Ciężki łeb poruszył się do góry, spoglądając na szarzejące się gdzieniegdzie niebo. Przegrali, stracili wojowników na nic. Mroczna Gwiazda został zamordowany, a Klan Burzy wyzwolił własne tereny spod łap tyrana. Tak było... lepiej. Brzmiało to dziwnie z pyska Wilczaka, lecz prawda bywała bolesna. Kiedyś, gdy Szakal wciąż myślała jak dzieciak, z pełną prostotą, nie mogła doczekać się pokonania wrogów, by szerzyć kult Mrocznej Puszczy. Dziś? Uzmysławiała sobie, że liczba wojowników równa liczbie więźniów nie może opanować ewentualnego powstania. Ten plan musiał upaść; ojciec Bieliczego Pióra ukazał swą zachłanność, która obróciła się przeciw niemu. A mogło być tak pięknie, cudownie, wspaniale.
Gwiazdy powoli migały na niepomiernym granacie. Doszła daleko, dalej... nie prosiła o to. Najpierw z wojowniczki stała się mistrzem i aktualnie zajmowała pozycję zastępcy. Jej awanse skakały ze stopnia na stopień szybciej, niż tego chciała.
Zastępca, zaraz przywódca. Dlaczego? Wolała szlifować umiejętności innych, a nie decydować o kluczowych kwestiach, które są w stanie naprawić lub zniszczyć całą pracę pokoleń. Gęsi Wrzask zapewne umarłby z radości, gdyby tylko mógł zbliżyć się do bycia prawą łapą Mrocznej Gwiazdy. To liliowy powinien wydawać dziś rozkazy, nie ona.
— Musimy szczególnie pilnować terenów po tym, jak Burzaki uderzyli w samo serce obozu. Wspólnie zawaliliśmy sprawę i obecnie płacimy za to cenę. — Obmierzyła wzrokiem drobny tłum. — Na nocny patrol pójdą: Rzeczny Wir, Gęsi Wrzask, Chryzantemowa Krew, Jaszczurzy Syk, Ostra Łapa, Mętna Łapa, Cedrowa Łapa i Wieczorna Mara.
Usłyszała niezadowolone pomruki i syki związane ze zmęczeniem. Mogła się tego spodziewać. Mocno łupnęła wielkim ogonem, nakazując tym samym ciszę i wyprostowała łapy na skale. Trzeba pilnować zbuntowane bestie, bo tak nakazuje ranga. Zasrana, przeklęta robota.
— Wiem, że was to nie cieszy, ale chyba nie chcecie więcej ofiar po naszej stronie, prawda? — Podniosła brew. — Najprawdopodobniej Klan Burzy świętuje u siebie zwycięstwo, lecz nie wolno nam tracić czujności. Mogą się jeszcze zemścić z nawiązką. — Zeszła z miejsca przemówień. — A teraz idźcie i nie próbujcie mnie nawet wkurzać.
Szakali Szał choć odwrócona plecami, kątem oka wciąż obserwowała, jak powołana grupka waha się. W pierwszej chwili pomyślała o buncie. Ale nie. Nerwowe podrygiwania kitami przeszło w równy marsz ku bezleśnym terenom w celu zapewnienia bezpieczeństwa na noc.
Białe kły zastępczyni wylazły na wierzch, żeby zostać otulone przez nadciągające zimno. Rozwiązanie jednej sprawy właśnie przebiegło bez hucznego szwanku. Jutro tylko musiała porozmawiać z matką - Stokrotkową Gwiazdą - po tym jak ją wezwała na dość pilną rozmowę. Czego ona zapragnęła po objęciu zakrwawionego tronu? Nie potrafiła odgadnąć. Złotawa zawsze plotkowała z nieistniejącymi duchami, zachowując się jak obłąkana. Czyżby widma zaprosiły i córkę na zaparzoną kocimiętkę? Pragnęła negatywnej odpowiedzi na to pytanie. Szakal nosiła w sobie nadzieję, że następne pogawędki z rodzicielką będą należeć do tych nielicznych normalnych; bo tak bardzo kochała, gdy starsza kultystka wracała ze swojego świata marzeń, by spojrzeć na córkę - zadbany skarb, wyuczony wielu manier. W konkluzji przecież ojca nie poznała, a babcia starzała się w zastraszającym tempie. Niemal nikogo nie posiadała u własnego boku oprócz Stokrotki... Jej ewentualna śmierć byłaby niezwykle dewastująca.
Czarny nos przebił się poprzez pojemną dziurę zasłoniętą bluszczem. Do nozdrzy trafił zapach wilgoci i aromatycznych kwiatów, które przyozdabiały zewnętrzną część legowiska. Była tutaj, w norze lidera, ciemnej i przyjemnej przestrzeni, do której miała niemal nieograniczony dostęp. Jako zastępczyni nie musiała pytać o pozwolenie, tym bardziej gdy przywódcą była matka we własnej osobie.
Weszła powoli do środka. Mini domek nietykalny dla padołu prezentował się nie aż tak fenomenalnie, jakby to wyobrażali sobie uczniowie i kocięta. Wszędzie porozrzucany na ziemi mech oraz sterta piór nadawała wrażenie bałaganu, chociaż... przynajmniej pod łapami czuło się szczególną delikatność. Zaś najdalej od wyjścia położono futro kota, będące wytwornym gniazdem. Na nim leżała Stokrotkowa Gwiazda, która powoli mrugała oczami ze zmęczenia. Leniuchowanie było jej drugim, tajemnym imieniem.
— Przyszłam, mamo — wymruczała cicho — i jestem gotowa cię wysłuchać.
Złote wywinięte uszy, rodzinna cecha, poruszyły się na słowa Szakalego Szału. Usłyszała ją, zauważyła. Na pysku liderki pojawił się ciepły uśmiech zapraszający do towarzystwa u jej boku, a może nawet do tulenia w stylu pocieszania własnego szkraba.
— Doskonale. — Kiwnęła głową. — Pewnie zastanawiasz się, co chcę ci przekazać. No cóż, to nic nadzwyczajnego.
— Wszystko, co robimy dla kultu, nie jest zwyczajne. — odezwał się besztający głos — I twoje zadanie również, tak się składa, nie należy do uśrednionych, Szakali Szale.
Kolejne złote futro, piękno Klanu Wilka, zjawiło się na słonecznym horyzoncie. Irgowy Nektar weszła bez ceremonii, siadając obok wnuczki i zamykając podkrążone ślepia. Słabła z dnia na dzień.
— Wybacz za moją córkę, a zarazem twoją matkę. Nie potrafi przejść do rzeczy i czasami zapomina, jak ważne jest utrzymanie wiary w Mroczną Puszczę. — parsknęła i zakasłała — Widzisz, starzeję się. Nie promieniuję zdrowiem, ostatnio nawet zwróciłam śniadanie, a żeby nie było mało, to nasi przodkowie we snach bardzo się upominają o moją duszę. Codziennie zapraszają mnie na drugą stronę.
Szakal wzięła nerwowy i nierówny oddech. Śmierć nadchodziła, szła powoli po babcię. Najpierw Mroczna Gwiazda, teraz matka kultu. To nie był dobry czas na zabieranie świętości Klanu Wilka i bezgwiezdne miejsce powinno było o tym wiedzieć, a mimo tego... nadal pragnęło jej ostatniego głębokiego powzięcia powietrza w płuca.
— Zadecydowałam jednak, że nie odejdę, dopóki nie doczekam się swoich prawnuczków, Szakal. — dokończyła — Goryczkowy Korzeń mnie zawiodła, a twoja siostra zbrudziła krew swoim istnieniem i wykonała na sobie odpowiednią karę śmierci. Zostałaś tylko ty.
Zielone oczy rozszerzyły się ze strachu. Że co?!
— J-ja? Przecież nie mam partnera! Nikogo nie kocham na tyle, by móc pójść w krzaki! A noszenie płodów zawsze uważałam za przerażające. One cię kopią od środka!
Liderka wstała. Jej łapy koloru słomy znalazły się obok Szakal, tworząc tym samym poprzez trójkę kotów kółko wzajemnej adoracji. Najmłodsza została osaczona jak ofiara; malutkie, niewinne zwierzę, które nie mogło uciec - w tym przypadku spieprzyć przed wymownym wzrokiem.
— Ale... czy przypadkiem moim ojcem nie jest Wilczy Sus? — Szakal zmartwiła się. — Ten, co zginął na granicy z Klanem Burzy?
Pistacjowe i zielone oczy kotek spotkały się, wymieniając telepatycznie myśli. Odwróciły chwilowo łby, by zaraz posłać skonfundowane miny w stronę najmłodszej z linii rodu. Te źrenice, wyrazy twarzy, stojące w bezruchu ogony o niczym dobrym nie świadczyły. Zastępczyni skuliła się, spodziewając się najgorszego. No tak, matka nigdy nie chciała gadać na ten temat.
— My... nie wiemy, o kim mówisz. — odezwała się wreszcie Irgowy Nektar — W ciągu moich ponad stu księżyców nigdy nie poznałam wojownika o imieniu Wilczy Sus. Czy to w Klanie Burzy, Nocy, Klifu, a nawet Wilka.
— Twój ojciec to Kieł Dzika, Dziki Kieł, Dzikus czy jakoś tak. — Wzruszyła nonszalancko ramionami Stokrotkowa Gwiazda. — Klifiakowy beksa, który był przez krótszy czas zastępcą. Już go nie widujemy na zgromadzeniach, bo pewnie umarł na suchoty. — Zaśmiała się do nie wiadomo kogo. — Rozumiesz? Suchoty! Tak płakał, że wysuszył się wewnętrznie na śmierć!
Szakalemu Szałowi zaschło w gardle. Nie jest w pełni Wilczakiem! A skoro tak, to...
Walka na granicy nigdy nie miała miejsca. Żaden rudzielec nie zabił jej ojca.
— W sumie skąd wzięłaś to imię, wnuczko? — wymruczała starsza — Czyżby ktoś cię okłamał?
Złote łapy zaczęły cofać się w stronę światła padającego z dworu. Nie, nie, nie! Astrowy Migot, ten miły kocur, niemal przybrany brat... a jednak. Okłamał, zmanipulował, doprowadził do męki bezgrzesznego Burzaka. Szakal stała się bronią w jego łapach. Wykorzystał moc, treningi Gęsiego Wrzasku na własną korzyść. Nigdy tak naprawdę nie zależało mu na niej. Po prostu znalazł dziurę w systemie. Moralność jednej z kultystek. A ona się mu dała.
— Nie, babciu. — wydyszała — Coś mi się pomyliło... muszę wyjść. — rzuciła szybko.
Odwróciła się i biegła przed siebie. Biegła przed siebie, mijając klanowiczów, ciekawskie spojrzenia i śmiechy w oddali. Wyminęła samodzielnie wyjście z obozu, nie bacząc na patrole. Miała w dupie, czy ktoś ją potem zapyta o nietypowe zachowanie. Teraz liczyły się uczucia, które tworzyły burzę z piorunami w całym złotawym ciele.
Stanęła nad wodą, obserwując spod powiek taflę wody i ryby, które z pełną nieświadomością zbliżyły się do jej łap. Płetwiaste istotki były głupiutkie i myślały, że płynna substancja uratuje je przed pazurami i niebezpieczeństwem. Błąd. Szybki ruch uniósł jedną z nich w powietrze, by mogła następnie trafić na piasek otaczający jezioro. Wodne stworzenie straciło źródło zmniejszonej dawki tlenu - tutaj się dusiło.
Czarna ofiara leżała przed nią z otwartymi oczami, które nigdy się nie zamykają. Widziała w rybie podobieństwo do Astrowego Migotu. Jego źrenice rozszerzone ze strachu także nie zaznają spokoju, gdy przyjdzie czas. Szakal miała już na niego plan. Zemstę. Dopilnuje, by wszystko poszło zgodnie z wizją wykreowaną w głowie.
Do nozdrzy trafił ostry zapach spalenizny. Co się działo? Odwróciła się i ujrzała ogień, który znikąd grasował po całym lesie. Zabawnie tańczył na czubkach świerków, przeskakiwał z jednego drzewa na drugie, pląsał jak przy narodowym tańcu, beztrosko pochłaniając wszystko po drodze.
Wstępne przerażenie na pysku złotawej zamieniło się w chory uśmiech. Jeśli los będzie pobłażliwy, niech zatańczą wśród płomieni ostatni raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz