Szedłem przez las. Było całkiem ciepło. Słońce świeciło. To znaczy nie wiem, czy to na pewno słońce, bo zawsze gdy patrzyłem w niebo i próbowałem je znaleźć, to czułem, jakby oślepiało mnie światło…Wyjątkowo nie byłem też głodny. Chyba wreszcie udało mi się opanować tę tajemną sztukę polowania…a przynajmniej na, tyle że złapałem leżącą na ziemi małą myszkę. Wystawały z niej liczne, małe, białe, ruchome… cosie. Nie wiem, co to było, ale one niewątpliwie były najsmaczniejsze.
Czyli generalnie wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że nie mogę chodzić. Prawie. Bolała mnie cała przednia lewa łapa. Może…księżyc temu pamiętam że gdy szedłem brzegiem rzeki, zastanawiając się, czy aby na pewno wiem, jak wrócić do mojego legowiska (potem przypomniałem sobie, że właśnie szukam nowego domu), nagle poczułem ukłucie, a potem ostry piekący ból. Nie byłem pewien, co się właściwie stało, nigdy mnie tak nie bolało. Uznałem, że przejdzie. Zawsze przechodziło.
Tyle że z każdym dniem było coraz gorzej.
Po jakimś czasie zorientowałem się, że w łapie mam coś jakby…przezroczysty kawałek lodu, który…topnieje na czerwono. Dopiero potem zrozumiałem, że to moja krew. I w końcu doprowadziłem do tego, że nie mogę się poruszać. Pomyślałem, że mógłbym zacząć się turlać, ale jeszcze w trawie mogłyby czyhać na mnie inne kawałki czerwonego lodu, a tego bym nie chciał.
W końcu zebrałem się w sobie i postanowiłem coś zrobić. Poszukać…pomocy, może. Może są jakieś magiczne roślinki, które topią czerwony lód, ale nie na czerwono, tylko tak…zwyczajnie. Że zniknie i nie będzie bolało. Albo, żebym chociaż znalazł nowe legowisko i mógł pójść spać. To też by było dobre.
Tak więc ruszyłem na wyprawę mojego życia. Czułem, jakbym szedł co najmniej kilka dni, choć z tyłu głowy czaiła się ta okropna racjonalna myśl, że przeszedłem ledwie kilka lisich susów. Nie za dobrze. W pewnym momencie zacząłem czuć, jakby mgła przysłaniała mój umysł. Nie wiedziałem już dokąd idę, ani czy w ogóle idę.
To już koniec, pomyślałem. Umrę tu, będąc nikim, nic nie osiągnąwszy, samotny, bez przyjaciół, bez rodziny, nie wiedząc, co się stało z moją matką, ojcem albo z Uczniem Śnieżną Łapą. Wszyscy mnie opuścili. I wiem, że już nigdy nie będę miał szansy, by znaleźć kogoś, kto by ze mną został, kto by zrozumiał, kto by mnie nie zostawił. Moje życie nie miało sensu od samego początku – ta myśl zawsze towarzyszyła mi gdzieś w tle, nieważne co bym robił. Nigdy nie czułem potrzeby towarzystwa. A teraz, dopiero w mojej ostatniej godzinie, czuję ją nawet trochę. Umrę tu, przez jeden kawałek czerwonego lodu. Właściwie to…ja chyba zawsze miałem gdzieś w swoim ciele taki kawałek lodu. W sercu, zimnym jak lód, lecz niewątpliwie czerwonym. Tak więc nadchodzi mój koniec, i…
- Ktoś ty?
Otworzyłem oczy. Czyli chyba… cały czas stałem w miejscu. Fajne.
Przede mną stała mała puchata kulka, którą początkowo wziąłem za średniej wielkości jeża. Przeżyłem kiedyś bliskie spotkanie z jeżem. Myślałem, że to kwiatek i wsadziłem mu nos w futro… kolce… czy co on tam miał. Bolało.Potem dopiero zorientowałem się, że to nie średniej wielkości jeż, ale…kot. Jak ja dawno nie widziałem żadnego kota… One zawsze były takie małe?
Kot miał czekoladową sierść i duże, pomarańczowe oczka.
Zamrugałem.
- Jestem Szczypiorek – powiedziałem… Chyba, bo ból w łapie był coraz silniejszy, coraz mniej widziałem... Nie wiem co ma ból w łapie do pola i ostrości widzenia, ale najwyraźniej coś w tym jest. Rozmawialiśmy dalej, ale w końcu poczułem, jak świat wiruje mi przed oczami i…przewracam się.
Teraz to na pewno umarłem.
Czyli generalnie wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że nie mogę chodzić. Prawie. Bolała mnie cała przednia lewa łapa. Może…księżyc temu pamiętam że gdy szedłem brzegiem rzeki, zastanawiając się, czy aby na pewno wiem, jak wrócić do mojego legowiska (potem przypomniałem sobie, że właśnie szukam nowego domu), nagle poczułem ukłucie, a potem ostry piekący ból. Nie byłem pewien, co się właściwie stało, nigdy mnie tak nie bolało. Uznałem, że przejdzie. Zawsze przechodziło.
Tyle że z każdym dniem było coraz gorzej.
Po jakimś czasie zorientowałem się, że w łapie mam coś jakby…przezroczysty kawałek lodu, który…topnieje na czerwono. Dopiero potem zrozumiałem, że to moja krew. I w końcu doprowadziłem do tego, że nie mogę się poruszać. Pomyślałem, że mógłbym zacząć się turlać, ale jeszcze w trawie mogłyby czyhać na mnie inne kawałki czerwonego lodu, a tego bym nie chciał.
W końcu zebrałem się w sobie i postanowiłem coś zrobić. Poszukać…pomocy, może. Może są jakieś magiczne roślinki, które topią czerwony lód, ale nie na czerwono, tylko tak…zwyczajnie. Że zniknie i nie będzie bolało. Albo, żebym chociaż znalazł nowe legowisko i mógł pójść spać. To też by było dobre.
Tak więc ruszyłem na wyprawę mojego życia. Czułem, jakbym szedł co najmniej kilka dni, choć z tyłu głowy czaiła się ta okropna racjonalna myśl, że przeszedłem ledwie kilka lisich susów. Nie za dobrze. W pewnym momencie zacząłem czuć, jakby mgła przysłaniała mój umysł. Nie wiedziałem już dokąd idę, ani czy w ogóle idę.
To już koniec, pomyślałem. Umrę tu, będąc nikim, nic nie osiągnąwszy, samotny, bez przyjaciół, bez rodziny, nie wiedząc, co się stało z moją matką, ojcem albo z Uczniem Śnieżną Łapą. Wszyscy mnie opuścili. I wiem, że już nigdy nie będę miał szansy, by znaleźć kogoś, kto by ze mną został, kto by zrozumiał, kto by mnie nie zostawił. Moje życie nie miało sensu od samego początku – ta myśl zawsze towarzyszyła mi gdzieś w tle, nieważne co bym robił. Nigdy nie czułem potrzeby towarzystwa. A teraz, dopiero w mojej ostatniej godzinie, czuję ją nawet trochę. Umrę tu, przez jeden kawałek czerwonego lodu. Właściwie to…ja chyba zawsze miałem gdzieś w swoim ciele taki kawałek lodu. W sercu, zimnym jak lód, lecz niewątpliwie czerwonym. Tak więc nadchodzi mój koniec, i…
- Ktoś ty?
Otworzyłem oczy. Czyli chyba… cały czas stałem w miejscu. Fajne.
Przede mną stała mała puchata kulka, którą początkowo wziąłem za średniej wielkości jeża. Przeżyłem kiedyś bliskie spotkanie z jeżem. Myślałem, że to kwiatek i wsadziłem mu nos w futro… kolce… czy co on tam miał. Bolało.Potem dopiero zorientowałem się, że to nie średniej wielkości jeż, ale…kot. Jak ja dawno nie widziałem żadnego kota… One zawsze były takie małe?
Kot miał czekoladową sierść i duże, pomarańczowe oczka.
Zamrugałem.
- Jestem Szczypiorek – powiedziałem… Chyba, bo ból w łapie był coraz silniejszy, coraz mniej widziałem... Nie wiem co ma ból w łapie do pola i ostrości widzenia, ale najwyraźniej coś w tym jest. Rozmawialiśmy dalej, ale w końcu poczułem, jak świat wiruje mi przed oczami i…przewracam się.
Teraz to na pewno umarłem.
***
Nie umarłem. Fałszywy alarm. Znowu miałem szczęście. Albo pecha. To zależy od punktu widzenia. Mój punkt widzenia był skierowany na ścianę naprzeciwko mnie.
Przez głowę przelatywały mi obrazy z ostatnich…godzin? Dni? Ciężko powiedzieć. Pamiętam głównie ból. Ciemność. Tego małego nie-jeża średniej wielkości, jakiegoś innego kota, liliowego, i na pewno paru innych, ale pamiętanie ich to dla mojego mózgu zbyt duże wyzwanie.
Teraz nie czułem już bólu w łapie. Może troszeczkę. Ale nie byłem w stanie podnieść głowy i spojrzeć co to spowodowało. Nie miałem siły. I wtedy znowu usłyszałem ten głos.
- Cześć! – powiedział entuzjastycznie brązowy kociak. – Jak się czujesz? Nadal cię boli? Twoja łapa nie wyglądała za dobrze, ale już chyba powinno być dobrze, nawet bardzo! Jest dobrze? Słyszysz mnie?
Patrzyłem na niego w bezruchu. W końcu postanowiłem zadać pytanie, które tak bardzo mnie nurtowało, od samego początku.
- Jesteś jeżem?
Kociak spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Po chwil wahania odpowiedział.
- Nie… Jestem Mrówkolew! A ty Szczypiorek, prawda? Ale masz fajne imię! Prawie tak fajne jak moje! – zmierzył mnie spojrzeniem, i chyba dostrzegł, że najlepiej to ze mną nie jest. – Ojejku, nie wyglądasz za dobrze… Zaczekaj tu, nigdzie nie idź, zaraz wrócę!
Jakbym mógł, chociaż się poruszyć...
I Mrówkolew pobiegł…gdzieś poza moje pole widzenia.
Nie jestem pewien czy to sen, czy nie, ale jedno jest pewne – znowu jestem głodny.
Wyleczeni: Szczypiorek
<Mrówkolwie?>
[795 słów]
[795 słów]
[przyznano 16%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz