Dym. To było widoczne jak okiem sięgnąć. Dym... jego łapa jeszcze się nie zrosła, a już kolejna śmierć zaglądała mu w oczy. Wybuchł w lesie pożar. Wspaniale. Poderwał się na trzy kończyny, kaszląc i czując jak łzawią mu oczy. Nie czuł ognia, ale dymu była tu masa. Nikt nie mógł zostać dla własnego dobra. Uduszą się.
— Wspaniale... Nie ma cię od kilku księżyców i klan staje w płomieniach — zażartował do swojego towarzysza, starając się kulejąc na trzech łapach, odnaleźć w tej mgle wyjście.
— Trzymałem Klan Wilka w ryzach za swojego życia, ale gdy mnie nie ma, jesteście o wiele słabsi i bardziej narażeni na niebezpieczeństwo. A tak narzekałeś na moje rządy, Kruku. Więc masz, co chciałeś. Klan Wilka bez Mrocznej Gwiazdy. Nie wygląda tak utopijnie, jak miało być, co?
Położył po sobie uszy. Nie przewidział, że pan lider wybierze na swojego zastępcę wariatkę, co gada z duchami... Normalnie jakby widział siebie. Bo on też już nie mógł zaliczyć się do zdrowych psychicznie. Nie, gdy miał w głowie takiego sąsiada.
— Przyznaję, że... Za twoich rządów było może i krwawo, ale nikt nas nie podpalał... — miauknął dość niechętnie. — Nie rób mi wyrzutów sumienia. Żałuję swego czynu od dnia, w którym się do mnie odezwałeś.
Przedarł się przez tunel i wyszedł na wolność. Zakaszlał czując jak odór siarki szczypie go w krtani. Musiał skierować kroki ku wodzie. Ku świeżemu powietrzu.
— Niezbyt przyjemnie, muszę przyznać. Choć ziemskie problemy niezbyt mnie obchodzą, to nigdy nie przestało mi zależeć na sile Klanu Wilka. Wierzę, że syn i reszta i z tego zdołają się wykaraskać bez mojej interwencji. Nie bez powodu tyle poświęciłem na naukę strategii — odezwał się zmarły, wtrącając swoje przemyślenia.
— No proszę — zakaszlał. — Zaczynasz się otwierać przede mną. Urocze — zaczął kicać w kierunku, w którym przeczuwał, że był brzeg jeziora. W tym dymie ciężko było określić kierunek. Na szczęście jednak miał dobrego nosa, chociaż czuł w nim tylko dym, bowiem zauważył wojowników. Wystarczyło pójść za nimi. Lecz nagle zamarł, bo od początku tej akcji zauważył brak pewnej osoby. Gdzie Astrowy Migot? Rozejrzał się, ale nie dostrzegł przyjaciela. Czując w obowiązku, aby kogoś o tym powiadomić, zaczepił Szakali Szał i podzielił się z nią tą informacją. Kocica nie wyglądała na zadowoloną, że śmiał w ogóle się do niej odzywać, ale poszła go szukać. No... Przynajmniej jedna rozsądna. Chociaż odnosił wrażenie, że po tym jak odkrył istnienie kultu stała się dla niego bardziej... oschła.
— Gdzie teraz... — Rozejrzał się i spojrzał na szalejące w oddali płomienie. Pierwszy raz widział coś takiego na oczy. Były... Potężne. Olbrzymie. Straszniejsze niż w opowieści. — To chyba kara od Klanu Gwiazdy. Zwykły kot by nie był w stanie tego zrobić.
Miał nadzieję, że z Astrem będzie wszystko w porządku. Ten głupek może i zachowywał się jak mysi móżdżek, ale wątpił, by ruszył walczyć z płomieniami, robiąc z siebie bohatera.
— Nie nazwałbym tego otwieraniem się — odparł głos beznamiętnie po dłuższej chwili ciszy. — Po prostu stwierdzeniem faktu. Wierzysz w to, że banda umarlaków, która nie interesuje się życiem kotów i daje minimalne poszlaki życia nagle zapragnęłaby zaistnieć w naszych oczach? Nawet ja nie zwariowałem na tyle, by w to wierzyć, Kruku. Prawdziwy wróg jest bliżej, niż myślisz.
— Masz teraz na myśli ogień czy siebie? — prychnął. — Wiesz... Jakoś przywykłem do twojej obecności. Zaakceptowałem w sobie. — Dotknął teatralnie swego serca. — A te twoje koszmary, którymi mnie straszysz robią się już nudne. Powtarzasz się. Te mięsne falki nawet nie zrobiły na mnie wrażenia — powiadomił kocura, kierując się w kierunku przeciwnym do ognia. — Chyba nareszcie udało mi się cię rozgryźć — zaśmiał się pod nosem.
— Cóż, jeśli widok tak tragicznych obrazów już cię nie rusza, oznacza to pierwszy stopień do wariactwa — odparł niewzruszony duch. — Jesteś już wyjęty spod prywatności i swobody.
— Bywa. Gdy się przyzwyczaisz to już to tak nie przeszkadza — stwierdził, kulejąc przed siebie. Nagle stanął i zastrzygł uszami. — Słyszałeś? — szepnął do niego, rozglądając się ostrożnie po otoczeniu. Napiął swoje ciało w gotowości na atak. — Ktoś tam jest. Śledzi nas? A może to zwierzyna? Ten dym mógł wywabić je z ukrycia. Zapolujemy? Nie... To bezsensu. Powinniśmy iść dalej. Nie wiadomo czy ogień zaraz nie znajdzie się bliżej — miauczał swoje myśli na głos, nawet nie orientując się, że to robi.
Zamiast przeciwnika dostrzegł tylko Błękitnego Ognia, który widząc go od razu do niego podszedł i złapał za kark, zaczynając ciągnąć jak niesforne kocię.
— Ał, ał! Co robisz?! Umiem jeszcze chodzić! — warknął w jego stronę, czując jak ucisk na sierści znika.
— To się ruszaj. Jezioro jest w tamtą stronę. — Wskazał kierunek, eskortując go aż pod samą wodę.
Wspaniale... Przecież szedł dobrze, o co on tak się pruł?
***
Astrowy Migot nie wrócił, a Szakli Szał przyznała, że nie odnalazła po nim żadnego śladu. Miał coraz bardziej czarne myśli, niepokój go zżerał. Obserwował jak dym coraz gęściej wylewa się spomiędzy drzew, jak upał narasta z każdą chwilą. Gdzie był ten idiota? No gdzie? Martwił się, co nie uszło uwadze towarzyszowi, który chcąc go dobić wypowiedział tylko dwa słowa.
— Nie żyje.
Nie żył?! Zachłysnął się powietrzem zmieszanym z dymem, zaczynając kaszleć. Jak to nie żył?! Co się stało? Co?! Nie musiał pytać. Mógł się domyślić. Ogień trawiący ciało... Poczuł jak w oczach zbierają mu się łzy. Czy to był kolejny koszmar zesłany przez Mroczną Gwiazdę? Wybudzi się z niego? Nie... Skądże. To była prawda. Rzeczywistość. Serce łamało mu się na drobne kawałeczki, uświadamiając sobie, że już nigdy nie spotka tego idioty. Nie pokłócą się, nie będą mogli cieszyć się wspólną chwilą... razem. Nie zwracał uwagę na otoczenie, na koty czy też na ducha, który czerpał satysfakcję z jego cierpienia.
Wrzasnął cierpiętniczo, wpatrując się w las i w płomienie. Te, które odebrały mu przyjaciela. Czy przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, że być może Mroczna Gwiazda kłamał, aby go dobić? Może tak... Ale... Dlaczego miałby to robić? Jaki miałby cel w okłamywaniu go? Nigdy przecież tego nie robił. Zawsze szczerze mówił o swoich czynach. Teraz to byłoby do niego niepodobne. Ale... skąd wiedział? Czy go spotkał? To był jakiś duchowy instynkt?
Teraz jednak nie potrafił o tym myśleć. Nie, gdy ból trawił jego ciało. Kto... Kto odpowiadał za ten pożar? To pytanie na moment pojawiło się w jego głowie. Raczej samoistnie nie został wywołany. Czy to naprawdę Klan Gwiazdy? A może... celowe działanie?
Wziął głęboki oddech, czując jak nałykany dym ucieka mu nosem. Jak budzi się w nim coś od dawna zapomnianego. Wściekłość. Czysta i pierwotna. Czuł jak jego ciało drży, a pazury wbijają w suchą ziemię. Pragnął odpowiedzi, a potem... Aby sprawiedliwości stało się zadość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz