Przyjemny, delikatny wiatr tańczył między źdźbłami zielonej trawy, tworząc przy tym charakterystyczną dla tej pory roku melodię. Błękit nieba poprzecinany był postrzępionymi chmurami, lecz ich barwa nie wskazywała na żadne opady w najbliższej przyszłości. Gorące powietrze, które wypełniało domostwo dwunożnych, skutecznie przegoniło młode koty na zewnątrz, gdzie schroniły się w cieniu rzucanym przez wysokie drzewa. Ot, trwał najzwyklejszy letni dzień, dla większości oznaczający kolejny beztroski wschód przepełniony lenistwem i odpoczynkiem.
Kremówka miała jednak inne zamiary.
Płowa koteczka schyliła łebek ku szerokiej kałuży, nad którą przesiadywała wraz z rodzeństwem. Duszek z Miedzią odgrywali jakieś dzikie sceny walki (bo prawdziwymi atakami by tego nie nazwała), Hesio zasnął zwinięty w kłębek obok rozrośniętych korzeni, a szylkretce pozostało towarzystwo siostry - nie, żeby narzekała. Lilia przyszła do nich w odwiedziny i kotka była przeszczęśliwa, bo naprawdę się za nią stęskniła.
Niestety, na samą myśl o “tęsknocie”, zielonooka widocznie spochmurniała. Gdzie podziewał się jej ukochany, łaciaty braciszek? Nie miała pojęcia, co się z nim stało. Pewnego dnia, po treningu z Kamienną Sektą, w domu powitał ją zapłakany pysk mamusi, a Kos nie zostawił po sobie żadnego śladu. Jedyną rzeczą, jaka przypominała córce Batona o kocurze, była czarno-biała krówka, o którą kiedyś się pokłócili.
— Kremówko! — Lilia trzepnęła zielonooką w prawe ucho, domagając się uwagi. — I co sądzisz o moim pomyśle? Co powinnam wybrać?
Płowa spojrzała na nią pustym wzrokiem, nieudolnie próbując przywołać w pamięci słowa siostry. Na jej mordce pojawił się skruszony wyraz, gdy powoli wyprostowała długie łapki.
— Przepraszam Lilusiu, ale muszę już iść na trening — mruknęła w odpowiedzi, a nietypowo znudzony ton jej głosu zdziwił grubiutką pieszczoszkę na tyle, że nie kontynuowała rozmowy.
Kremówka miała bowiem plan.
Sprytny plan.
Szylkretowa skocznym krokiem udała się w stronę szopy, w której schronienie znalazła Kamienna Sekta i miłym uśmiechem przywitała mijające ją koty. Odnalezienie kremowego samotnika zajęło jej co prawda trochę dłużej niż zazwyczaj - być może, ale tylko być może, wpływ na to miała jej chwilowa fascynacja kolorowym kamyczkiem - ale hej, ważne, że w końcu do niego dotarła.
— Śmieciuszku! Twoja ukochana uczennica przybyła — miauknęła radośnie latorośl Cynamonki, szczerząc do starszego białe kiełki.
— Ile razy mam ci powtarzać, że mam na imię Śmieć, a nie “Śmieciuszek”? — westchnął kremowy, lecz delikatnie pacnął kotkę w bok w geście powitania. — Widzę, że jak zwykle dopisuje ci dobry humor. Co dokładnie cię tu sprowadza?
— No jak to co? Ćwiczenia bojowe, ataki wojenne, mordercze strategie… Cała gama ofensywnych działań! — zachichotała, przybierając krzywą pozycję łowiecką, która doświadczonemu kotu przypomniałaby raczej marną imitację żaby. Po chwili jednak spoważniała i z zacięta miną kontynuowała.
— Śmieciuszku, nie ma czasu do stracenia. Muszę jak najszybciej zdobyć wszystkie potrzebne umiejętności, bo czeka mnie niezwykła podróż. Ktoś musi uratować Kosa!
[438 słów]
[Przyznano 9%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz