W którą stronę teraz? Pokrycie gniazda Dwunogów skrobie zgrzytliwie pod pazurami, kiedy na nim ląduje. Chwilę rozgląda się dookoła, wreszcie powoli siada, oplatając łapy ogonem. Z pyska ulatuje mu bezgłośne westchnięcie.
Jest tak pięknie. Drobne kolory wołają każdy-sobie. Pasiaste rzeki biegną i przecinają się nawzajem pod równymi kątami. Pomiędzy nimi drobne ścieżki plączą się wśród zupełnie nieznanych mu roślin, czasem znikając mu z oczu, ale przecież nieuchronnie docierają w końcu do stóp olbrzymich brył – nor czy gniazd, nadal nie zdecydował, jakie słowo lepiej oddaje naturę tych siedlisk. Na ten widok mruży oczy. Gdyby tylko jego własna ścieżka mogła w tak prosty sposób doprowadzić go do celu...
Doprowadzi, doprowadzi! – ćwierka mazurek z gałęzi wierzby nieopodal. – Daj się poprowadzić!
– Cicho-sza! – odpowiada mu Mrówkolew głosem pozbawionym cierpliwości i wygraża ogonem w stronę delikwenta. – Nie widzisz, że szukam szczawiu!?
Co racja, to racja. Purpurowe kaskady liści, jagody w jaskrawej czerwieni obsypujące darnie mimo zimna, wystrzeliwujące w niebo drzewo samo w sobie w kształcie jodłowej szyszki – wszystko to rozciąga się poniżej w uroczej kakofonii, natomiast zielonego pióropusza szczawiu nawet stąd wciąż nie widać. Wywraca oczami z frustracją (cały bezczelnie bezszczawiowy świat posłusznie wiruje wraz z nimi).
Może tak właśnie miało być. Przypalona skóra, wystawiona na działanie mrozu z jedynie mokrym liźnięciem ochrony... bez pomocy leczniczego zioła z pewnością nie da rady wrócić do dawnego stanu. Czy taką postać miały przybrać jego ceremonialne blizny? O, duchy! O! Byłoby to nawet zabawne, gdyby tak nie piekło na smagającym wietrze!
Zamyka oczy, starając się zyskać sobie chwilę skupienia. Co pomyślałby ojciec? Czy ojciec wciąż myśli – czy nadal tam jest? Czy może jeszcze znaleźć go u kresu drogi? Czy w ogóle chce...?
Świergot mazurka buńczucznie wyrywa go z myśli. Odgryza się, przygnieciony jednocześnie przeczuciem, że nie ma wyboru. No cóż, no cóż... Jeśli tak...
Nie pamięta dobrze nocy świateł. Ma jakieś wspomnienie lotu, bardzo szybkiego, gdzieś wysoko i w odległym miejscu. Od tamtego czasu zazdrości ptakom. Ale przypomina sobie także wzrok Szczypiorka, który łagodzi złe emocje. Nie byłoby źle, wrócić. Chociaż to Szczypiorek mógłby wrócić do niego – dałby radę – w jakiś sobie właściwy sposób. To go uspokaja.
Od tamtego czasu często jest niespokojny. Jak mógłby nie być, kiedy skrzące kity zgrywają się przed nim zygzakami, łuki szarych liści na czerwonych gałęziach chylą się ku sobie, by zatoczyć krąg, cienie między pędami najzwyklej w świecie brunatnozielonych krzewów sięgają aż... do... dna... Co może być na dnie...? Może ujadanie psa. Pies, pies, boi się psów, ale uczy się ich zwyczajów, uczy się skakać po szczytach gniazd i uważać, przekraczając rzeki, których nurtem suną Potwory. Patrzcie, patrzcie, jak zwinnie. Już jest na ziemi.
Błękitny Potwór przebiega obok ociężałym krokiem, a pod nim szumi rzeka.
W którą stronę teraz?
[448 słów – trening wojownika]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz