Słowa pana dźwięczały mu w uszach. Tak. Zostawiła go. Porzuciła. Zasługiwała na ból. Musiała poczuć to co on przez te księżyce. Zasyczał na nią wrogo, ale nie odpuszczał. Był jednak zmęczony. Walka jak i doznanie wolności mocno go wymęczyły. Zmuszał się jednak, aby dorwać kocicę w swoje zębiska, nawet jeśli ta miała nad nim przewagę.
— Zła! — zawarczał zachrypniętym głosem. — Zostawić! Zostawić Puszek! Ty dać ał! Zabić! Zabić!
— Zostaw — wydał wyraźne polecenie czarny van. Czemu pan nie pozwalał zabić? Przecież po to go szkolił. Ile razy powtarzał, że tygrys to jeść. Zły burzak. Gdy rudzielec machinalnie wykonał jego rozkaz, Mroczna Gwiazda spojrzał na kotkę. — Jeśli będziesz nieuważna, może zginiesz z łap własnego syna. To dopiero byłoby interesujące. Prawda, Puszku? Pamiętasz, co ta żmija tobie zrobiła?
— Z której strony przypominam ci żmiję? — wykrztusiła.
Widział, że była zszokowana tym co padało z jego pyska. Ale... Ale tak trzeba było. Była winna! To ona sprawiła, że tak długo cierpiał! Ile modlitw składał do Klanu Gwiazdy, aby mama go odnalazła! Ile spadających liści widział, a ile cierpiał mrozów? Była żmiją! Podłą i złą!
Przełknął ślinę, która zaczęła gęściej wypływać z jego pyska, słuchając słów Mrocznej Gwiazdy niczym w transie.
— Zła... Ał, ał... zostawić... ja być w dziuła. Zapomnieć o mnie — wyskomlał żałośnie, powstrzymując z trudem swoje pierwotne instynkty. Wbił pazury w ziemię, sycząc w stronę rudej, lecz tak jak pan kazał, tak nie rzucił się na nią z zębami.
— Tak, Puszku. Twoja matka cię zostawiła — miauknął. — Ale nie chcesz chyba, by szybko umarła? Powinna cierpieć. A nie ma lepszego cierpienia, niż patrzenie na własnego syna — spojrzał na Tygrys triumfalnie. — W takim stanie.
Na pewno ciężko było jej to wszystko znieść. Nie rozumiała, nie chciała rozumieć, ale powinna. To jej wina! Jej wina!
— Nigdy o tobie nie zapomniałam — powtórzyła uparcie. — Rozumiem, że mówisz to z własnego doświadczenia? — mruknęła przeciągle, a wzrok dalej spoczywał na rudym.
Nie zapomniała? Jak mogła tak mówić? Ile czekał? Bardzo długo! Mimo to te słowa wywołały, że z jego oka zaczęły wypływać łzy, a ciałem wstrząsnął dreszcz.
— Kłeski... Tyle kłesek w dół. Liście dwa łazy spaść. Nie znaleźć. A ja płosić. Płosić, aby Klan Gwiazd pomóc. Oni opuścić. Tak jak ty — załkał niczym ranne zwierzę. — Gdzie być mama, gdy umiełać? Gdzie być mama, by dać jeść?
— Mówisz, że nie zapomniałaś, a tyle czasu zajęło wam odnalezienie go. A ja w tym czasie ładnie to wyszkoliłem — zamruczał Mroczna Gwiazda. — Prawda, Puszku? Podejdź bliżej do pana.
Słysząc polecenie z pyska wilczaka, podszedł do niego posłusznie, przysłuchując się słowom matki.
— Nie miałam pojęcia, że jesteś w Klanie Wilka. A i wiele zależało od Kamiennej Gwiazdy, na której większość decyzji nie miałam wpływu — zauważyła. — Ale nigdy o tobie nie zapomniałam. Martwiłam się o ciebie przez ten cały czas i nigdy nie zwątpiłam w to, że odnajdę cię żywego i będziemy na nowo razem szczęśliwi. Nawet Diament zaczęła za tobą tęsknić. Wyrosła, zrobiła się rozsądna i z pewnością chciałaby zobaczyć swojego brata w takim stanie, w jakim był wcześniej — podkreśliła.
Jej słowa brzmiały tak jak zawsze sobie wymarzył, gdy jeszcze miał nadzieję. Położył po sobie uszy, ale nic jej na to nie odpowiedział. Smutek mieszał się z niepewnością, bowiem chciał wierzyć w nawet najpiękniejsze kłamstwo, byle uwierzyć, że nie został tak naprawdę porzucony. Zwiesił łeb bardziej, zaczynając cicho łkać. Ta sytuacja jednak bardzo go przerastała.
— Lepsza gorzka prawda niż słodkie kłamstewko, Puszku — podkreślił pan. — Nie zapominaj, że to ona cię tam zostawiła. Gdyby przyszła wcześniej, nigdy byś nie ucierpiał, ale siedziała w swoim bezpiecznym obozie wiedząc, w jakim stanie jesteś. Pamiętasz, jak cię karmiłem, gdy byłeś głodny. Nie narażaj swojego pana na gniew.
— Nie zostawiłam go tam — prychnęła Tygrysia Gwiazda, karcąc się zaraz w duchu za ton, który przyjęła. — Bardzo lubisz ukrywać kłamstwo pod postacią ładnych słówek. Nie miałam jak przyjść wcześniej, skoro nie wiedziałam, że tam jest. A tym bardziej nie miałam pojęcia, w jakim stanie cię zastanę, choć owszem, mogłam się spodziewać, że nie będziesz już taki sam. Szukałam przez ten cały czas w złym miejscu, ale nie traciłam ani nadziei, ani chęci. Przez cały czas zależało mi na tobie i dalej mi zależy, Jelonku — rzuciła, spoglądając na syna.
Skulił się, ponieważ nie chciał, aby pan był zły. Nie chciał znów głodować, ani czuć jego pazurów na swoim grzbiecie. A pan był dobry. Dawał jeść, wypuścił z dziura i pozwolił zapolować na burzak. No i spotkać tą, która go porzuciła.
— Pan dobły. Dobły... Pan zawsze ma łację — powiedział do kocura, by liczyć na jego łaskę.
Mimo to słowa kocicy nie pomagały podjąć mu jednoznacznej decyzji. Jego wielkie, wystraszone oko spojrzało na matkę, a kolejne łzy z niego wypłynęły. Mówiła takie piękne słowa. Chciał ją przytulić mimo wszystko, mimo tego, że pan twierdził inaczej, ale... ale nie potrafił. Pan kazał podejść do niego, więc był przy nim. Kocica była daleko, poza jego zasięgiem. Odwrócił wzrok, wbijając go w swoje łapy. To było dla niego za ciężkie. Za ciężkie...
Jego szczątkowe uszy wyłapywały kolejne słowa, które padały, lecz czuł się tak, jakby były zagłuszane przez wodę. Nadchodziły z oddali, a on nie był w stanie unieść wzroku i spojrzeć matce w twarz. Nie potrafił, chociaż tak bardzo pragnął jej wybaczyć.
Ostatecznie skończyło się na tym, że został w Klanie Burzy. Dostał własną dziurę i znów był sam. Widok nieba był jednak tak dziwny, tak nienaturalny, że obserwował przepływające chmurki dzień w dzień. W Klanie Wilka zawsze były liście, które ograniczały widoczność.
***
Miał wielu gości, ale najbardziej to cieszył się z widoku Leśnego Pożaru. Kocur go uspokajał, dawał nadzieję, a móc wtulić się w jego pierś było tym, czym od zawsze pragnął. Niestety... Często ktoś przerywał im miłą chwilę i wyganiał rudzielca. Nie rozumiał dlaczego. Przecież nigdy by go nie skrzywdził. Nigdy. Nie, gdy na powrót go odzyskał. Może się o niego bali?
Mama przychodziła do niego także. Na początku jej widok był dla niego bolesny, a zakodowany w głowie rozkaz do ataku dźwięczał za każdym razem, gdy tylko się pojawiała. Atakował, warczał i próbował ją dopaść w swoje zębiska, lecz ta nie zrażała się i przychodziła. Dzień w dzień. Mówiła do niego, czasem płakała, a mu ściskało się serce. Wtedy się uspokajał, przypominając sobie odległe czasy, gdy tak bardzo ją kochał. Brakowało mu tego. Tak bardzo. Lecz... Lecz nie potrafił zwalczyć swojej traumy, do której doprowadził Mroczna Gwiazda. Wciąż widział ją jako zło całego świata.
***
Radosne okrzyki, uniesienia, to wyłapał jego słuch. Zadarł łeb w górę, węsząc. Nie wyczuł zapachu wilczaków. Odeszli? Już nie żyli w ich klanie? To było dla niego niepokojące. Minęło już kilka księżyców i był pewien, że gdyby rosły tu drzewa, te zaczęłyby zrzucać liście. Lekkie mżawki go o tym uświadamiały powodując, że jego oko zachodziło łzami. Czuł się wolny... Tak. Chociaż wciąż mieszkał w dziurze, czuł naprawdę szczęście, że nie był w lesie. Tutaj dostawał jeść częściej, tutaj miał przyjaciół, którzy do niego zaglądali. Tutaj była mama...
Na jej pojawienie się dzisiejszego dnia, zareagował znacznie inaczej niż przez ostatnie księżyce. Gdy tylko jej ruda sylwetka pojawiła się w zasięgu wzroku, uśmiechnął się. Prawdziwie i szczerze.
— Mama... Mama wygłała ze zły pan. — Pociągnął nosem, rozklejając się zaraz. — Jelonek wolny... Wolny... Dziękuję.
<Mamo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz