- Co będziemy dzisiaj robić? - spytałam.
- Będziemy ćwiczyć polowanie - odparł mój mentor.
- Przecież już się tego uczyliśmy - powiedział uczeń, nastawiając się na coś nowego.
- To, że się uczyliście, nie znaczy, że się nauczyliście - odpowiedział nasz przybrany brat. Przyległam do ziemi i zaczęłam nasłuchiwać jakichkolwiek dźwięków, usłyszałam szelest w krzakach. Wybiegło z nich rude stworzonko, szybko skoczyłam w jego kierunku, wiewiórka ruszyła jak najszybciej do drzewa, lecz ja byłam szybsza. TAK BYŁAM SZYBSZA. Gdy wiewiórka była już tylko o jedną długość ogona dalej, skoczyłam i z całej siły uderzyłam ją łapą, a następnie dla pewności zatopiłam kły w jej karku. Potem tak jak mnie uczył Borsuczy Kieł, zakopałam zdobycz w ziemi. Zanim zdążyłam się obejrzeć, przed pyskiem skoczył mi zając, szybko pognałam za nim. Królik wciąż pędził przed siebie. W końcu zobaczyłam, że białe pnie brzóz powoli znikają, teraz otaczały mnie same drzewa iglaste. Zaczęłam czuć zmęczenie, moja ofiara była coraz dalej, zobaczyłam, że skręca.
- Spopielona Łapo!!! - krzyknął głos, najpewniej należący do mojego brata - Stój!
Zaczęłam powoli hamować, lecz chociaż byłam zmęczona i tak bardzo szybko biegłam. W końcu zatrzymałam się. Dwie długości ogona przede mną widniała przepaść, a zarazem granica z którymś tam klanem. Spojrzałam w dół, od tego widoku zakręciło mi się w głowie, dlatego szybko się cofnęłam. Co by było, gdyby Wąsata Łapa, mnie nie uprzedził? Po głowie zaczęły mi chodzić czarne myśli. Rudzielec podszedł do mnie, a ja liznęłam o w ucho na podziękowanie.
<Wąsata Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz