Płonęło. Głodny ogień zjadał skrawki Klanu Wilka po drodze, powodując zamęt w lesie, wycie fauny. Zwierzyna łowna uciekała pomiędzy łapami Szakalego Szału, nieprzestraszona już dłużej przez obecność łowcy. Ogromne problemy wyrastały za plecami, więc hipotetyczna śmierć ze szczęk stawała się czymś nieistotnym; przegraną opcją. Wygrana dawała zaś dalsze życie i właśnie to wisiało na pierwszym miejscu, gdy uaktywniał się instynkt bezmyślnych neuronów i mięśni, czyli przetrwania. Jak zabawnie. Kultystka złapała przebiegającego szczura w chwili, kiedy przeszła przez ciernie okalające obóz. Że też tak łatwo nie mogło być codziennie z polowaniem.
— Klanie Wilka!
Na pień wskoczyła Stokrotkowa Gwiazda z podkrążonymi oczami. Widać było, że gryzący dym dostający się do miejsca spotkań przerwał sen liderce. Zanim kontynuowała, ziewnęła potężnie, odsłaniając kły i obśliniony język. Nawet tak dramatyczna sytuacja jak pożar nie powstrzymała ją przed lekceważącym zachowaniem pt. "ratuję was tylko dlatego, bo wypada".
— Nie możemy tutaj dłużej być. Udusimy się, czekając aż ogień zniknie z naszych terenów. — Zerknęła do góry. Niebo nabrało koloru krwi, wywołując na sam widok nastroszoną sierść u niektórych Wilczaków. Piekło hulało. — Gronostajowy Tańcu! Weź jedno z dzieci Płonącej Duszy. Uczniowie pomogą z kolei przy wyprowadzaniu starszych. Nikogo nie pozostawimy za sobą.
Wojownicy bez względu na poglądy, znajomości i wiarę zaczęli współpracować. Kremowy klasyk podniósł z gorącej trawy Piórko, a Mętna Łapa, Ostra Łapa oraz Różana Łapa zajęli się najdłużej żyjącymi kotkami. Przebieg ewakuacji był niemal perfekcyjny. Niemal, bo gdy siostra Wilczej Tajgi stanęła u boku Sosnowej Igły, dostała w pysk wysuniętymi pazurami.
— Spadaj! Nie jestem jeszcze babcią! — bura fuknęła i bez asysty dołączyła do reszty zebranych.
No tak, typowa Sosna. Szakal mimowolnie uśmiechnęła się i rozejrzała po obozie, sprawdzając obecność każdego z pobratymców.
— Do czasu stabilizacji pożaru przeniesiemy się nad brzeg jeziora, gdzie powinien znajdować się naturalny wiatr związany z wodą. — westchnęła przeciągle Stokrotkowa Gwiazda — I weźcie też zwierzynę, chyba wiadomo dlaczego.
Rozpoczęto długą podróż. Masy futer wylewały się poza dom, żegnając po cichu miękkie legowiska, pola treningowe oraz rozrosłe, nieco uschnięte od słońca krzewy. Czy podobne procesje przebiegały na starych terenach, gdy opuszczali przyjazne liście i korony drzew? Nie dane jej było poznać odpowiedź. Choć żyła czterdzieści księżyców, większość tamtejszych kotów zdążyła zginąć od chorób, wojen i spisków za sprawą Mrocznej Gwiazdy. Dobry lider zaprzepaścił ogromną siłę, a za nią przeszłość; cenną dawkę historii, która może nauczyć następne pokolenia nie popełniać tych samych błędów, co poprzednicy.
Wojownicy starali się zachować spokój. Szli jeden za drugim, patrząc na krewnych i liżąc uspokajająco po boku tych, co siali zamęt i panikę. Całokształt prezentował się należycie. Liderka biegła na przodzie, zastępczyni za nią, mistrzowie trzeci, a na końcu szurali łapami wyszkoleni wraz z uczniami pilnującymi starszyzny. Szakal na wcześniejszy rozkaz matki sprawdziła stan podopiecznych. Zabrali ze sobą wszystkich prócz Frezjowego Płatka i Astrowego Migotu, których z jakiegoś czynnika zabrakło podczas wezwania. Złotawa wyjęła kły w uśmiechu. Świadomie nie złożyła z kotów patrolu ratunkowego pomimo dostrzeżenia braków w szeregach. Tacy jak oni, dwulicowy skurwiel i trująca miłością matka, nie byli potrzebni klanowi. Skoro dane im się spalić, pozwoli na to. Bardziej pozostawała zaskoczona statusem uczuciowym dzieci Frezji. Koszmarny Omen i Wieczorna Mara wydawali się być zbyt zajęci zsyłaniem boskiej pomocy, by zauważyć, że coś jest nie tak. Cóż, może Puszcza postanowiła wyprać mózg co niektórym ze wspomnień? Marzyła o tym.
— Y... Uh... — ktoś niepewnie mruknął — Czy przypadkiem nie brakuje nam Astrowego Migotu?
Stanęła jak wryta. Zielone oczy ze szpilkowatymi źrenicami gwałtownie odwróciły się, by ujrzeć tą sparszywiałą mordę, wścibskiego kocura zesłanego z nie wiadomo skąd, chyba Klanu Gwiazdy - Upadłego Kruka. Zawarczała pod nosem. Jak dotąd czekoladowy był jej obojętny; wręcz żywiła do niego swego pokroju współczucie, ale po odkryciu kultu... stał się wrogiem, zagrożeniem dla nich wszystkich. Do uzupełnienia kwestii należałoby jeszcze zwrócić uwagę na to, że magicznie po śmierci dawniejszego lidera zaczął wariować i gadać do siebie. Szakal aż wyjęła pazury, chcąc nimi przeorać pysk i gardło; tak, by posoka poleciała na cztery strony świata. Lecz nie mogła. On zepsuł sekret, teraz rozciął plan porzucenia śmieci na tysiące kawałeczków, najprawdopodobniej pozbył się Mrocznej Gwiazdy. Był jak wrzód na dupie, który pomimo szerzenia zarazy nie pozostaje unicestwiony. Czemu Chłodny Omen go wtedy nie zabił?
Chór pisków wyszedł z gardzieli młodszych. Nieznośne narzekanie. Zastępczyni machnęła łapą i ruszyła w drugą stronę; gówno się wylało, więc trzeba starannie posprzątać, i to po innych.
— Pójdę go poszukać. — wykrzyczała ponad głowami Wilczaków. Spojrzała z determinacją na matkę, która dała jej bezdźwięczną zgodę. — Wy idźcie dalej. Jeżeli nie wrócę, nie próbujcie wchodzić w ogień.
Płomienie kontynuowały własnego poloneza. Wytwarzały dym i dusiły tego, kto próbował przez nie przejść - a ona, Szakali Szał, miała bohatersko stawić im czoła, by ratować biedną, zagubioną duszę niczym pasterz baranka. Zasapała. Nie było takiej mowy. Nie będzie już nigdy nadstawiać drugiego policzka. Astrowy Migot wykonał o krok za daleko i klamka zapadła. Upewni się, żeby zdechł w męczarniach.
Złota kita od południa kręciła się wokół głodnych języków; a one wzrastały, spadały, próbując dosięgnąć nieszczęśników. Były jak psy w klatce, która pęka pod ich napływem, złością, agresją. Lecz cóż z ich siły? Nagroda za efektowną walkę nie przychodziła łatwo. Kotka wśród spadającej śliny w postaci iskier nie ujrzała jak dotąd nikogo. Łowy nie powodziły się pomimo pracy grupowej, gdzie kot pomagał ogniowi; wróg wrogowi.
Szakal odeszła na bok i wstąpiła na wzgórze znajdujące się niedaleko Klanu Burzy. Jak to możliwe, by ze szczytu spaść na dno? Jeden nieboszczyk, jedna katastrofa zdawała się ciągnąć inne klęski za sobą. Ćwiczyli wiele razy, aby w razie śmierci lidera dać sobie radę, słuchać się nawzajem - jednakże wszystko poszło w piach. Tyle księżyców...
— P-pomocy...
Przymknęła powieki. Pamiętała, jak nieporadni stali się podczas niespodziewanego ataku. Ona będąc mistrzem wydawała rozkazy, które do nikogo nie trafiały. Przywódca to jednak przywódca, naprawdę znaczył wiele dla wojowników. A Szakali Szał i Chłodny Omen? Niemal nic.
— Pomocy!
Otworzyła szeroko oczy. Czekaj, czyżby? Tak. Ten piskliwy głos nie mógł należeć do nikogo innego. Morderczy wzrok spoczął na dole, gdzie wykończony czarny ciągnął w pysku nieprzytomną Frezjowy Płatek. Osłabli od pożaru. Idealnie.
— J-jak się cieszę, że tu przybyłaś! — zamiałczał — Wniesiesz ze mną siostrę?
Sztuczne mruczenie przeobraziło się w bojowy warkot. Skończyły się gry, skończyły marne manipulacje - nadeszła ostatnia godzina. Milcząc wśród płomieni zeszła do dawnego przyjaciela, nie odrywając od niego wzroku, nie przestając fantazjować o jego upadku. Tak bardzo pragnęła krzyku boleści. Uśmiech na czarno-białym pysku szybko znikł, gdy wojownik ujrzał najeżone z furii futro. Zaczął się obawiać.
— Wszystko... okej?
Nie, nic nie było "okej" i miała zamiar mu to wygarnąć. Pazury błysły przed pyskiem Astrowego Migotu, wyprowadzając go ze spokoju, którego i tak posiadał niewiele, uwzględniając sytuację, w której się znaleźli. On upadł na gorącą ziemię, a ona... przycisnęła kocura, odbierając oddech. Od chorobliwej złości i zawodu trzymanego tak długo w środku satysfakcja nareszcie wlała się w mózg, zasłaniając cały świat, zdrowe myślenie. Miała go, miała! Wnuczka Irgi delektowała się zapachem strachu, który otoczył ich obu.
— Wszystko... wyszło na jaw, Astrowy Migocie. Jesteś tak cudnym bratem jak cudowną siostrą była moja świętej pamięci Cienista Łapa, wiesz?
— Co masz na myśli-
Zawył, gdy zgrzyt łamanej kości dotarł do jej uszu. Ah, jak cudownie brzmiał ryk nieszczęścia! Pierwszy raz, naprawdę pierwszy raz... radowała się, że ktoś powoli ginie. Czy właściwie tak świętował nocne polowania Mroczna Gwiazda? A może ona... oszalała?
— Nie wiesz o co mi chodzi? — Szakali Szał zmieniła mimikę. Zawarczała i przycisnęła go jeszcze mocniej. — Przestań udawać debila, pierdolonego pustaka! Kłamałeś!
Trzasnęło.
— Udawałeś!
Gruchnęło.
— Zrobiłeś ze mnie marionetkę do chorych celów! Przez ciebie okrutnie rozszarpałam kogoś, kto na to nie zasługiwał! I ty śmiałeś nazywać się moim przyjacielem? — wyryczała — Nie powstrzymałeś mnie od zabicia starszego Burzaka. Nie, wręcz zachęcałeś do makabry. Tego przyjaciele nie czynią sobie. Nie wciągają bliskich bez wiedzy w szambo zbrodni i nie ściemniają na temat czyjejś przeszłości. Tylko koty bez serca sprzedają łgarstwa od samego początku, by móc potem łatwiej manipulować rzeczywistością... Ale wiedz, że kłamstwo ma krótkie łapy, a za grzechy słono się płaci. Karma wraca.
Powzięła słabszego za kark, przestając się denerwować na cały incydent. Tak... po prostu. Po wykrzyczeniu gorzkich słów jakoś uleciał z niej gniew, trzymana zawiść, a zastąpił ją smutek; bolesny i zaciskający ostro szczęki. Astrowy Migot darował sobie wierzganie. Koniec końców z trzema połamanymi łapami nie mógł wiele wykonać. Aczkolwiek ten bezruch... był naprawdę dla niego nietypowy. Szakal spojrzała z ukosa, by ujrzeć coś, czego by się nigdy nie spodziewała - łzę w kąciku niebieskiego oka.
Żałował czy odczuwał ból spowodowany uszkodzeniami? Zaczęła wspominać.
Lecz tego dnia było inaczej. Dano jej niańkę zamiast Stokrotkowej Polany. Obcego gościa. Koteczka fuknęła, myśląc o rozstaniu z mamunią, ale miała kogoś nowego. Zielone, niewinne oczy spoczęły na młodym uczniu, lustrując wielką jak dla niej sylwetkę. Kto by się spodziewał, że kot tak miły i dobry jak Aster okaże się największą bestią.
— Uhmm… witaj… y... jak ci na imię?
Mówił niepewnie, a jednak słodko. Ona jeszcze nie wiedziała, z kim zawiąże przyjaźń. Odpowiedziała równie uroczo.
— Szakal! — krzyknęła podekscytowana — Mam do czynienia z uczniem, dobrze zgadłam? Jesteś mniejszy od swoich rówieśników tak jak ja.
Czarno-biały kocur zawahał się. Teraz wiedziała, że udawał. Dotknęła w jego słaby punkt. Nie lubił być tym małym, słabszym i gorszym.
— Nie wiedziałem że aż tak to się rzuca w oczy.... — Speszył się patrząc na swoje łapy. — Poza tym... ładne imię. Ja jestem Astrowa Łapa i tak, jestem uczniem.
Syn Motylego Trzepotu uśmiechnął się na siłę, a ona, Szakal, podskoczyła na ziemi i uciekła w dal, by wrócić zaraz z mchem. Pełna zapału podała kulkę koledze, czekając na kolejny ruch - ich pierwszą zabawę. Zamachała krótkim, nastroszonym ogonkiem. Kolega! Ktoś, kto ją nie opluwa!
Doceniała kocura podobnie jak Bieliczą Łapę. Obydwoje dłuższy czas przerzucali sobie prowizoryczny przedmiot gadając, żartując, wyznając najmroczniejsze sekrety i wszelkie obawy. Ta znajomość była niby normalna, trwała kilkadziesiąt księżyców, a zamieniła się w niezrozumiałe... coś. Było jej żal. Słowa nie mogły opisać skali przygnębienia, jakiego właśnie doświadczała, gdy umysł projektował żywą przeszłość. Chciała się tego pozbyć. Natychmiast.
Złote uszy sprószył popiół spalonej kory. Mętne spojrzenie utkwiło w płomieniach, które zbliżały się do dwójki kotów. Zmiennokształtne języki wołały, wręcz błagały, by wrzucić balast tam gdzie trzeba na kremację, a Szakal się ich słuchała, zahipnotyzowana żywiołem. Z wielką upartością szła przed siebie, kaszląc od duszącego dymu. Niszczyła krwinki czerwone wiążące powietrze. Robiła to dla klanu, dla innych. Poświęcała zdrowie. Odegnała raz na zawsze słodkie wspomnienia i wbiła głębiej kły w skórze upewniając się, że Astrowy Migot nie uciekł, nie ulotnił się jak gaz. Musiała dokonać najbezpieczniejszej decyzji.
— Przepraszam... — usłyszała pod brodą — Naprawdę cię lubię. Nie chciałem.
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Zawarczała na niego, wywołując wibracje na czarnym, zakrwawionym futrze i przyspieszyła w stronę ognia.
— Błagam. Nie rób tego, NIE RÓB! Ja wtedy... straciłem rozsądek, rozumiesz?! Dogadajmy się! Wiem, że nie tak to powinno być, więc wykonam wszystko czego zap-p-pragniesz. — Zacisnął zęby. — W ramach rekompensaty. Ja n-nie chcę u-umierać!
Bał się... bał się odejścia na drugą stronę, a nie wściekłości ze strony bliskiego. Znowu zabulgotało w jej środku, gdy uświadomiła sobie, że kocur na skraju dwóch światów wciąż próbuje zrobić z mózgu sieczkę i rzuciła nim na bok, gotowa do wiecznego pożegnania. Gnojek pozwalał sobie na zbyt wiele. Astrowy Migot sturlał się z góry, lądując niezgrabnie tuż obok trawiącego ognia i aż zapiszczał, gdy zorientował się, w jakim jest położeniu. Był centymetry od spalenia, od najgorszej i niewyobrażalnej męki.
Szakal schyliła się. Zachowała resztki cierpliwości.
— Naprawdę żałujesz swoich czynów? Nadal sądzisz, że możesz naprawić wyrządzone mi szkody?
— Tak. Choć okłamałem, zrobię wszystko. Obiecuję! — odpowiedział poruszając oczami między ogniem a zastępczynią.
Wszystko? Dał pozwolenie. Szybko podbiegła do jego grzbietu, kładąc tam własną łapę na znak triumfu i oblizała pysk jak wilk czekający na ucztę. Mimo tego pozostawała dość płasko przy ziemi, by nie krztusić się jeszcze mocniej. Zwycięstwo nie mogło przyjść wraz z jej nieplanowaną śmiercią spowodowaną zemdleniem. Pozostał tylko jeden krok.
— Skoro tak, pozdrów Mroczną Puszczę i czcij ją wraz ze mną. Pracuj dla naszego zwycięstwa. —zaćwierkała — Jeżeli jesteś naprawdę moim przyjacielem, czekaj na dzień, w którym pojawię się u twojego boku. Wybaczę, gdy dochowasz obietnicy.
I wrzuciła go wprost do ognia. Bez ostrzeżenia.
TW: Płonięcie żywcem, flaki
Niepewność przeobraziła się w agonalne wycie. Capnęło go. Głodne, gorące zwierzę po tylu godzinach dostało w rozpuszczającą się paszczę ofiarę dla mrocznych duchów, mogąc tym samym nasycić głód. Pożreć podanego na tacy nieszczęśliwca.
Najpierw to ogon stanął w płomieniach. Ból, jakiego doznał Astrowy Migot, był nie do opisania. Tak duży, że pomimo połamanych łap odzyskał siły i zaczął biec w stronę Szakalego Szału. Monstrum z rozpadającym się ciałem ruszyło ku morderczyni jak nocna mara. Adrenalina i strach napędziły jego ciało. Odrzuciły zasadę, w której to poruszanie się ze złamanymi kośćmi jest niemożliwe. Stał się żywym koszmarem.
Złotawa wycofała się. Nie przeanalizowała ewentualnego powstania płonącego półtrupa i z lękiem uciekała, choć tamten był co najmniej wolniejszy. Jeszcze nigdy tak mocno nie waliło jej serce przy umierającym. Zwiewała najdalej od ognia jakby co najmniej znajdowała się w horrorze. Kocur prezentował się upiornie, obrzydliwie, pachniał śmiercią.
— NIEEEEEE!
Krzyk zagłuszył wszystko co dotąd słyszała. Spojrzała za siebie, by dostrzec jak wojownik wciąż się rozpada. Na jego skórze rosły bąble, które obrzmiewały i pękały, lecz on bez ustanku z nienaturalnie skręconymi kończynami poruszał się do przodu, chcąc dopaść kultystkę.
— Chociaż siostrę, chociaż siostrę, CHOCIAŻ JĄ URATUUUJ.
Ogień palił szybko, prędzej, błyskawicznie. Zielone, rozwarte oczy obserwowały w transie, jak wewnętrzne narządy wystawione na działanie wysokiej temperatury obrzmiewają od środka, tworząc z Astra pomarszczoną kulkę o wypukłej klatce piersiowej i jamie brzusznej. Szakal odwróciła łeb w stronę drogi ucieczki, nie mogąc dłużej podziwiać procesów autodestrukcji, a zaraz potem... wybuchło. Jelita, żołądek, trzustka... organy wyskoczyły na zewnątrz, pokazując swoją obślizgłą dostojność i opadły z krwią na glebę, natychmiastowo pochłonięte przez ogień. Szakal zsunęła się z niebezpiecznego pola, załzawionymi ślepiami towarzysząc kocurowi do końca. Ostatni raz wojownik wyciągnął pazury, pragnąc nimi zahaczyć o skrawek złotego futra, dotknąć niekrzywdzącego ciepła - lecz nie spełnił swojego marzenia. Łapa opadła, a wraz z nią ulotniło się życie.
Cisza. Zastępczyni sprawdziła językiem podniebienie, tym samym wyczuwając, że narząd mowy spuchł. Zakasłała i opadła na trawę. Było z nią źle. Za długo przebywała w obecności pożaru.
— Wybacz, Astrowy Migocie, nie dam rady.
Skwierczące mięso dotarło do nozdrzy Szakalego Szału. Czarna sierść całkowicie objęła się ogniem, odsłaniając brązowiejące kości. Po nim pozostanie tylko popiół. Młoda kotka oddaliła się od źródła ryzyka, by przekazać klanowi tragiczne wieści.
:00
OdpowiedzUsuń