Właśnie zaczął się spełniać jej najgorszy koszmar. Mała już 6 księżyców, musiała więc przystąpić do nocy w lesie. Odkąd Bieliczne Pióro opowiedziała im o tym zwyczaju, Mak nie mogła spać spokojnie. Bardzo się bała, słyszała, co przytrafiło się niektórym członkom klanu podczas tych nocy, ale nie mogła się wycofać. Wyszłaby na tchórza, tata by na nią nakrzyczał i może nawet pobił, a Naparstnica jeszcze częściej organizowałaby te swoje lekcje z bycia dzikusem. Nie mogła się poddać. Musiała spróbować.
Odprowadzili ich do lasu i zostawili daleko od obozu. Każdy z rodzeństwa obserwował ciemny krajobraz, który otaczał ich z każdej strony. Szczególnie zainteresowana tym wydawała się Naparstnica. Kotka nie zwracała uwagi na nic, nawet na to, że przerażona Mak chowała się za nią.
— Połamania łap i do zobaczenia jutro rano! Albo w Mrocznej Puszczy, jak wam się nie powiedzie! — powiedziała po chwili siostra i pobiegła gdzieś przed siebie.
- C-co nie zostawiaj m-mnie! – krzyknęła za nią Mak, ale ta jej już nie usłyszała. Hortensja i Ananasik też zaczęli się rozchodzić i w końcu liliowa została całkiem sama, w miejscu, do którego ją przyprowadzili. Czy to możliwe, że Naparstnica miała rację i nie wrócą już do obozu? Kotka nie chciała nawet o tym myśleć. Usiadła na ziemi i rozejrzała się dookoła. Ciemne drzewa i mrok lasu otaczał ją z każdej strony, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Pogoda była ładna, dzięki temu gwiazdy było dobrze widać, co chodź odrobinę, oświetlało drogę.
- Może jak t-tu posiedzę, to n-nic mi się nie stanie? – zastanawiała się na głos, lecz nagle usłyszała jakiś szelest. Odwróciła się gwałtownie, szukając wzrokiem zagrożenia. Nic jednak nie zauważyła. Po chwili jednak znowu coś usłyszała. Wolno wstała i podeszła cicho w stronę źródła dźwięku. Po drodze złapała jakiś patyk. Łapy jej się trzęsły ze strachu, ledwo mogła złapać oddech.
- K-kim jesteś? – zapytała, wypływając na chwilę gałązkę z pyska. Była już przy samym krzaku i wtedy spomiędzy liści wyskoczył fruwak. Mały ptaszek podszedł do kotki i zaćwierkał coś cicho. Mak pisnęła przerażona, odskoczyła momentalnie od krzaka i zaczęła uciekać. Natura nie musiała się napracować, by porządnie przestraszyć liliową. Do jej oczu szybko napłynęły łzy, które zaczęły zasłaniać jej całą widoczność.
- To fruwak! Naparstnica m-miała rację! – krzyczała wniebogłosy, nie zatrzymując się nawet na chwilkę. Fruwaki chciały ją dopaść. Nie wiedziała, co robić. Już nic nie widziała, przez co się potknęła i potoczyła wprost do jakiejś nory. Usłyszała i poczuła, jak jej ciało twardo ląduje na ziemi. Rozejrzała się, ale łzy i ciemność znacznie utrudniały jej określenie swojego położenia. Otarła więc szybko słoną wodę z oczu i starała się przyzwyczaić do ciemności. W końcu jej się to udało. Była w jakimś tunelu i nie mogła znaleźć wyjścia. Może to i dobrze? Przynajmniej fruwaki jej nie znajdą. Wszystko ją bolało, a strach po ataku dalej się trzymał. Chwiejnie wstała na łapy i przeszła kilka kroków w głąb tunelu. "A jak coś tam jest?" - pojawiło się w jej głowie pytanie. No właśnie. A jak coś tam jest? Spojrzała w nieprzeniknioną ciemność. Wyciągnęła powietrze, ale czuła tylko zapachy Klanu Wilka i to nawet w miarę świeże. Musiała to być jeden z tuneli, w których ćwiczyli uczniowie, mimo to wywoływała strach, a zwłaszcza w nocy.
- Albo t-tunel, albo fruwaki - powiedziała sobie Mak. Przełknęła głośniej ślinę i powoli poszła w głąb tunelu. Miała nadzieje, że tam nic jej nie zaatakuje. Szła i szła przez ciemność, co chwilę potykając się o ziemię i własne łapy. Nagle coś usłyszała. Odwróciła się, ale niczego nie widziała. Zatrzymała się i usiadła na ziemi. Tu była już bezpieczna. Zaczęła ziewać. Dopiero wtedy poczuła zmęczenie, po połowie nieprzespanej nocy. Oczy powoli zaczęły jej się zamykać, ale wtedy znowu usłyszała ten dziwny dźwięk. Nie widziała co to, co jeszcze bardziej wzbudzało w niej niepokój i przerażenie.
- To twoja wina – powiedział czyiś głos. Mak podniosła głowę i otworzyła szerzej oczy.
- Kto t-to powiedział? - zapytała szeptem. Odpowiedziała jej cisza. "Może to przez zmęczenie" - pomyślała.
- To przez ciebie odeszłam – znowu usłyszała czyiś głos, a obok niej pojawił się ledwo widoczny zarys kota. Rozpoznała w nim swoją matkę, Albę. Liliowa zamarła. Jak jej mama się tu znalazła, przecież ona sobie poszła! Gdzieś zniknęła.
- Mama? – zapytała, ale wtedy cień zniknął. Znowu poczuła ten ból, tak samo, jak za pierwszym razem, gdy zobaczyła, że jej nie ma w legowisku.
- Ty mysi móżdżku! – tym razem usłyszała kogoś innego – Nie umiesz nic zrobić k****?!
Odwróciła się. Tym razem zamiast Alby, zobaczyła swojego ojca. Gęsi Wrzask podszedł do niej i już wyciągał pazury, jakby chciał ją zaatakować. Przerażona Mak zwinęła się w kulkę i szybko odsunęła od cienia.
- P-proszę n-nie! – krzyknęła. Po chwili ciszy otworzyła oczy. Gęsi Wrzask zniknął.
- Wtedy zasłużysz na drugi dar, tym razem od przodków, bo inaczej na ciebie nawet nie spojrzą... – Kotka doskonale pamiętała te chwilę. Dosłownie kilka dni temu, gdy Naparstnica chciała zrobić jej znak od siebie, by Mak była silniejsza. Liliowa zobaczyła swoją siostrę, zbliżającą się do niej, ze strasznym uśmiechem na pysku. Przerażona kotka odsunęła się od cienia, ale tym razem on nie zniknął. Obok niego pojawił się kolejny i kolejny. Alba, Gęsi Wrzask, Naparstnica, Bieliczne Pióro... Wszystkie te koty stały, dookoła Mak i coś do niej mówiły. Wytykały błędy, straszyły, obwiniały.
- To twoja wina, przez twój strach!
- Nigdy nie będziesz prawdziwym wojownikiem.
- Musisz w końcu przestać się bać!
- K****! Przestań beczeć!
- Nie powinnaś być częścią Klanu Wilka.
Mak nie umiała tego znieść. Zakryła łapami uszy i znowu zaczęła płakać. Nie wiedziała, co się dzieje. Bała się, tak bardzo się bała.
- Przestań się bać!
- Bądź wreszcie dzikusem!
- Twój strach wszystko zepsuł.
- Jesteś kotem o mysim sercu.
- Mysia strawa.
Skuliła się jeszcze bardziej.
- Proszę n-nie! Przestańcie! P-proszę! – krzyczała przerażona. Otworzyła oczy. Nikogo nie było. Nic już nie słyszała. Serce biło jej strasznie szybko, pazury miała wysunięte, a z oczu cały czas płynęły łzy. W pewnym momencie zobaczyła jednak jakieś światło. Świt.
Wróciła do obozu, cały czas nie mogąc uwierzyć w to co widziała. Nie mogła przestać o tym myśleć. Cały czas się bała. Gdy weszła na polanę, podbiegła do niej Naparstnica. Mak od razu się od niej odsunęła, nie mogąc wyrzucić z głowy obrazu z tunelów.
- To było zmęczenie – usłyszała od kogoś później – Twoja wyobraźnia dała o sobie znać.
Ten ktoś miał rację, ale mimo to Mak nie mogła przestać się bać. Przynajmniej przeszła noc w lesie. Przynajmniej tyle dobrego.
Odprowadzili ich do lasu i zostawili daleko od obozu. Każdy z rodzeństwa obserwował ciemny krajobraz, który otaczał ich z każdej strony. Szczególnie zainteresowana tym wydawała się Naparstnica. Kotka nie zwracała uwagi na nic, nawet na to, że przerażona Mak chowała się za nią.
— Połamania łap i do zobaczenia jutro rano! Albo w Mrocznej Puszczy, jak wam się nie powiedzie! — powiedziała po chwili siostra i pobiegła gdzieś przed siebie.
- C-co nie zostawiaj m-mnie! – krzyknęła za nią Mak, ale ta jej już nie usłyszała. Hortensja i Ananasik też zaczęli się rozchodzić i w końcu liliowa została całkiem sama, w miejscu, do którego ją przyprowadzili. Czy to możliwe, że Naparstnica miała rację i nie wrócą już do obozu? Kotka nie chciała nawet o tym myśleć. Usiadła na ziemi i rozejrzała się dookoła. Ciemne drzewa i mrok lasu otaczał ją z każdej strony, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Pogoda była ładna, dzięki temu gwiazdy było dobrze widać, co chodź odrobinę, oświetlało drogę.
- Może jak t-tu posiedzę, to n-nic mi się nie stanie? – zastanawiała się na głos, lecz nagle usłyszała jakiś szelest. Odwróciła się gwałtownie, szukając wzrokiem zagrożenia. Nic jednak nie zauważyła. Po chwili jednak znowu coś usłyszała. Wolno wstała i podeszła cicho w stronę źródła dźwięku. Po drodze złapała jakiś patyk. Łapy jej się trzęsły ze strachu, ledwo mogła złapać oddech.
- K-kim jesteś? – zapytała, wypływając na chwilę gałązkę z pyska. Była już przy samym krzaku i wtedy spomiędzy liści wyskoczył fruwak. Mały ptaszek podszedł do kotki i zaćwierkał coś cicho. Mak pisnęła przerażona, odskoczyła momentalnie od krzaka i zaczęła uciekać. Natura nie musiała się napracować, by porządnie przestraszyć liliową. Do jej oczu szybko napłynęły łzy, które zaczęły zasłaniać jej całą widoczność.
- To fruwak! Naparstnica m-miała rację! – krzyczała wniebogłosy, nie zatrzymując się nawet na chwilkę. Fruwaki chciały ją dopaść. Nie wiedziała, co robić. Już nic nie widziała, przez co się potknęła i potoczyła wprost do jakiejś nory. Usłyszała i poczuła, jak jej ciało twardo ląduje na ziemi. Rozejrzała się, ale łzy i ciemność znacznie utrudniały jej określenie swojego położenia. Otarła więc szybko słoną wodę z oczu i starała się przyzwyczaić do ciemności. W końcu jej się to udało. Była w jakimś tunelu i nie mogła znaleźć wyjścia. Może to i dobrze? Przynajmniej fruwaki jej nie znajdą. Wszystko ją bolało, a strach po ataku dalej się trzymał. Chwiejnie wstała na łapy i przeszła kilka kroków w głąb tunelu. "A jak coś tam jest?" - pojawiło się w jej głowie pytanie. No właśnie. A jak coś tam jest? Spojrzała w nieprzeniknioną ciemność. Wyciągnęła powietrze, ale czuła tylko zapachy Klanu Wilka i to nawet w miarę świeże. Musiała to być jeden z tuneli, w których ćwiczyli uczniowie, mimo to wywoływała strach, a zwłaszcza w nocy.
- Albo t-tunel, albo fruwaki - powiedziała sobie Mak. Przełknęła głośniej ślinę i powoli poszła w głąb tunelu. Miała nadzieje, że tam nic jej nie zaatakuje. Szła i szła przez ciemność, co chwilę potykając się o ziemię i własne łapy. Nagle coś usłyszała. Odwróciła się, ale niczego nie widziała. Zatrzymała się i usiadła na ziemi. Tu była już bezpieczna. Zaczęła ziewać. Dopiero wtedy poczuła zmęczenie, po połowie nieprzespanej nocy. Oczy powoli zaczęły jej się zamykać, ale wtedy znowu usłyszała ten dziwny dźwięk. Nie widziała co to, co jeszcze bardziej wzbudzało w niej niepokój i przerażenie.
- To twoja wina – powiedział czyiś głos. Mak podniosła głowę i otworzyła szerzej oczy.
- Kto t-to powiedział? - zapytała szeptem. Odpowiedziała jej cisza. "Może to przez zmęczenie" - pomyślała.
- To przez ciebie odeszłam – znowu usłyszała czyiś głos, a obok niej pojawił się ledwo widoczny zarys kota. Rozpoznała w nim swoją matkę, Albę. Liliowa zamarła. Jak jej mama się tu znalazła, przecież ona sobie poszła! Gdzieś zniknęła.
- Mama? – zapytała, ale wtedy cień zniknął. Znowu poczuła ten ból, tak samo, jak za pierwszym razem, gdy zobaczyła, że jej nie ma w legowisku.
- Ty mysi móżdżku! – tym razem usłyszała kogoś innego – Nie umiesz nic zrobić k****?!
Odwróciła się. Tym razem zamiast Alby, zobaczyła swojego ojca. Gęsi Wrzask podszedł do niej i już wyciągał pazury, jakby chciał ją zaatakować. Przerażona Mak zwinęła się w kulkę i szybko odsunęła od cienia.
- P-proszę n-nie! – krzyknęła. Po chwili ciszy otworzyła oczy. Gęsi Wrzask zniknął.
- Wtedy zasłużysz na drugi dar, tym razem od przodków, bo inaczej na ciebie nawet nie spojrzą... – Kotka doskonale pamiętała te chwilę. Dosłownie kilka dni temu, gdy Naparstnica chciała zrobić jej znak od siebie, by Mak była silniejsza. Liliowa zobaczyła swoją siostrę, zbliżającą się do niej, ze strasznym uśmiechem na pysku. Przerażona kotka odsunęła się od cienia, ale tym razem on nie zniknął. Obok niego pojawił się kolejny i kolejny. Alba, Gęsi Wrzask, Naparstnica, Bieliczne Pióro... Wszystkie te koty stały, dookoła Mak i coś do niej mówiły. Wytykały błędy, straszyły, obwiniały.
- To twoja wina, przez twój strach!
- Nigdy nie będziesz prawdziwym wojownikiem.
- Musisz w końcu przestać się bać!
- K****! Przestań beczeć!
- Nie powinnaś być częścią Klanu Wilka.
Mak nie umiała tego znieść. Zakryła łapami uszy i znowu zaczęła płakać. Nie wiedziała, co się dzieje. Bała się, tak bardzo się bała.
- Przestań się bać!
- Bądź wreszcie dzikusem!
- Twój strach wszystko zepsuł.
- Jesteś kotem o mysim sercu.
- Mysia strawa.
Skuliła się jeszcze bardziej.
- Proszę n-nie! Przestańcie! P-proszę! – krzyczała przerażona. Otworzyła oczy. Nikogo nie było. Nic już nie słyszała. Serce biło jej strasznie szybko, pazury miała wysunięte, a z oczu cały czas płynęły łzy. W pewnym momencie zobaczyła jednak jakieś światło. Świt.
***
Wróciła do obozu, cały czas nie mogąc uwierzyć w to co widziała. Nie mogła przestać o tym myśleć. Cały czas się bała. Gdy weszła na polanę, podbiegła do niej Naparstnica. Mak od razu się od niej odsunęła, nie mogąc wyrzucić z głowy obrazu z tunelów.
- To było zmęczenie – usłyszała od kogoś później – Twoja wyobraźnia dała o sobie znać.
Ten ktoś miał rację, ale mimo to Mak nie mogła przestać się bać. Przynajmniej przeszła noc w lesie. Przynajmniej tyle dobrego.
[1046 słów]
[Przyznano 21%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz