Od dawna nie widział tak jasnego i migotliwego słońca. Minęło tylko kilka sezonów, a on już zapomniał, jak go nienawidził. Gorące, żarzące się promienie, nawet, gdy były delikatne, wypalały jego skórę od środka, a przynajmniej tak się czuł, gdy wychodził na słońce; w takie dni praktycznie nigdy nie wychylał się z legowiska lub całe dnie spędzał u medyków, ale teraz nie mógł sobie na to pozwolić.
Czerwone ślepia subtelnie przesuwały się wokół spływającej chłodnej wody okalającej obozowisko i rozciągających się na horyzoncie, zamglonych widoków na terytoria. Świat zdawał się przygotowywać do pory opadającch liści, która rozpoczęła się dopiero niedawno. Śnieżnobiałe futro Lśniącego mierzwiło się na lekkim wietrze jak kępa złocistych kłosów. Siedział sztywno tuż obok kociarni, nie pozwalając sobie na ruch większy niż drganie powiek czy ogona. Czekał na nią. Nie czuł nienawiści do niej - albo może czuł, ale nie potrafił jej wykryć - za to z pewnością odczuwał odrazę do tej kreatury, odrazę do tego, co mu zrobiła. I co on jej zrobił.
Przełknął gulę w gardle na myśl o tym, że zupełnie nieświadomie zrobił kocięta jakiejś cholernej przybłędzie. To było jak kilka gwałtownych uderzeń serca, czuł się, jakby od tamtego zdarzenia minęło zaledwie kilka chwil. Nie pamiętał dokładnie, co mu mówiła, zanim do tego doszło, nie znał praktycznie okoliczności - nawet szukając wspomnień głęboko w swojej pamięci nie potrafił ich odnaleźć ani pochwycić. Odurzyła go, a potem zgwałciła, a on nie miał na to absolutnie żadnego wpływu. Nigdy nie czuł się jeszcze tak słaby i mały, odkąd Jaśminek opuściło ten świat. I nienawidził tego uczucia.
Mógłby zabić tą żmiję już dawno, ale gdzie wtedy byłaby zemsta? Tylko zakończyłby jej ziemskie cierpienia, o ile ktoś taki jak ona byłby zdolny do odczuwania czegokolwiek. Nie chciał martwego posmaku niespełnionego pragnienia, by poczuła to samo, co on, by przekonała się, że nie jest słaby. Dlatego wolał dać jej złudne przeczucie, że niemo zaakceptował jej warunki, że dał się zmanipulować jak jakiś pusty kretyn. Nie doceniła go i zapłaci za to.
Klan nie wiedział, że był ojcem Bryzki. Zakochanej Manii (jak trafne było to imię) zależało głównie na nim, więc w to właśnie celował, gdy mówił jej, że ma trzymać pysk zamknięty. I tak stał się tylko jej przyjacielem, choć mimo to zaglądał do kociarni, gdy tylko nerwy mu na to pozwalały. Nie czuł obrzydzenia tym, że właśnie planował morderstwo. Nie czuł się nawet źle. Pragnął tego, bo kotka na to zasłużyła. Nigdy nie planował kociąt, a tym bardziej związku z kotką. Był gejem i nigdy nie krył się z tym faktem.
Nie musiał brać głębokiego oddechu, gdy rozpoznał dobiegający do jego nozdrzy charakterystyczny zapach kotki. Nie zamierzał się jej bać. Był silny, silniejszy od niej i jeśli tylko chciał, mógł podporządkować ją sobie. Nikt, a zwłaszcza taki ktoś jak ona, nie mógł uważać się za kogoś lepszego od niego. Wzrok czerwonych ślepi uważnie otaksował nową Klifiaczkę, jeszcze zanim w ogóle zdążyła otworzyć pysk.
— Niesamowite, jak szybko rosną, prawda? — mógłby przyrzec, że nic tak nie sprawiało, że krew gotowała mu się w żyłach, niż ten sam, niezmienny, słodki i toksyczny głos. Dla niej był pewnie jednym z wielu innych kocurów, jakie omamiła w swoim życiu, ale on bynajmniej nie zamierzał być tylko tłem jej historii.
— Zdecydowanie — jego ton głosu był oschły, a on sam nie rozwodził się nad tematem. Jego myśli w ogóle nie krążyły wokół jego córki. Myślał tylko o dniu, w którym miał pozbyć się tej szui ze świata. Oczyścić Klan Klifu z tego plugastwa - choć wśród Klifiaków takich jak ona było zdecydowanie więcej.
Sądził, że zirytuje się jego zdystansowaną i chłodną postawą, ale ona tylko uśmiechnęła się, jakby stanowił jedynie wyzwanie, a ona była osobą, która powinna mu sprostać. Nienawidził tego posesyjnego, zaborczego podejścia, jakby był przedmiotem do kolekcji.
— Dalej się dąsasz, skarbie? — przekrzywiła łeb w charakterystyczny dla siebie sposób i choć Lśniący nie pozwolił się zaskoczyć, a na kamiennej twarzy nie zaistniała żadna emocja, głęboko w środku krzywił się na myśl, że pozwalała sobie tak się do niego zwracać. Jej podejście było tak lekkie, jakby nic się nie stało, jakby gwałcenie niewinnych kotów było dla niej przynajmniej rutyną. Miała szansę lepiej go poznać, ale wolała iść drogą na skróty, więc za to zapłaci. Najwyższą cenę.
— Ciężko się nie dąsać za niechciane kocięta.
Zaśmiała się, ale błysk w jej oczach wcale nie był wyrazem rozbawienia.
— Nie zdołasz tego ukrywać całą wieczność, promyczku. Jeśli nie ja będę przyczyną wyjścia prawdy na jaw, to ktoś inny.
Teraz to on uśmiechnął się delikatnie.
— Masz rację.
Przez moment na pysku kotki zalśniło zaskoczenie, które potem szybko przykryła własną maską, ale wojownika nie zdołała oszukać.
— Nie ma sensu tego dalej ukrywać. Dlatego jutrzejszego świtu przygotuję dla ciebie coś wspaniałego. Nie mów jeszcze nikomu, co nas łączy. Dowiedzą się w swoim czasie. Chyba chcemy, żeby nasz związek miał spektakularne wejście? — nigdy nie był najwybitniejszym aktorem, ale tym razem postarał się i nie dał po sobie poznać jakiejkolwiek oznaki kłamstwa pełzającego mu po pysku. Kotka przez chwilę nie odwracała wzroku od jednego punktu, zanim ponownie spojrzała mu w oczy - Lśniący domyślił się, że rozważała jego wiarygodność. W końcu skinęła głową.
— Wreszcie przejrzałeś na oczy. Wiesz, że nie jestem twoim wrogiem.
Z całą pewnością, pomyślał, choć trzymał język za zębami. Była kimś więcej niż wrogiem, ale w rzeczywistości nie dorastała mu do pięt.
— Odpocznij. Przyjdę później zobaczyć jak się czujesz — miauknął łagodnie, chociaż nie zamierzał tego zrobić. Wydał z siebie ciche westchnięcie, by kotka pomyślała, że był już zmęczony opieraniem się jej tanim manipulacjom. I może by tak było, ale z pewnością nie dziś. Nie teraz. Karmicielka przymrużyła oczy, a odwracając się, koniuszek jej ogona połaskotał go pod brodą. Biały kocur zacisnął zęby i odwrócił się, znikając jej z oczu.
* * *
Pojedyncze strużki światła rozjaśniały obóz. Odkąd skończył rozmawiać z Manią, minęło trochę czasu. Słońce, które nie tak dawno pnęło się ku górze, teraz powoli opadało za horyzont. Lśniący Księżyc leżał w sztywnej pozycji, a między łapami sterczała mu mysz, której nawet nie tknął. Jego uszy lekko zadrgały, ale nie poruszył się, gdy usłyszał znajomy głos.
— Tego się nie spodziewałem. Najpierw rudy Wilczak, a teraz jakaś nieznajoma. Obskakujesz wszystkich jak pszczoły kwiatki. Zawsze gustowałeś w tym, co najgorsze.
— To nie jest moja partnerka — warknął gardłowo. — Kotki nie interesują mnie romantycznie. Jesteś wściekły, że nie chcę widzieć na oczy kogoś wyprutego z emocji, kogoś kto popierał tyrana.
Kruk podszedł bliżej, lustrując go wzrokiem.
— Zawsze chciałem dla nas dobrze, to ty masz problem z rozumieniem moralności — fuknął. — Lamparcia Gwiazda przynajmniej zrobił coś z naszym klanem, dzięki nim zyskaliśmy świetny sojusz. Grzyb tylko na tym żeruje. Nie podoba ci się to wyłącznie dlatego, że miałeś kryzys romantyczny z bachorem ich lidera.
— Myślisz, że chodzi o niego? — Lśniący zaśmiał się cicho i histerycznie.— Już dawno o nim zapomniałem. Chodzi o to, co oni wszyscy robią. A Grzyb jeszcze brata się z tą bandą amoralnych morderców. Miałem rację, trzeba było pozbyć się tego dzieciaka, gdy jeszcze był nieszkodliwy. Widzisz, co teraz robi. Co wszyscy Wilczacy robią. Nasz lider nie jest wcale lepszy.
Kruczy Zmierzch uniósł brew i usiadł przy wojowniku.
— Masz naprawdę interesujący punkt widzenia. Chcesz powstrzymać morderców za pomocą morderstw. Na to nawet ja bym nie wpadł.
— Pozwoliłbym ci umrzeć, gdybym wiedział, że taki będziesz.
— To, że uratowałeś mi tyłek za dzieciaka ma powodować, że mam obowiązek iść za tobą jak wierny piesek przez całe życie?
— To znaczy, że masz u mnie dług.
— Nie jestem przedmiotem, Lśniący — jego ton głosu lekko się uspokoił, chociaż nerwy wciąż dało się wyczuć. — Przestań sobie wmawiać, że to ja jestem tym złym. A jeśli tak właśnie myślisz, mógłbyś zrobić ze mnie kogoś lepszego. Przez ostatnie księżyce zacząłeś bardziej izolować się od klanu. Myślisz, że nie zauważyłem? Czujesz się przygnieciony samotnością. Nawet z własną siostrą już nie rozmawiasz. Pozwól sobie pomóc.
Miał rację.
Albinos prychnął tylko i strzepnął poddenerwowany ogonem.
— Nie potrzebuję pomocy od sprzymierzeńca psychopaty.
Wstał i odszedł, chociaż czuł na sobie spojrzenie niebieskiego, gdy powoli kierował się do dobrze znanego legowiska. Kruk był przy nim tak często, że Lśniący już zdążył się do niego przyzwyczaić. Dobrze wiedział, że ten nigdy nie przepadał za klanowymi kotami. Darzył go sympatią, odkąd się poznali, chociaż nigdy się do tego nie przyznał. Lśniący czuł się osamotniony, ale żołądek podchodził mu do gardła na myśl o niebieskim. Popierał Lamparta, skrzywdził go wielokrotnie, nigdy nie okazał mu choć grama współczucia, nawet wtedy, gdy stracił najbliższą rodzinę. Nie mógł ot tak mu wybaczyć i pozwolić sobą manipulować.
* * *
Było jeszcze wcześnie. Niebo już się rozjaśniało, ale wciąż było ciemne - ruch w obozie praktycznie nie istniał. Lśniący zauważył tylko miarowy dźwięk czyichś kroków gdzieś w środku obozu. Kolejny kot, który wyszedł za potrzebą.
Gdy opuszczał legowisko wojowników, tylko na krótki moment spojrzał na pysk siostry. Jego kochanej Zimorodek. Nigdy nie chciał, by jej życie tak wyglądało. Nie była szczęśliwa. Wiedział to. Powinien był częściej przy niej być, gdy cierpiała.
Modlił się w duchu, żeby nigdy nie dowiedziała się o tym, co zrobił. Co zamierzał zrobić. Nie ze względu na niego - nie był egoistą. Ze względu na nią. Nie chciał, żeby wiedziała, że jest siostrą mordercy.
Udał się do kociarni. Zakochana Mania nie spała; miała przymknięte powieki, ale dostrzegł, że co jakiś czas zerkała na pogrążoną w sennym marzeniu kuleczkę futra, jakby upewniając się, że cały czas jest przy niej. Ten widok może i wywołałby w nim odrobinę litości… gdyby tylko nie wiedział, jaka naprawdę jest królowa.
Nie spojrzała na niego, ale wiedziała, że tu był. Czuł to. Jej miarowy oddech, unoszącą się lekko klatkę piersiową. I słodki zapach dobiegający z jej futra.
Zbliżył się krok do przodu.
Nie zaprotestowała, więc uznał to za nieme pozwolenie. Zbliżył się jeszcze bardziej, aż w końcu jego pysk zawisnął nad jej uchem. Choć głęboko w sercu brzydził się tym, co robił, wiedział, że konieczne było danie jej poczucia, że miała go w garści. Polizał ją lekko za uchem, by chwilę później usłyszeć jej delikatny pomruk.
— Gdy słońce zacznie zachodzić, spotkamy się przy Studni. To będzie niesamowity wieczór.
— Nie wątpię, promyczku — uśmiechnęła się, a oczy jak perły skierowały się w jego stronę. Wytrzymał jej spojrzenie, wbijając w nią głębokie i żądne spojrzenie. Zawsze się tym brzydził - ale tak podobno robili to najsilniejsi z wojowników. Być może tego od niego oczekiwała - żeby był silny, zaborczy, morderczy, żeby powalał na ziemię wszystko, co stanie jej na przeszkodzie, jak wierny sługa, a nie partner. Nie był słaby. Da jej to, czego chciała, aż sama zacznie żałować własnych wyborów.
* * *
Słońce szczytowało, obóz tętnił życiem. Zakochana Mania leżała przy żłobku, jedząc coś wygrzebanego wcześniej ze sterty. Bryza bawiła się na świeżym powietrzu tuż obok niej. A on szykował się do wyjścia.
Nie był głupi. Wiedział, że gdyby wyszedł z Manią, a potem wrócił bez niej - by chwilę później któryś z patroli wykrył ciało - mógłby od razu kopać sobie grób lub dołączyć do legendarnej Rysi Puch w byciu Klifiackim wygnańcem. Miał tu jeszcze wiele do zrobienia, więc taki scenariusz nie napawał go optymizmem. Zamiast tego poinformował ją, że musi przygotować miejsce na szczególny wieczór. I to był pretekst, by wyjść wcześniej. Obóz był o tej porze niezwykle aktywny, a więc wszyscy zobaczą, że wychodził o szczytowaniu. Polowanie w okresie po dość niesprzyjających warunkach ma swoje plusy i minusy. Nie będzie więc dziwne, jeśli wróci o zachodzie słońca. Cała masa kotów opuszczała obóz i do niego wracała, nikt więc nie zwróci uwagi akurat na niego.
Dlatego wyszedł. I zaczął przemierzać terytoria, rozglądając się tymczasem wkoło i obserwując bacznie otoczenie. Nie mógł sobie pozwolić na błędy. Nie mógł sobie pozwolić na świadków.
Studnia już ukazała się na jego horyzoncie. Między drzewami po jego lewej stronie udało mu się dostrzeć klify i piękny widok na morze. Idealne miejsce na nieistniejącą randkę.
Pozostawało mu tylko czekać. Czekać na rzekomą ukochaną, która myślała, że wojownik zamierzał dać się jej omotać.
Odepchnął od siebie gniewnie te wszystkie myśli, które natarczywie pragnęły dostać się do jego umysłu i wywołać wyrzuty sumienia - że zabijał matkę. Zabijał matkę swojej córki.
Nie. To nie była pora na słabość.
To, co chciał zrobić wymagało od niego dużych pokładów wkładu i wysiłku. Ale nie mógł zawieść. Dlatego od razu wyruszył na polowanie, starając się wybierać spośród największych zdobyczy. Udało mu się pozbawić życia jedną z wron - musiała wystarczyć. Gdy powrócił na miejsce studni, skierował się do klifu, gdzie jednym kłapnięciem szczęki wykręcił ptakowi szyję, uwalniając krew.
Potem pozostało mu już tylko zaczekać przy obiecanym miejscu na swoją p a r t n e r k ę, choć nienawidził tego określenia.
Nie musiał jeszcze długo oczekiwać, zanim kotka, tak jak się umówili, przybyła do niego. Uśmiechnął się na jej widok, ale nie mogła wiedzieć, że za tym uśmiechem kryła się przemożna chęć uśpienia jej raz na zawsze.
— Przyszłaś.
— Zawsze dotrzymuję słowa, promyczku.
Podszedł bliżej kotki i zamruczał, ocierając się o nią. Najpierw musiał wywołać zaufanie, a dopiero potem się jej pozbyć.
— Chcę pokazać ci coś niesamowitego.
Kotka zainteresowana podniosła wzrok.
— Co takiego?
— Zobaczysz.
I poszedł do przodu, czując za sobą jej kroki i oddech. Starał się nie iść zbyt szybko, by nie wymuszać na niej zmęczenia. Dotarli do miejsca, gdzie lekko już wilgotna ziemia urywała się pod klifem, a dalej rozpościerało się morze. Płytki szelf i głębokie wody, którym towarzyszył chóralny krzyk mew. Przy powoli kierującym się ku krańcowi horyzontu słońcu wyglądało to cudownie, ale nie przyszedł tutaj podziwiać widoki.
Przeprosił na moment kotkę i wyciągnął z zarośli upolowaną wcześniej wronę, kładąc ją przed jej łapami. Kocica oblizała się z czyściutkim uśmiechem.
— Nie sądziłam, że jesteś tak szczodry, promyczku.
— Ja również — odparł, przypatrując się, jak kotka zaczyna pochłaniać pokarm. Spojrzał na niebo, ku kluczącym niedaleko mewom. Chodźcie, ptaszki, pomyślał z wariacką satysfakcją. Mam obiad.
*uwaga, brutalny opis tortur i śmierci*
Bezceremonialnie rzucił się na Zakochaną Manię, wbijając kły w jej tylną łapę i wykręcając ją nienaturalnie, łamiąc przy tym kości. Próbowała krzyczeć, ale przytknął jej pysk łapą do ziemi. Zrobił to samo z drugą łapą, patrząc, jak powoli krew zaczyna obejmować jej ciało, robiąc za naturalną przynętę. Przeorał jej bok pazurami, oprawił, pobił, pogryzł i poszarpał z taką perfekcją, której sam się bał. Na końcu kopnął poranioną kotkę mocno, wpatrując się w skrawki futra pozlepiane w miejscach krwawych dziur po szarpaninie, wystających kawałków mięsa i mięśni poprzetykanych krwawymi strunkami.
— Myślałaś, że jestem głupi? Że będę robić za tło twojej historii i stanę się kolejnym do kolekcji? — zaśmiał się. — Możesz mnie błagać o przebaczenie.
Strach na pysku kotki przybrał tylko na wadze, gdy próbowała zrobić cokolwiek, by uśmierzyć ból. Zwijała się w konwulsjach i spazmatycznych ruchach, co powodowało tylko więcej bólu. Nie była w stanie uciec, bo obie jej łapy nie nadawały się do chodzenia.
— Proszę… błagam…
Ale lęk w oczach dłużej nie powodował litości u albinosa. Miał już dość ulegania innym, dość godzenia się na niesprawiedliwość. Teraz to ona poczuje jego cierpienie.
— Trzeba było myśleć, zanim uznałaś, że bezkarnie zrobisz ze mną potomstwo.
— Skrzywdziłbyś tak swoją córkę?
Lśniący znieruchomiał na moment, po czym prychnął z gniewem. Wiedziała, że to był jego słaby punkt, próbowała wywołać w nim szantaż emocjonalny. Próbowała złapać się każdej deski ratunku, by końcowo odpuścił przygnieciony wyrzutami sumienia.
Wziął kawałek upolowanego wcześniej ptaka i odrywając sporą część, w amoku zrzucił ją na kotkę, plamiąc ją większą jeszcze falą flaków i rozmemłanych organów. Zignorował ból w piersi, który kazał mu przestać, po prostu skupił się tylko na swojej wściekłości i odrazie.
— Będziesz umierać, powoli i boleśnie, a ja będę patrzył od początku do końca. To ci przypomni, że nigdy nie wygrałaś i nigdy nie byłaś nade mną. To moje słowo jest ostateczne, a ty byłaś głupczynią, jeśli uznałaś, że pozwolę ci na takie znieważenie.
Kotka nie miała już siły mówić, ale wyraźnie widział, że słyszała każde jedno jego słowo - i dobrze. Niech pogodzi się ze swoją żałosną porażką.
Smród i intensywny zapach zwierzęcych organów, krwi i potu szybko przywołał ciekawskie mewy. Ptaki poczęły oblatywać kotkę, wpatrując się w nią bokiem głowy. A potem skubać… najpierw nieszkodliwie skubały jej futro, doszukując się jedzenia, a potem odrywały małe kawałki jej ciała, szperały w otwartych ramach, nosiły w pyskach zakrwawione fragmenty jej ciała. Z uśmiechem na pysku obserwował, jak kotka wrzeszczała - choć ciężko było to nazwać wrzaskiem, bardziej dźwiękiem boleści i cierpienia, który bardzo pragnął rozlegnąć się na wielkie odległości, ale nie mógł, bo organizm, który go wydawał, był zbyt słaby, aby wydać donośniejszy odgłos. Łzy zbierały się w jej oczach, a on obserwował bez pośpiechu, jak raz po raz kotka staje się darmowym żarciem dla mew. Bezlitośnie ją szarpały, skubały, wyrywały strzępy mięsa i futra, targały jak marną zabawką w poszukiwaniu jedzenia. Gdy wydała swój ostatni odgłos po zakończeniu tych męczarni, Lśniący spojrzał na ciało. Było do tego stopnia zmasakrowane, że ciężko było w nim rozpoznać Zakochaną Manię. Futra niemal nie było, zastąpione przez czerwono-różowe zbrudzone posoką mięso, łapy miała wykrzywione i połamane, jedno z oczu zostało wydziobane. Nie przypominała w niczym kotki, z którą rozmawiał jeszcze przed chwilą.
Gdy mewy pożywiły się swoją żywą jeszcze ofiarą, zaczęły stopniowo odlatywać, niknąc z powrotem gdzieś na morzu. Lśniący Księżyc miał już odchodzić, gdy dostrzegł, że zwłoki poruszyły się, a kotka zaczęła czołgać się w jego stronę, ostatkiem sił szukając pomocy. Ale ta nie nadeszła. Z karmicielki nie zostało prawie nic, pozostawiając tylko zmasakrowane cielsko. Widząc jej wzrok, uśmiechnął się. Podszedł, przycisnął jej łeb do ziemi i usłyszał wydany przez nią zduszony okrzyk, który szybko zamilknął, gdy łeb opadł nieruchomo na ziemię.
Odszedł, wybierając okrężną drogę, by znaleźć się jak najdalej od ciała i przy okazji umyć się z resztek krwi, które znalazły się na jego ciele. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, choć sumienie bolało go bardziej niż przypuszczał, że będzie. Nie chciał płakać. A jednak, gdy wyobraził sobie Bryzkę, patrzącą na poturbowane i nie do rozpoznania ciało własnej matki, uronił najpierw jedną, a potem wiele łez. Zachłysnął się swoją śliną, poczynając wylewać z siebie strumienie gorzkiej wody. Nie żałował tego, co zrobił. Żałował, że konsekwencje tego będą dotyczyć też niewinnych osób. Jego córki - choć nigdy nie chciał myśleć o niej jak o swojej córce, choć na myśl o tym, że ta koteczka była z nim jakkolwiek spokrewniona gula podchodziła mu do gardła. Nigdy nie chciał dla niej źle.
A mimo to, widok cierpienia Manii zachwycał go jak nic innego na tym świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz