Wzięłam głęboki oddech. Nie umiałam zasnąć, choć tak bardzo tego chciałam. Towarzysząca mi bezsenność doprowadzała mnie do istnego szaleństwa. Worki pod oczami stały się obecnie jedną z cech mojego wyglądu, a z powodu głodzenia się i zadawanych przez samą mnie sobie ran na ciele można było mnie nazwać żywym kościotrupem lub trupem. Nie miałam już nawet czasu spotykać się z ukochanym, nie chciałaby, zawalał przeze mnie nocki. Już wystarczająco zrujnowałam mu życie, po co teraz zrujnować mu zdrowie? Jedynie miałam nadzieję, że dba o Nocną Łapę i nic nie jest. Myślami wróciłam do powodów, jak bardzo moja śmierć byłaby korzystna dla otoczenia. Nie rozmyślałam już nawet o nowych mieszankach, jedno z moich najbardziej ulubionych rzeczy, znaczy dawniej, teraz nie miałam już i tak z tego satysfakcji. Z niczego nie miałam satysfakcji. W moim sercu zagościł smutek i pustka. Tak jak już o tym wspominałam czas to zakończyć, czułam, że nie dam rady dalej tego ciągnąć.
Z moich żółtych oczu skapywały łzy. Czasami wydawało mi się, że szum liści i wysokich traw, specjalni tak smętnie grał na pożegnanie ze mną. Z nieba zaczął padać drobny deszcz. Pogoda była idealna do samobójstwa. Co dziwne to jeszcze bardziej doprowadzało mnie do płaczu, byłam czasami zbyt wrażliwa, albo po prostu tak należało. Wiedziałam, że mam coraz mniej czasu, jeśli deszcz zacznie padać bardziej, ktoś się tu pojawi prędzej lub szybciej. Znałam dużo ziół na zatrucie, przypomniało mi się, jak była uczennicą i drżałam na ich widok. W legowisku medyka nie mieliśmy trucizn, a przynajmniej nie dużo, jedną bądź dwie, w końcu my leczymy, a nie zabijamy, prawda? Sięgnęłam po kilka czerwonych kuleczek, nie wyglądały tak źle to chyba i nie smakują najgorzej. Nie czekając dłużej, połknęłam je.
Czułam tę gorycz. Miałam wrażenie, jakby w moim gardle stanęła lodowata kula. Krztusiłam się. Obraz robił się coraz bardziej rozmazany. Usłyszałam krzyk, długi i przestraszony, stawałam się echem.
***
Otworzyłam oczy, od razu do moich oczu dostało się rażące światło. Po chwili widok się wyostrzył i okazało się, że to słońce. O zgrozo! Ja żyje! Pokręciłam głową.- Nie! Nie! Nie! Nie! - łkałam. Nie udało mi się, nawet umrzeć nie mogłam. Jak mogli? Jak? Czemu? Czemu nie dali mi wreszcie zdechnąć do cholery?!
Poczułam ciepły dotyk kogoś łapy na swoim ciele. Smutne brązowe oczy się na mnie patrzyły, szukając jakichkolwiek wyjaśnień.
- C-cze-mu? - wydukała przestraszona.
Odwróciłam głowę.
- Czy t-ty wiesz, co ja przeżywałam p-przez te kilka dni?! - krzyknęła Cętkowany Kwiat. - Jak mogłaś?! Baliśmy się o ciebie jak nigdy w życiu!!! Odwracaj teraz głowę, jasne. Najlepiej!
Kilka dni? Byłam nieprzytomna przez kilka dni? Dosłownie przez ile? Dwa czy trzy, a może mniej? Lub więcej?
- Cętko, naprawdę ta kłótnia jest teraz niepotrzebna... - jęknął cicho partner kotki. - W-ważne, że żyje.
- Żyje? Popatrz, jak wygląda! Nawet najmądrzejsza mysz może pomyśleć, że to jakiś martwy kot!
Orlikowy Szept cicho westchnął.
- A co się stanie kiedy nikogo nie będzie lub będzie już za późno? - miauknęła bura przez łzy. - S-stracimy następną Klanowiczkę...?
Spuściłam uszy. No pięknie, jak zrujnować sobie życie w kilka uderzeń serca. Teraz to ja się zastanawiam, jak moje życie będzie wyglądać za kilka księżyców. Może w ogóle go nie będzie abo uwięzią mnie jak więźnia pod pretekstem tego, że mogę zrobić sobie krzywdę?
Widząc, jak zaczyna się kłótnia pomiędzy Cętką a Orlikiem, wsadziłam sobie mech do uszów. Nie mam ochoty słyszeć, jak partnerstwo toczy spory o mnie i o to co zrobię. Oczywiście dobrze wiedziałam, że prędzej czy później się pogodzą. Oho! Już widzę, jak Cętka wymienia wszystkie ładne kotki, na które spojrzał się raz w swoim życiu niebieskooki. Nienawidziłam kłótni, nie rozumiałam nigdy tych, którzy je lubili, ale no cóż...
Wyjęłam mech z uczu.
- Możecie się przymknąć? - spróbowałam podejść do tematu jak najdelikatniej.
- Odezwała się ta, która kilka dni temu połknęła jagody śmierci. - wycedziła młodsza.
Przewróciłam oczami, wiedziałam, że moja przyjaciółka nie chcę mnie urazić i jest pewnie w dużym wstrząsie, doskonale ją rozumiem. Też bym była. W jej oczach dalej lśniły łzy, było mi tak bardzo przykro, tak byłam najgorsza... Wszystko przeze mnie...
Tak strasznie się nienawidzę, tak strasznie...
Wreszcie wyszli.
- Musisz być zawsze taką okropną suką?! - krzyknęłam do siebie. W głowie powtarzało mi się to pytanie, na które nie umiałam odpowiedzieć.
Głośno zapłakałam i wbiłam pazury w ziemię. Schowałam pysk w łapy ze wstydu i bólu, nic mnie fizycznie, praktycznie nie bolało oprócz żołądka, za to psychicznie... Ból psychiczny mnie rozwalał powoli do wewnątrz, a może już mnie rozwalił...?
Ojć...
OdpowiedzUsuńKonwalia :(
OdpowiedzUsuńO cholera ale jazda
OdpowiedzUsuń