— Um... M-miłym... — zastanowił się nad tym pytaniem. Co mogło być miłego, co sprawiało, że mógł się tym pochwalić, bez smętnych min? Czy coś takiego w ogóle istniało? Zmarszczył czoło, aż dostał nagłego olśnienia. Tak! Coś takiego miał. Było to bardzo dla niego cenne. Bardzo cenne. — Ja... Czasami mam piękne sny... Gdzie mi dobrze. T-to miłe pławda? — podjął temat, próbując sobie przypomnieć coś co zwykle poprawiało mu nastrój.
— Mhm! Też mam przyjemne sny! — wyznał wilczak.
— A... A co ci się śni? — Spojrzał na niego spod swojego mchowego posłania, które już bardzo polubił. Było miękkie, ciepłe i czuł się tu bezpiecznie. Znacznie lepiej niż spanie na gołej ziemi. Jego wycieńczone ciało bardzo mu z tego powodu dziękowało.
— Uhm... Ym... Często miewam sny o najróżniejszych kwiatach i łąkach. To chyba jedna z niewielu rzeczy które poprawiają mi samopoczucie — opowiedział o swoich sennych przeżyciach.
Kwiatki... Łąka... Starał sobie przypomnieć jak wyglądały. Jedyne co przez ostatni czas widywał to ziemia, błoto i robaki, które od czasu do czasu udawało mu się upolować.
— J-ja... ja nie widziałem dawno kwiatków. T-tylko błoto i łobaki. S-siedzę tu sam... tak długo, że... że czuję się t-tak jakbym wałiował. T-to dziwne uczucie. W-wydaje mi się, że coś j-jest na górze. J-jedzenie. Ten zapach... pyszny. A-ale nie mogę się d-dostać i go zjeść... — wyskomlał żałośnie.
— Poczekaj, może coś znajdę do jedzenia! — mruknął przyjaciel, bo chyba tak mógł go już nazywać? I poleciał w głąb lasu szukając zwierzyny.
Otworzył pysk, aby go zawołać i powiedzieć, aby zaczekał, ale nie miał sił na wydanie z siebie takiego głośnego odgłosu. Schował ponownie pysk pod mech niczym ślimak, który wraca do swojej muszli, oczekując na powrót wojownika.
***
Czekanie mu się dłużyło, lecz gdy już sądził, że ten nie wróci, nagle pod nos spadła mu nornica i kwiatek. Prawdziwy kwiatek!
— Proszę, tylko nie zjedz kwiatka! — usłyszał głos przyjaciela.
Widząc pożywienie od razu wypadł spod mchu, uderzając łbem o ścianę dołu i zjadł ją szybko i sprawnie, oblizując pysk. Nawet się nie zachwycał nad smakiem. Potrzebował mięsa, nie panował nad swoimi ruchami. Po prostu... Pożerał. Nie chciał w końcu, aby zniknęło. Wtedy nie ugasiłby tego przeraźliwego głodu, który nękał go co dzień.
— Ah... wybołne... A-ale... miły jesteś... D-dałeś mi tyle jedzenia... B-boję się, że j-je t-też załazł zwymiotuje. D-dawno n-nie jadłem i się o-odzwyczaiłem. D-dlatego... chciałem b-byś nie szedł, b-bo małnuje jeść... — Położył po sobie uszy, po czym spojrzał na kwiatka. — Ł-ładny... To poła już Zielonych Liści? — zapytał, ponieważ chyba tylko w tym czasie można było znaleźć takie twory natury.
— Mhm! Zaczyna się już robić ciepło! — mruknął wesoło czarny. — I ze spokojem, jestem gotowy jeszcze raz iść polować, byleby poprawić ci humor!
Poprawić humor? To... To były najmilsze słowa jakie usłyszał od kota z wrogiego klanu. Nigdy by się nie spodziewał, że mógł mieć oparcie w wilczaku, który nie chciał go skrzywdzić, ba! On mu wręcz pomagał i starał się ulżyć w cierpieniu.
— T-tak? T-to... to upolujesz mi c-coś jeszcze? N-nawet jeśli się zmałnuje? — zapytał zdziwiony, wręcz nie wierząc w to co kocur do niego mówił.
— Jasne! — Wojownik ponownie usadowił się przed dziurą. — A poza tym, masz ciekawy akcent, opowiesz mi coś o tym?
Jego akcent? Ah... Pewnie chodziło mu o to, że nie mówił "R". Sam nie wiedział jak miał mu to wytłumaczyć. Taki po prostu się urodził, a wedle Wiśniowej Iskry, to nie było coś szkodliwego, co utrudniłoby mu życie czy też komunikacje z innymi kotami. Taka jego cecha osobnicza.
— N-nie umiem wymówić "l". Znaczy wiesz... nie powiem łyba, tylko łyba. Mam tak odkąd pamiętam. Nie przeszkadza mi to jednak... Medyczka mówiła, że to nic głoźnego, chociaż mama się bałdzo o mnie małtwiła... — przypomniał sobie jak był troskliwie zabierany na badania i znów smutek go zalał. Gdzie była jego mama? Kiedy przyjdzie i go stąd zabierze? Tak bardzo za nią tęsknił.
— Zabawnie to brzmi! A jak tam u was sytuacja w klanie? — spytał próbując się dopatrzeć rudzielca w dziurze.
W klanie? Jego nastrój już całkowicie podupadł. Złapał go coraz większy dół. Skąd miał wiedzieć? Nie był w Klanie Burzy od... od tak dawna...
— N-nie wiem... — Skulił się pod mchem. — N-nie było mnie w domu od... wielu księżyców. W zasadzie nie wiem ilu... Ile t-tu siedzę. A-ale... mi źle... bałdzo. Czuję się zmęczony i choły... — wyznał kocurowi.
— A, no właśnie, jak tam brzuch? Przestał boleć? — mruknął przechodząc z pozycji siedzącej do leżącej.
— Tłochę... — miauknął cicho. — Jesteś bałdzo miły... Nie wiem jak mogę ci się odwdzięczyć.
— Nie przesadzaj, jeśli mnie nie wydasz to może uda nam się ciebie stąd wydostać — uśmiechnął się czarny.
— Bałdzo chciałbym stąd wyjść — przyznał nieśmiało. — A-ale pewnie dotałbym daleko... P-p-pewnie połamaliby mi kości. O-oni są stłaszni.
Tak byli bardzo straszni. Kto wie co zrobiliby i czarnemu, gdyby dowiedzieli się, że mu pomógł uciec? Bardzo się bał, więc gdy ten wspomniał, że mu pomoże, stanowczo zaprzeczył. Już wolał, aby powiedział mamie o tym, że tutaj tkwił i na nią czekał, niż gdyby próbował sprzeciwić się rozkazom swojego lidera. Gdyby umarł... Byłaby to jego wina. Miałby go na sumieniu do końca życia.
***
Po tym jak Mroczna Gwiazda dowiedział się o czynie Astrowego Migotu, ten przestał go odwiedzać. Bał się, że go zabili, ale podobno żył i miał się dobrze. Obraził się na niego? Nie dziwił się. Pewnie dostał karę. Żałował tego, że go wydał, lecz nie widział innego sposobu, aby ocalić swoje drugie oko. Wojownik w końcu zostawił mu mech, a sam raczej by go sobie tutaj nie umieścił. Dlatego kłamstwo na ten temat, lider wilczaków zwęszyłby dość szybko, a on umarłby dość boleśnie.
Nie miał jednak wojownikowi tego za złe. Przynajmniej przez krótką chwilę czuł się... Tak jak dawniej. I był mu za to bardzo wdzięczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz