jak przepełnione
kłamstwem są jego ślipia. Mysi móżdżek myślał, że mógł go oszukiwać.
— Nie pierdol — syknął zły. — Widzę co robisz, lisi bobku.
Już jednego lidera sprzątnąłeś teraz przymierzasz się do mnie i Pstrągowej
Gwiazdy, co? Jesteś obrzydliwą i chorą glistą, która powinna paść przy
narodzinach. Nigdy nie sądziłem, że mój krewniak okaże się tak odrażającym
zdrajcą! I ty zaprzedałeś dupę Klifiakom?! Może też się zakochałeś w Lisiej
Gwieździe?!
Zamiast otrzymać jakąkolwiek odpowiedź ujrzał jedynie
przerażenie w ślipiach syna. Potok łez wypływał ze zdrowego oka Pigwy. Uszy
położone nisko same nie wierzyły w co słyszą, a pysk zdawał się niezdolny do
wykrztuszenia z siebie czegokolwiek. Aronia splunął mu pod łapy.
— Gardzę tobą. Gardzę tobą Pigwowy Kle już bardziej niż
twoją puszczalską matką. Powinieneś się nigdy nie urodzić. A teraz spadaj!
Spadaj do swojego rudego kochasia! Wyśpiewaj wszystko i powiedz, że Klan Nocy
pomimo zdrajców i tak nie da się złamać — wrzasnął, łapiąc przerażonego Pigwę
za kark i rzucając nim w stronę polany. — No już! Idź! Jak wrócisz to
przyrzekam ci, że Pstrągowa Gwiazda sama wymyśli dla ciebie nagrodę za twoje
zasługi dla klanu — zagroził.
Pigwowy Kieł podniósł się chwiejnie na łapkach i spojrzał na
Aronię. Ku zdziwieniu zastępcy dojrzał w zdrowym oku syna gniew. Aronia uśmiechnął się
wrednie. Czyli jednak go przejrzał.
— My-mylisz się! N-nie jestem zdrajcom! — zaprzeczył Pigwowy Kieł drżącym głosem i
powstrzymując łzy. — Kla-klan Gwiazd się jeszcze n-na tobie zemści!
Zo-zobaczysz! — miauknął wojownik, pędząc w głąb lasu.
Aronia zaśmiał się nerowowo.
— Żeby ciebie szybciej nie dopadli! — wycharczał pełen gniewu.
Odwrócił się na pięcie i skierował łapy w stronę polany. Musiał się uspokoić nim dotrze do obozu. Stargany nerwami byłby mniej wiarygodny. A czekała go niełatwa rozmowa z Pstrągową Gwiazdą. Powolnym krokiem wszedł na łąkę. Wypełniona śniegiem polana w jakiś sposób uspokajała go częściowo. Ukradkiem zerknął na Wielką Skałę, gdzie pewnej Pory Nagich Drzew wraz z Łabędzim Pluskiem po kocimiętce bawili się beztrosko w śniegu niczym kociaki. Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. Jedno ze szczęśliwszych w jego życiu. Westchnął. Czekał go trudny dzień, ale nie mógł zachować tego co odkrył jedynie dla siebie. Pigwę musiała spotkać sprawiedliwość. I on zamierzał tego dopilnować.
Zapach krwi niespodziewanie wpadł mu do nozdrzy. Zdezorientowany rozejrzał się. Ledwo wyczuwalna woń Klifiaków unosiła się w powietrzu. Nie wiele myśląc popędził w jej kierunku. Po paru uderzeniach serca na horyzoncie pojawiła się niewielka czarna sylwetka. Serce Aronii zabiło dwa razy mocniej, nie chcąc do siebie dopuścić myśli, która go naszła. Na chwiejnych łapach podszedł do małego ciałka prosząc Gwiezdnych, żeby to nie była prawda. Z każdym krokiem coraz trudniej było mu się oszukiwać. Słodki Język leżała nienaturalnie zgięta lekko przykryta śniegiem. Krew zabawiła na bordowo śnieg pod nią, tworząc coś na wzór kwiatu maku. Aronia nie wierząc w co widzi, usiadł obok dawnej przyjaciółki. Niedawny gniew i złość na zdrajczynie ich klanu wyparowały, a na ich miejsce wkroczyła niepojęta pustka.
— Słodka...? — miauknął niepewnie, szturchając kotkę.
Odpowiedziała mu martwa cisza. Aronia, jakby zupełnie nie widział nienaturalnej pozycji, w jakiej leżała kotka, czy kałuży krwi, ponownie szturchnął dawną medyczkę.
— Słodki Języku? Słodka?! — krzyknął, nie przejmując się zwierzyną.
Wbił rozpaczliwie pomarańczowe ślipia w nieruchomą i zimną sylwetkę. Poczuł łzy, które wypełniały mu oczy.
Nie, to niemożliwe. Słodki Język nie mogła umrzeć. Nie teraz. Nie gdy była już tak blisko rodzinnego klanu.
— Sło-słodki... Słodki Ję-języku... — mruknął smętnie, chwytając bezwładną kotkę za kark. — Nie martw się, Poranny Zorza na pewno ci pomoże — miauknął sam nie do końca w to wierząc.
* * *
Wszystko działo się tak szybko. Wpadł do obozowiska gwałtownie niemal, przewracając się o własne łapy. Zaskoczenie na pysku Porannej Zorzy nie zdziwiło go. Mało kto wbiega ze zdrajcą w pysku do medyka. Położył zasapany koteczkę przed dziwnołapnym kocurem.
— Co się patrzysz, jak mysi móżdżek ratuj ją! — wrzasnął na płowego.
Poranna Zorza coś mruknął pod nosem, ale podszedł do kotki. Obszedł kotkę, przyglądając się jej uważnie i pokręcił łbem.
— Ma skręcony kark, a tego się nie wyleczy. — mruknął. Widząc minę zastępcy, dodał po chwili. — Ona nie żyje, Aroniowy Podmuchu.
Kocur przez uderzenie serca wpatrywał się w medyka, analizując jego słowa. Słodki Język nie żyła. Ktoś jej skręcił kark. Patrząc na granice Klifiak. Jakiś Klifiak skręcił kark Słodkiemu Językowi. Aronia zmarszczył brwi. Tylko jeden ze znanych mu obślizgłych Klifiaków był wstanie tego dokonać.
Lisia Gwiazda.
Na samą myśl o rudym kocurze wysunął pazury.
— A i jeszcze jedno — mruknął medyk cicho. — Miała kocięta. — dodał.
Serce Aronii zabiło szybciej.
Czyli gdzieś w Klanie Klifu siedziały małe i niewinne szkraby Słodkiego Języka?
Przerażone i zrozpaczone śmiercią matki trzymane siłą przez tego rudego popaprańca. Aroniowy Podmuch spojrzał w stronę terenów Klanu Klifu. Wiedział, że musiał je uratować. Przynajmniej to mógł zrobić dla zmarłej przyjaciółki.
cdn u pigwy
cdn u pigwy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz