Szyszka uśmiechnęła się ciepło. Wyglądał tak niewinnie, gdy spał. Liznęła go za uchem z troską oraz próbując go tym gestem obudzić. Kocur spał jednak jak kamień, co jakiś czas wydając z siebie chrapnięcie. Ciężarną królową zirytował ten mały gest. Nie po to do niego przylazła, ruszając swoje cielsko, żeby sobie spał, podczas gdy ona z głodu cierpi! Tak, kocicy zaczął się czas, gdy zwyczajne posiłki stały się nudne. Zamarzyła sobie drozda. Lub wiewiórkę. Albo to i to! Humorki ciążowe wzięły górę, podobnie jak potrzeba zjedzenia mięsa.
— Sokół, wstawaj! — zawyła mu do ucha. Kocur jedynie mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Trąciła go łapą. Już niesamowicie wkurzona przyszła matka, uderzyła go mocniej łapą, co wyrwało wojownika ze snu. Wysunął pazury i syknął ostrzegawczo, jakby gdzieś obok czaiło się niebezpieczeństwo. Na widok rozgniewanego pyska partnerki, westchnął ciężko. — Chce drozda. Złap mi.
— Szyszko, jest środek nocy. Jutro, skarbie. — ziewnął szeroko. Kocur ułożył głowę na łapach. Jeśli jednak myślał, że tak łatwo mu odpuści, to mocno się mylił. Znowu poczuł uderzenie łapą. — Złapie ci ich nawet dziesięć, ale teraz daj mi się wyspać. Miałem ciężki dzień. Ty też powinnaś spać.
— Ciężki dzień? Ciężki dzień?! To ja tutaj nasze kociaki pod sercem trzymam, a ty mi o zmęczeniu mówisz? Szkoda ci jednego małego drozda dla swojej rodziny? Jaki z ciebie egoista Sokół! — syknęła rozgniewana królowa. Cóż, humorki ciążowe do łatwych nie należały. Lśniący Księżyc i Myszołów przeżywali podobne katusze.
Sokół wywrócił oczami, unosząc głowę, po kolejnym uderzeniu. Przeniósł się do siadu. Rozejrzał w upewnieniu, że wszyscy wojownicy smacznie śpią. W duchu im zazdrościł, gdyż jemu najwyraźniej nie będzie to dane. Równie zdenerwowany uderzył ogonem o gałąź.
— Mam latać po nocy, bo tobie się drozda zachciało?
— I ptasich jajek! — uśmiechnęła się szeroko, tracąc całą złość, która jeszcze wcześniej niemal wychodziła jej z uszu. — Oo, na wiewiórkę też się skuszę. A może rybę? Taką tłustą! Nigdy nie jadłam ryb. Albo borówki są dobre... przynieś mi też borówek.
Sokół ze świstem wypuścił powietrze.
— Nie mamy ryb. Ani borówek. I gdzie ja ci znajdę ptasie jajka?
— Sugerujesz, że jestem zbyt gruba? — syknęła czarnulka.
Sokół miał w pewnym momencie ochotę przywalić łbem w drzewo, ale się powstrzymał. Posłał psotny uśmiech swojej ukochanej. Już marzył, żeby ich pociechy przyszły na świat i Szyszka znowu stała się sobą.
— Masz słodkie krągłości. — miauknął, wiedząc doskonale, że to nie urazi przywódczyni. Miał rację. Na pysku Szyszki namalował się szczery, delikatny uśmiech. — Eh, zaraz wrócę.
Niechętnie zszedł z drzewa, od razu gnając głębiej do Owocowego Lasu, na poszukiwanie tego drozda, który zamarzył się przyszłej matce. Szyszka uradowana, również zeszła z jabłoni. Musiała trochę pospacerować po obozie, niecierpliwie czekając na swój posiłek.
Tak się jednak złożyło, że otrzymała go dopiero z samego rana, co skończyło się krótką awanturą, żeby następnie Szyszka mogła z radosnym uśmiechem stwierdzić, że jednak zjadłaby mysz.
Tak się jednak złożyło, że otrzymała go dopiero z samego rana, co skończyło się krótką awanturą, żeby następnie Szyszka mogła z radosnym uśmiechem stwierdzić, że jednak zjadłaby mysz.
Jezu kocham XD
OdpowiedzUsuńxDDD
OdpowiedzUsuń