*dzień po śmierci lidera*
Ah co za wspaniała chwila. Czuł się... Wolny. Mroczna Gwiazda nie żył! Udało mu się spełnić marzenie rodziców. Zemścił się i tyran stracił swe życie. Klan Wilka był wolny. Odbył się pogrzeb, jego psy nic nie zwęszyły, chociaż dało się zauważyć w ich oczach szok i niedowierzanie. A on? On promieniał. Jutro będzie wspaniały dzień. Wierzył w to. Już miał pomysł, aby zaprosić Czerwoną Róże na spacer, aby ponabijać się z nią ze śmierci tyrana. Nadszedł wspaniały czas.
Ułożył się na swym posłaniu, ignorując czujny wzrok Irgi. Była już taka wiekowa i stara, że mało co ruszała się z miejsca. Nie mogła nic mu zrobić. Wiedziała to. Wygrał. Naprawdę wygrał. I ona też niedługo zdechnie wyzwalając go spod swojej kontroli.
Rozłożył się jak pan i władca na swoim legowisku, żałując że nie mógł pójść spać w legowisku lidera, aby jeszcze bardziej zbezcześcić pamięć o Mrocznej Gwieździe. Aby upokorzyć wroga do takiego stopnia.
Zamknął oczy i oddał się cudownemu snu. Snu o tym jak wygrał grę.
Nie wiedział jednak, że to był dopiero początek jego problemów...
Pod powiekami Upadłego Kruka zalśniła senna mara, z początku obejmująca tylko ciemną bezwiedną przestrzeń.
— Muszę przyznać... Zaskoczyłeś mnie swoim lękiem. Bałeś się ze mną zawalczyć, więc osłoniłeś się kimś, kto mógłby zrobić to za ciebie. Imię Tchórzliwy Upadek faktycznie do ciebie pasuje — odezwał się głęboki, szyderczy i nadzwyczaj znajomy głos, niosący się echem w jego głowie, nie ujawniając jeszcze swojej postaci. — Poszedłeś na łatwiznę...
Słysząc słowa uchylił nieco powieki. Była ciemna noc. Jedyne co rozlegało się w pobliżu to oddechy śpiących kotów. Nie rozumiał skąd dobiegał ten głos i... dlaczego go słyszał. Może mu się coś śniło? A teraz się ocknął, pamiętając wypowiadane słowa? Przetarł łapą pysk, zamykając na powrót oczy. Wróci do spania, nie było co nad tym rozmyślać.
Tym razem obraz w sennym wspomnieniu wyostrzył się, a z mroku wyłoniła się przerażająca sylwetka. Najpierw w ciemności zabłyszczały lodowate oczy, a potem ukazał się cały kot. Z szyi widać było obrzydliwą ranę, z której skwierczała czerwona krew. Błękitne oczy nie posiadały źrenic. Z pyska spływały strumienie szkarłaci, ukazujące jedynie, że nim Mroczna Gwiazda zginął, nabawił się mnóstwa ofiar i dorobił wielu zbrodni. Bok lidera był lekko poszarpany, tworząc mięsistą plamę, nieustannie broczącą krwią. Blizna przecinająca oko była teraz szczególnie wyraźne.
— Witaj ponownie, Kruku.
Podskoczył przestraszony, gdy przed oczami pojawił mu się ten przerażający widok. Co to wszystko miało znaczyć? Ten głos z wcześniej należał do niego? Co to był za sen? Nie rozumiał co się działo. Przecież Mroczna Gwiazda nie żył! Zabił go! Skąd więc jawił się ten jego obraz? Serce mu przyspieszyło, ponieważ widział na powrót jego paskudną mordę. Szkaradną i przerażającą. Czuł jak łapy robiły mu się miękkie.
— Ty nie żyjesz — zwrócił się do sennej mary, marszcząc czoło. — Co to ma znaczyć? Czym jesteś?
— Czym jestem? Och, Kruku, pozbyłeś się mnie tak niedawno i już zdążyłeś zapomnieć swojego druha? — zamruczał gardłowo lider, uśmiechając się zimno. — Nie sądziłeś chyba, że ze mną wygrasz?
Najeżył się na grzbiecie, czując jak po nim przebiega mu powiew chłodu. Nie... To niemożliwe. Nawet niewykonalne. Nie istniało w końcu życie po śmierci. To dało się jakoś logicznie wytłumaczyć. Na pewno.
— Wygrałem. Umarłeś. Nie powinno cię tu być... — Gapił się na niego niedowierzająco. — Odejdź. Przepadnij czy coś. To tylko sen... Nie istniejesz naprawdę.
Duch westchnął cierpiętniczo i teatralnie, kręcąc głową.
— Minął wieczór, a ty już zaprzeczasz mojemu istnieniu? — spytał. Podszedł bliżej, pewny siebie, aż ustanął pyskiem w pysk Krukowi, a oddech ugrzązł mu w gardle. Kropelka krwi z paszczy przywódcy skapnęła wprost na wojownika. Mroczna Gwiazda uniósł łapę i podniósł nią jego podbródek, wpatrując się w niego oceniająco. Dotyk nie był imaginacją - poczuł go na własnej skórze, jak gdyby lider nie był tylko wytworem jego wyobraźni, a działały tutaj prawa fizyki. Było to... dość rzeczywiste wrażenie. Dziwne... niemożliwe i niepojęte. — Jesteś wyjątkowo żałosny, ale nie sądziłem, że posuniesz się aż do tego... To miał być ten twój plan na pozbycie się mnie? — zaśmiał się, po czym spojrzał znów na Kruka, a błękitne oczy błysnęły wrogo. — Jednak... Dziękuję ci, Upadły Kruku.
Aż mu zaschło w gardle, gdy zaczął dalej przemawiać, a gdy ostatnie słowa padły, zakaszlał łapiąc w końcu oddech.
— C-co? Dziękujesz? Za co? — Dalej nie rozumiał. To był absurd. Chyba zwariował. Nie widział innego wyjścia jak to wytłumaczyć. Tak tęsknił za nim, że zaczął go sobie wyobrażać? Stracił wyzwanie i już żałował swjego czynu? Nie wiedział jak inaczej miał to sobie poukładać logicznie w głowie. To nie trzymało się kupy. — Tak. Pozbyłem się ciebie. Nie żałuje. Teraz klan odetchnie z ulgą, a ty nic nie możesz już zrobić. — Odsunął się od niego, krzywiąc pysk. Czuł nawet ten zapach krwi. Gryzł go po nosie. Otarł więc pysk, aby pozbyć się tej smugi, dostrzegając krew na swojej łapie. Tak... doprowadził do śmierci lidera. Ale nie zamoczył łap.
— Miło mi, że uważasz, że zacząłeś podświadomie za mną tęsknić, jednak jestem prawdziwy. Nie zwariowałeś... Póki co — zmora uśmiechnęła się, ukazując szereg splamionych krwią zębów. — Tak, Kruku, dziękuję ci. Ponieważ mi pomogłeś. Gdy po wykonaniu swoich codziennych obowiązków wracałem do legowiska, by pomedytować i odpocząć, myślałem... Bardzo dużo myślałem. Myślałem, że albo umrę w walce, albo sam sobie pomogę i ze sobą skończę. Wiedziałem, że się starzeję, a nie chciałem umrzeć w nędzy, dostać zawału serca jako bezradny staruch żyjący na utrzymaniu dzieci, uwięziony we własnej norze. Chciałem być niezależny i silny do samego końca. I tak też się stało, za twoją sprawą. Wyzwoliłeś mnie, Upadły Kruku. Wyzwoliłeś mnie od cielesności, chorób, zarazy, śmierci. Wyzwoliłeś mnie od kruchości mojego ciała. Bo żywych obowiązują inne prawa. Jesteście tylko pionkami, które zmieść z powierzchni ziemi może lekki wietrzyk. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak słabiutki i malutki jesteś w porównaniu do zaświatów. Te ograniczenia za twoją sprawą już mnie nie dotyczą. Teraz mogę więcej... Jestem duszą, niematerialną, nie obowiązują mnie już żadne ograniczenia... Mogę robić rzeczy, które nigdy ci się nie śniły — zamruczał. — Och, Kruku, jesteś taki naiwny, jeśli myślisz, że moja śmierć coś zmieni. Nic nie zrobiłeś... Umarłbym prędzej czy później, zaś ty byłeś tylko... nieco zbyt irytującą muchą, która latała mi koło ucha. To, co stworzyłem ostało się i mnie przeżyje. Pozostawiłem tutaj swoich potomków, którzy idą moimi śladami i dopilnują, by dziedzictwo przetrwało. Pomszczą mnie, nie martw się o to. Klan jest w dobrych rękach, nie muszę się martwić o jego przyszłość. To twoja matka wmówiła ci, że całe zło się skończy, jeśli umrę... Jednak to bardzo powierzchowne podejście.
Nie. Nie wierzył. Nie chciał. Pokręcił łbem. To nie mogła być prawda, a jednak... Mówił jak on, zachowywał się jak on. Jego umysł nie byłby w stanie zesłać na niego takiego realistycznego snu. A to znaczyło... że wszystko w co wierzył okazało się kłamstwem? O nie. Nie podobało mu się to. Nie mogło być życia po śmierci!
— Nie. Ty nie żyjesz. Nie jesteś górą. Śmierć to koniec. Przestaje się istnieć. Nie możesz żyć jako dusza. To nie ma sensu... — zaprzeczał temu co widział. — Przecież Klan Gwiazdy nie istnieje, ani Mroczna Puszcza. To chore — parsknął pod nosem. — Nie wiem co się dzieję, ale wiem jedno. Nie chcę cię widzieć. Wynoś się. Przepadnij. Mam dość twojego irytującego głosu. Pomściłem rodzine, a więc to koniec. Wojna skończona. Wygrałem. To ty musisz się pogodzić z klęską czymkolwiek teraz jesteś. Już nie wpłyniesz na ten świat. A twoje dzieci? Zgaduje, że będą o niebo lepsze od ciebie i tak. A jeśli nie to i na nich znajdzie się sposób — i to była prawda. Był w stanie wybić i kolejnego Omena, jeżeli uznałby, że idzie drogą swojego poprzednika. Matka zawsze mu powtarzała, że należało uśmiercić całą krew tyrana, lecz... On inaczej do tego podchodził. Młode w końcu nie miały wpływu na decyzję swego ojca. Nie powinny płacić za winy rodzica. Dlatego też uznał swój cel za spełniony. Pozbył się lidera i teraz czas było poczekać aż Irga padnie... Akurat już myślał jakby ją tu otruć, by było, że zmarła ze starości.
— Klęską? — wróg zaśmiał się gardłowo, jakby z pobłażaniem. — Nie mówimy tutaj o żadnej klęsce. Tutaj, gdzie jestem, jest fantastycznie. Znów spotkałem swojego mentora, a on nauczył mnie paru przydatnych sztuczek... Kruku, pogląd, że jestem najgorszym złem tego świata jest doprawdy zabawny. To coś, co wpoiła ci matka i w co ślepo wierzysz. Każdy jeden kot może być gorszy ode mnie... Nie obchodzi cię, że ktoś niedaleko morduje tysiące kotów, bo to ja jestem tym złym — zaśmiał się ponownie. — Cóż za podwójne standardy... W każdym razie, nie sądzę, żebyś wygrał. Wciąż musisz użerać się z moimi następcami, a ja patrzę na to wszystko z góry, rozkoszuję się twoim bólem... A moja dusza będzie rosnąć w siłę, zapamiętana przez moich sojuszników. Będą się przede mną otwierać nowe możliwości. Będę spokojnie czekać, aż umrzesz, prędzej czy później. Za życia będę zsyłać na ciebie najgorsze koszmary, natomiast gdy umrzesz, trafisz do mnie. A ja przyszykuję dla ciebie piekło. będziesz robić, co ci każę, w przeciwnym wypadku będziesz błagać mnie o litość — na moment zamilknął, po czym zaczął go powoli okrążać, wyraźnie delektując się tą chwilą. — Jeśli zbliżysz się do Irgowego Nektaru choćby na krok, objawię się Chłodnemu Omenowi. A on zrobi z tobą porządek... Z pewnością wiesz, jak zginęła Spasiona Świnia, wróbelku.
Coraz bardziej zaczynał wierzyć w to co działo się przed jego oczami. To nie był sen. Był zbyt przerażający i zbyt rzeczywisty. Przełknął ślinę, obserwując dusze, słuchając jej słów, które powoli napawały go przerażeniem.
— Nie trafie do ciebie, ponieważ wyznaje inną wiarę — szepnął, czując jak przerażenie w nim rośnie. Będzie zsyłać mu koszmary? To chyba już zaczął, bowiem pragnął się obudzić. Parsknął śmichem, gdy usłyszał, że miał się go słuchać. Po jego trupie! Żaden typ co gnił w ziemi nie zmusi go do tego.
— Nie. Nie będę ci posłuszny. Straszysz mnie, ale nie zrobisz mi nic a nic. Jesteś niematerialny, nie istniejesz naprawdę. Nie muszę błagać cię o litość. Kłamiesz. Kłamiesz tak jak zawsze. — na wspomnienie o Irdze rozszerzył oczy. Skąd on wiedział?! Cofnął się do tyłu ponownie, kładąc po sobie uszy. Oczywiście, że wiedział jak skończyła Spasiona Świnia. Nie spodziewał się jednak, że trup byłby do tego zdolny. Czyli co? Mógł nawiedzać nie tylko jego? — To czemu nie powiesz im, że cię zabiłem? Skoro masz takie możliwości? I dlaczego wspominasz o Irdze? Ostatnie czego mi trzeba to się do niej zbliżać. Zniszczyła mi życie. Dokładnie tak samo jak ty.
Mroczna Gwiazda zaśmiał się jeszcze głębiej, dłużej i bardziej przerażająco, a krew miarowo kapała z jego ran.
— Oj, Kruku, Kruku... Rozmawiasz z duchem. Już uwierzyłeś — zamruczał. Gdy ten się cofnął, lider bez krzty zawahania zbliżył się do niego, taksując go spojrzeniem. — Czemu miałbym im mówić? Chcieliby się na tobie zemścić. Ale ja tego nie chcę. Powinni zająć się ważniejszymi sprawami, a ja osobiście dopilnuję, żebyś głęboko pożałował, że nie skorzystałeś z mojej szczodrości. Jesteś mój, Kruku, i do mnie należy zemsta. Do mnie należy ostateczny cios — ciągnął swoim przerażającym głosem. — Wróbelku, próbujesz mnie oszukać swoim przyziemnym sposobem... Ale nie rozmawiasz z żywą osobą. Jeśli otrujesz Irgę, zwrócę się do nich, by torturowali cię tak długo, aż zaczniesz wariować. A ja się do tego dołożę, by w twojej głowie działa się... Makabra. — To mówiąc, zbliżył się jeszcze bardziej i przekręcił łeb, uśmiechając się krzywo. — Jesteś pewien, że tylko cię straszę?
Prawda. Rozmawiał z duchem. Ale... wciąż było to dla niego tak niepojęte i niezrozumiałe, że sądził, że może mu się wydaje, a to wszystko to sen. Położył po sobie uszy, wciąż cofając się przed przerażającą istotą. Nie podobały mu się jego słowa. Brzmiały zbyt pewnie i strasznie. W końcu miał nadzieję, że śmierć lidera wyzwoli wszystkich, nawet jego, a okazywało się inaczej... I jeszcze na dodatek ten słyszał jego myśli? To było jak uderzenie w twarz! Nikt mu nie mówił, że duchy mogą grozić żywym, na dodatek odwiedzając ich w świecie realnym! To nie mieściło mu się w głowie.
Czując jak stracił grunt pod łapami, upadł na ziemię. Uczucie spadania rosło, a on zacisnął oczy, gubiąc po drodze gdzieś oddech. Gdy nagle to zniknęło, dygotał, wbijając pazury w ziemię, aby upewnić się co do tego, że rzeczywiście miał pod łapami stały grunt.
— Odejdź — wycharczał. — Zostaw mnie... — Czuł rosnący strach, strach, który uświadamiał mu, jak bardzo miał przesrane. — Wyjdź z mojej głowy.
Upiór zaśmiał się cichutko, z gracją i aż położył łapę na jego grzbiecie, by ten się nie podniósł.
— Pierwsza zasada: NIGDY nie zadzieraj z duchem — Uśmiechnął się, choć mówił całkowicie spokojnie. — W przeciwnym razie jesteś w czarnej kropce. To samo stało się z nieszczęsną Kamienną Gwiazdą... Zadarła z Piaskową Gwiazdą za życia, a potem musiała borykać się z koszmarami, ze strachem o własne życie każdego dnia. A teraz jest tutaj, z moim mentorem i nic już nie może zrobić... — westchnął aktorsko. — Dawałem ci tak dużo szans, a ty byłeś zbyt oślepiony wizją wygranej, że nawet nie pomyślałeś, by z nich skorzystać i ustać po mojej stronie. Naprawdę sądziłeś, że ze mną wygrasz? — zachichotał, a ucisk jego łapy na moment stał się mocniejszy. — No co? Boisz się mnie? Powiedz, że przegrałeś.
Czyli to było zjawisko powszechne? Może gdyby chodził na zgromadzenia to by o tym wiedział, a tak? Był ślepy, ślepy i głupi. A mimo to... Jak miałby wypełnić wole matki, gdyby okazało się, że nawet śmierć tyrana nie uwolni ich od jego obecności? Czując ucisk na grzbiecie, zaczął zastanawiać się jak to się działo, że go odczuwał. Nie miał ciała, a zdawało się jakby je posiadał.
— Nie zamierzam stać po stronie mordercy całej mojej rodziny — przypomniał mu o tym aspekcie, kładąc po sobie uszy. Czy się bał? Owszem. Bał. Ponieważ uświadamiał sobie jak bardzo miał przesrane i że duch spełni swoje obietnice. Nie zamierzał jednak się przed nim kajać. O nie. Znajdzie sposób, aby wymknąć się jego obecności oraz trafienia tam gdzie on. Nie zamierzał przyznawać się do przegranej, bowiem jeszcze nie był na straconej pozycji. Był żywy, a to sprawiało, że istniała jeszcze nadzieja.
— Nic nie powiem — zacisnął pysk, po czym zamachnął się łapą na zjawę, aby odgonić go od swojego ciała. No bo skoro był po części materialny, to może dało radę go skrzywdzić?
— Już ci mówiłem, że nikt z twoich bliskich nie zginął bez powodu. Zawsze to oni pierwsi zaczynali mnie do tego prowokować. Ale oczywiście... To ja jestem tym złym. — Uśmiechnął się. — Nie mniej jednak, jest mi obojętne, po której będziesz stronie. Na odkupienie już za późno. Miałeś szansę za życia, by się ze mną zbratać — miauknął spokojnie. — Myślisz, że uda ci się oszukać siły wyższe i pójdziesz po śmierci gdzieś indziej? Magicznie zaczniesz wierzyć w Gwiazdki i cię tam przyjmą? To tak nie działa... — zamruczał, przyciskając go. — Och, czyli nawet w obliczu własnej żałości wciąż się buntujesz? — gdy ten się zamachnął, Mroczna Gwiazda nie zareagował - stał tak jak wcześniej, ani drgnął, a łapa Kruka przeszła przez jego ciało, które poczęło się mienić i zanikać na moment. Na swojej nodze Upadły Kruk poczuł lekki powiew wilgoci, jakby włożył ją w świeżą rosę lub nadrzeczną pajęczynę po deszczu, wywołując odruch wymiotny. — Niezła próba, ale nie zapominaj, kto rządzi.
— Przyjmą. Nie zabiłem nikogo własną łapą. Tam gdzie ty idą tylko mordercy! — Spojrzał na niego zaskoczony, gdy jego łapa przeszła przez jego ciało. Co... To duch mógł go dotykać, a on nie?! Serce ścisnęło mu się boleśnie, a żołądek aż skręcił. Sądził, że to zadziała. Poczuł się przez to niczym taka mrówka, na którą nadepnął kot. Mały, przerażony i bezsilny. — Ty już nie rządzisz. Niczym i nikim. Pogódź się ze śmiercią. Wygrałem. Odpuść i przepadnij. Zostaw mnie! — Zaczął się szarpać, aby się uwolnić spod jego ciężaru.
— Kruku... Nie udawaj, że jesteś niewinny. Oboje dobrze wiemy, że cierpienie innych kotów wcale cię nie rusza. Cieszyłeś się, gdy Nocna Tafla cierpiała. A ona chciała tylko obalić tyrana... Zgodnie z kodeksem wojownika... — Uśmiechnął się. — Myślisz, że w Klanie Gwiazdy nie ma morderców? Jest ich aż nadto. Idą do Klanu Gwiazdy, gdy niszczą i mordują w imię przodków. Ale gdy morduje ktoś taki jak ja, ku sile kotów, które chcą sprawiedliwości dla dusz, trafia właśnie tutaj. Cóż za ironia. Nie ukrywaj, że gardzisz Klanem Gwiazdy i całą tą wiarą. Twoim przeznaczeniem jest trafić tutaj, do mnie, a ja dopilnuję, być się wypełniło — mówił wciąż spokojnym, opanowanym i dziwnie stoickim jak na sytuację głosem. — Wyjątkowo sobie dziś schlebiasz, Tchórzliwy Upadku. Gdybyś wygrał, nie leżałbyś teraz pod moimi łapami, przestraszony i bezsilny jak kocię, a ja bym nad tobą nie triumfował. Gdybym nie rządził, nie przyszedłbym do ciebie. W każdej chwili mogę cię opętać, posiąść twoje ciało i na nowo rozpocząć życie. Kosztuje to energię, ale nic niewykonalnego. Nie zrobię tego jednak, bo wiem, że Klan Wilka po mojej śmierci jest w dobrych łapach, a ja nie zamierzam się bezcześcić, by wstąpić w ciało takiego robaka.
Zamarł, wlepiając w niego wzrok. Nie miał pojęcia czy to prawda, ale nawet jeśli nią była, to pogarda do Klanu Gwiazdy szybko uleciała z jego serca. Był gotów się nawrócić, aby tylko nie skończyć w łapach tej kreatury. A on... miał rację. Tak nie wyglądało zwycięstwo. Zaczął powoli żałować, że pomógł swojemu wrogowi osiągnąć taką potęgę i moc, która nie jest dana zwykłemu śmiertelnikowi. Bał się. Bał. Nie dało się tego ukryć. Skoro nie mógł nic zrobić zjawie, to był naprawdę bezsilny jak kocię. Jednak duma nie pozwalała mu się ugiąć.
— Zostaw mnie — powtarzał niczym modlitwę, mając nadzieję, że ten zniknie. — Odejdź. Zamknij się. Odejdź. — Oddech mu przyśpieszył, a chęć ucieczki tylko wzrosła. Z całych sił zmusił swoje ciało do podniesienia się, lecz czuł się tak, jakby ugrzęzł w wyjątkowo grzęskim bagnie. — Błagam — w końcu wykrztusił, siłując się z niewidzialną materią.
Mroczna Gwiazda uśmiechnął się maniakalnie i odsunął się, przestając przygniatać go łapą.
— Błagasz... — powtórzył. — Chyba nie tak wygląda zwycięstwo? — zamruczał. — Nie myśl, że dostanie się do Klanu Gwiazdy jest takie łatwe. Musisz szczerze w nich wierzyć, a nie udawać, że to robisz tylko dlatego, że boisz się trafić do mnie. A w twoim przypadku jest to zadanie niemal niemożliwe. Pozwól więc, że przygotuję się na twe przybycie. Wtedy poznasz mój prawdziwy gniew.
Podkulił ogon, wytrzeszczając z paniką oczy. Poderwał się na łapy i wybiegł z legowiska, aby być z dala od Mrocznej Gwiazdy. Mylił się! Był dobrym kotem! Nie był taki jak on! Klan Gwiazdy na pewno weźmie to pod uwagę! Dzięki niemu w końcu ocalił klan przed zgubnym wpływem lidera!
Zdyszany, schował się za krzewem, dygocząc. Zgubił go? Odszedł? Rozejrzał się uważnie po otoczeniu, zamierając w bezruchu.
Długi śmiech rozdarł niebo, ponownie odzywając się znajomym głosem, choć zmarłego przywódcy nigdzie nie było widać.
— Tak, tak, Kruku, uciekaj tak długo, jak możesz. Jestem cierpliwy.
Rozejrzał się, ale nie potrafił określić skąd dobiegał jego głos. Szybko skierował kroki w inną stronę, ale co szedł, to okalał go mur z ciernistych krzewów. Że też musieli mieszkać tak obwarowani! Nie było jak stąd uciec! Zbliżył się do wyjścia z obozu, ale straż wykonywała swoje obowiązki należycie. O dziwo... Krążąc tak, uciekając przed czymś czego nie potrafił nazwać, wrócił do legowiska wojowników, ostrożnie rozglądając się po śpiących kotach. Nikt się nie obudził, co było dziwne. Wrócił na swoje posłanie, zwijając się w kulkę i mając nadzieję, że to koniec jego męczarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz