Ciepły powiew wiatru leciutko zmierzwił mi ognistorude futerko. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na spory, jeszcze nieposortowany stos ziół pod moimi łapami. To wszystko udało mi się zebrać dzisiaj wraz z pomocą Malwowego Rozkwitu. Kocur lubił zbierać kwiatki, to mu trzeba było przyznać, toteż to on zazwyczaj towarzyszył nam przy zbieraniu roślin, jako dodatkowy pysk, jak i asysta w razie ataku. Miłe z jego strony, w dodatku był w tym nawet dobry. Pora Nowych Liści oznaczała uzupełnienie ubogiego (przez brak roślinności wcześniejszej pory roku) stosu z ziołami, a co za tym idzie – lepsze szanse na wyleczenie. Oznaczała jednak również masę roboty przy zbieraniu, do której najlepiej było zaprzęgnąć nawet i dwóch wojowników. No, łapy pełne roboty. Ale wolałam już to. Kiedy miałam za dużo wolnego, to zaczynałam przypominać sobie tamtą tragedię, która wydarzyła się parę księżyców temu. Przynajmniej nie byłam w tym sama, tamtego dnia każdy w klanie stracił coś, lub kogoś, ważnego. Dla nas była to Lwia Paszcza, nasza mama... Nieważne, jakim była kotem, była równiez dobrą matką, opiekuńczą, kochającą i zaangażowaną, i tak chcę ją zapamiętać. Jej ostatnim aktem miłości dla mnie było to, z jaką gracją umarła. Jej śmierć napełniła mnie ogromnym smutkiem, jednak gdyby otrzymała krytyczne rany i cierpiała przez parę wschodów słońca, to ja, jako uczeń medyka, byłabym tego głównym świadkiem, łącznie z siostrą. Obwiniałabym się też pewnie o jej nieuniknioną śmierć, nawet nie chcę o tym myśleć. Po raz kolejny tego słonecznego dnia westchnęłam. Musiało to być o jeden raz za dużo, bo medyczka, moja siostra zresztą, zauważyła to i zagadała mnie pogodnie:
— Coś nie tak z ziołami, Liliowa Łapo?
Pokręciłam głową. Starsza siostra była doprawdy kochana, jednak zdecydowanie słabsza psychicznie ode mnie. To ja o nią się powinnam martwić.
— Z ziołami dobrze, to o ciebie się martwię Margaretkowy Zmierzchu. Twoje futro nadal nie odrasta, jak powinno?
Szylkretka wyraźnie się zmieszała i spuściła głowę. Miałam pewne podejrzenia czemu, jak również czemu ono jej "wypadało". Jej milczenie uznałam za ciche potwierdzenie. Podeszłam do niej i usiadłam obok. Już miałam zacząć ją łagodnie pouczać, kiedy do środka wślizgnął się kolejny z naszego rodzeństwa, Nagietkowy Wschód.
— Liliowa Łapo, siostrzyczki! — zawołał cichutko i z lekką chrypką, ale entuzjastycznie. Raczej udawany entuzjazm, skoro czegoś od nas chciał. No tak, na pewno leczenia, chyba że mu w końcu odbiło i przyszedł po kocimiętkę czy inne zioło.. w sumie to bym się nie zdziwiła. Kocur o dziwo, czy nie o dziwo, traktował mnie lepiej niż siostrę z własnego miotu. Wszyscy wiemy dlaczego, rude futro bla bla... Cóż, no wyglądaliśmy na pewno bardzo podobnie, więc zawsze zwracał się najpierw do mnie, a dopiero potem do właściwej medyczki. Duży błąd, bo miała większe doświadczenie niż ja, i to ona by mu lepiej pomogła. Ale ja nie jestem od rad życiowych, tylko od leczenia, więc chwilowo zignorowałam jego brak manier. Wskazałam pazurem na swoje gardło, po czym przechyliłam głowę pytająco. Skinął na to twierdząco łbem. No, to lubię, szybko i do rzeczy. Uśmiechnęłam się z przekąsem.
— Tyle obgadujesz innych, że cię w końcu gardło od tego zaczęło boleć, co braciszku? — zaczepiłam go z przekornym uśmiechem, odwracając się do ziół. — Dziwię się tylko, że tak późno.
Nagietkowy Wschód prychnął lekko urażony, a Margaretkowy Zmierzch zachichotała bezgłośnie, zakrywając przy tym pysk łapą.
— Dziwisz mi się? Po tym jak wybrali tą... tą żmiję na liderkę!
— Nie mów tak — wtrąciła łagodnie, acz stanowczo siostra. — Obserwująca Gwiazda niczym nie zasłużyła na naszą pogardę, ani jako kot, ani jako lider.
— Mogłaby wtedy zginąć na miejsce mamy. Była tchórzem... Obserwująca Gwiazda, dobre! Faktycznie tylko biernie obserwuje, a nic nie robi. W sercu zawsze będzie samotniczką, żmiją, nie będzie dbała o interes klanu, tylko o swój i swojego smarkacza zapchlony zad. Do tego to parszywe futro, czarne, jak tej gnidy, która-
W tym momencie zaniósł się lekkim kaszlem, jak nic spowodowanym zbytnim podrażnieniem gardła. No, ma za swoje. Nie mogłam jednak powiedzieć, żebym nie zgadzała się ze wszystkim, co właśnie powiedział. Widzę, że uderzył w czuły punkt, bo Margaretka zamknęła się w sobie z kwaśną miną i nie odpowiedziała mu już. Powstrzymałam w sobie kolejne westchnięcie i znudzonym, profesjonalnym tonem zmieniłam temat:
— Czy chcesz wrotycz?
— Przepraszam?
— Czy chcesz wrotycz, na ból gardła. Mogę ci go dać, ale może ci podrażnić żołądek. Jest mocniejszy i daje lepsze rezultaty, ale wolę go używać tylko wtedy, gdy łagodniejsze lekarstwa nie zadziałają.
Nagietek zawahał się przez chwilę, jednak ostatecznie poprosił mnie o niego. No tak, typowy kocur, od razu prosi o najmocniejsze możliwie lekarstwa. Gdzie się podziało ich męstwo i wytrzymałość na ból? Niech mnie jeszcze poprosi o nasiona maku, bo gardełeczko boli auć auć. Dałam mu go, obtoczonego miodem dla lepszego rezultatu, i wyrzuciłam na zewnątrz, po uprzednim nakazie powrotu po drugą dawkę wieczorem. Nie podjęłyśmy już z siostrą tematu liderki ani brata, w ciszy sortując pozostałe zioła, aż do całkowitego porządku. Do końca dnia była u nas jeszcze tylko Szafirkowa Łapa, biedna przyszła nieśmiało z podrażonymi i krwawiącymi opuszkami łapek, w znacznie gorszym stanie, niż by na to wskazywał jej zakłopotany uśmiech. Chciałam oszczędzić jej smarowania wrażliwych łap miętą, więc razem z siostrą wybraliśmy do tego kurze ziele, a dodatkowo posmarowałam podrażnione miejsca (ale nie otwarte rany!) miodem, tak dla regeneracji i nawilżenia. Dostała przy tym zakaz wstawania na łapy z legowiska medyka, chyba że, żeby wyjść za potrzebą, aż do poprawy. Pokręciłam nad nią głową z politowaniem, po czym poszłam do jej mentora, aby przekazać wieści o chwilowej przerwie, niepodlegającej negocjacji, dla uczennicy. Resztę dnia spędziłyśmy we trzy, gawędząc.
***
Nie mogąc znaleźć dla siebie lepszej roboty tego dnia, postanowiłam udać się z kolejną wizytą do żłobka. W końcu był to mój obowiązek, może nie najmilszy, ale i nie najgorszy.
— Hej, wszystko dobrze? — spytałam na wejściu Przepiórczy Puch, pochylając przed nią głowę z szacunkiem, na powitanie. Zajmowała się teraz sześcioma kociakami, co było nie lada wyzwaniem, zarówno dla ducha, jak i dla ciała.
Patrząc na jej wymęczoną sylwetkę przypomniało mi się, jak pomagałam odbierać jej poród. Troszkę potem było niezręcznie, jak zawsze, ale jednak my, medycy, rządzimy się trochę innymi zasadami społecznymi. Jesteśmy świadkami różnych osobistych i prywatnych momentów z życia kotów, od ich narodzin, aż do ich śmierci. Sama szylkretka była bardzo dzielna i powinna teraz odpoczywać. Tymczasem wyglądało na to, że życie zamiast tego, dokładało jej coraz więcej roboty. Przyjrzałam się uważnie wszystkim kociakom, chociaż rany Pszczółki były wygojone i nie zagrażały już życiu. Robiłam to dla spokoju reszty kotów. W końcu każdy czuje się pewniej o swoje zdrowie z medykiem, bądź jego uczniem, przy boku, prawda? Przepiórka wyglądała na rozsądną kotkę, mimo, że nie urodziła się w Klanie Burzy. Miałam nadzieję, że nie będę miała nigdy powodów, aby w nią zwątpić.
<Przepiórko?>
[1099 słów] + leczenie npc, odbieranie porodu
[przyznano 22% + 5% + 5%]
wyleczeni: Nagietkowy Wschód, Szafirkowa Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz