– Dziękuję – powiedziała i wzięła mysz, po czym zaczęła jeść. Śnieżny Wicher pokiwał głową i rozejrzał się po legowisku.
– Brakuje wam jakichś ziół? – zapytał jeszcze. Kotka spojrzała na medyczkę, a ta mruknęła coś, że może iść. Więc skinęła głową. Wilczak pokiwał głową i już miał wychodzić, jednak zatrzymał się w wejściu. Odwrócił się jeszcze w stronę kotek, z zakłopotaniem wymalowanym na pysku.
– A jakich ziół brakuje?
Już nie zawracała burej głowy, tylko popatrzyła w stronę magazynku ziół.
– Ogórecznik, żywokost i glistnik…ale weźmiemy wszystko.
– Jasne! – powiedział van i wyszedł z legowiska. Szylkretka wyszła za nim. Oboje ruszyli w las. Brązowooki co jakiś czas spoglądał w niebo, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając, lecz córka Szeleszczącego Wiązu nawet na niego nie patrzyła, starając się jak najszybciej wrócić do obozu z jak największą ilością ziół. Kto jak kto, ale brat Lawendowej Łapy nie był jej ulubionym partnerem do zbierania ziół. Preferowała to robić sama albo… nieważne.
– Jak ci idzie szkolenie? – zapytał nagle mentor Muszlowej Łapy. Przestał wypatrywać czegokolwiek on tam wypatrywał na niebie i zwrócił swój wzrok na nią.
“Tak samo jak ostatnio” chciała syknąć, gdyż ile razy to słyszała od starszych kotów. Dosłownie. ILE MOŻNA?!
– Dobrze – odparła zamiast tego. Umówmy się. Zbyt rozmownym kotem to ona nie była i nie będzie. Starszy pokiwał głową.
– Szkolenie na medyka musi być dość trudne. W końcu do zapamiętania tyle ziół... Sam chyba nigdy nie mógłbym tego zapamiętać. Głowa by mi nie wytrzymała – zaśmiał się. – Ale to świetnie, że sobie dobrze radzisz.
– Jak się przyzwyczaisz to jest to tak łatwe jak połknięcie myszy – mruknęła skupiona bardziej na poszukiwaniach niż na rozmowie. Przyszła tu by zbierać zioła, a nie gadać. Ona nie lubiła rozmawiać z innymi kotami… najczęściej. I większość kotów to rozumiała. Ale syn Ważkowego Skrzydła najwyraźniej nie. Ciągle próbował ją zagadywać.
– To dobrze – odparł i wtedy wzrokiem zlokalizował jakąś roślinę. Szybko do niej podszedł, pokazując zioło niebiesko-kremowej. Podeszła do rośliny i przyjrzała jej się. Był to mniszek lekarski, lecz w zbyt kiepskim stanie by na cokolwiek się przydał. Pokręciła głową.
– Bezużyteczny. – Ruszyli więc dalej.
– A tak w ogóle skąd ta chęć do objęcia akurat tej drogi szkolenia? – zapytał biało-czarny. Ten znowu swoje. Czy on nie rozumie, że ona nie chce z nim gadać? Czy to naprawdę takie trudne? Ale tu już musiała coś powiedzieć, bo inaczej wyglądałoby to podejrzanie. Tylko co ma mu powiedzieć? „A mamusia uważała, że tak powinno być, to powiedziałam, że ok”? To też nie była prawda, a prawdziwy powód brzmiałby, jakby nie chciała tam być.
– W sumie to nie wiem – mruknęła niezdolna do wymyślenia czegokolwiek lepszego.
– Zawsze ciągnęło cię do leczenia, tak jak innych do walki? – dalej pytał zaciekawiony kocur. I to była kolejna nieprawda. Chciała walczyć, polować i robić wszystko inne co robią wojownicy. I tak to umie, ale nie tak dobrze.
– Nie – odparła krótko. Dla własnego bezpieczeństwa wolała nie wchodzić w szczegóły. I tu półdługowłosy najwyraźniej wyczuł, że coś jest nie tak, bo ze zdziwienia przekręcił głowę.
– To dlaczego wybrałaś tę ścieżkę? Oczywiście nie musisz odpowiadać! Po prostu jestem ciekawy – wytłumaczył się od razu. – Z medyków znałem tylko Naparstnice, ale ona już mi nie odpowie... – mruknął cicho. I niby teraz mogła nic nie odpowiadać, sam to potwierdził. Ale nie! Nie pomyślała.
– Nie wiem, po prostu chciałam spróbować – wymyśliła coś, co brzmiało lepiej od prawdy. Syn Szczurzego Cienia tylko pokiwał głową i nachylił się do kolejnej znalezionej rośliny. Kiedy podeszła bliżej wyczuła ostry zapach pietruszki. Popatrzyła chwilę na jej postrzępione liście, po czym widząc, że jest w dobrym stanie, zerwała ją. Reszta zbierania ziół odbyła się już w całkowitej ciszy.
– Brakuje wam jakichś ziół? – zapytał jeszcze. Kotka spojrzała na medyczkę, a ta mruknęła coś, że może iść. Więc skinęła głową. Wilczak pokiwał głową i już miał wychodzić, jednak zatrzymał się w wejściu. Odwrócił się jeszcze w stronę kotek, z zakłopotaniem wymalowanym na pysku.
– A jakich ziół brakuje?
Już nie zawracała burej głowy, tylko popatrzyła w stronę magazynku ziół.
– Ogórecznik, żywokost i glistnik…ale weźmiemy wszystko.
– Jasne! – powiedział van i wyszedł z legowiska. Szylkretka wyszła za nim. Oboje ruszyli w las. Brązowooki co jakiś czas spoglądał w niebo, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając, lecz córka Szeleszczącego Wiązu nawet na niego nie patrzyła, starając się jak najszybciej wrócić do obozu z jak największą ilością ziół. Kto jak kto, ale brat Lawendowej Łapy nie był jej ulubionym partnerem do zbierania ziół. Preferowała to robić sama albo… nieważne.
– Jak ci idzie szkolenie? – zapytał nagle mentor Muszlowej Łapy. Przestał wypatrywać czegokolwiek on tam wypatrywał na niebie i zwrócił swój wzrok na nią.
“Tak samo jak ostatnio” chciała syknąć, gdyż ile razy to słyszała od starszych kotów. Dosłownie. ILE MOŻNA?!
– Dobrze – odparła zamiast tego. Umówmy się. Zbyt rozmownym kotem to ona nie była i nie będzie. Starszy pokiwał głową.
– Szkolenie na medyka musi być dość trudne. W końcu do zapamiętania tyle ziół... Sam chyba nigdy nie mógłbym tego zapamiętać. Głowa by mi nie wytrzymała – zaśmiał się. – Ale to świetnie, że sobie dobrze radzisz.
– Jak się przyzwyczaisz to jest to tak łatwe jak połknięcie myszy – mruknęła skupiona bardziej na poszukiwaniach niż na rozmowie. Przyszła tu by zbierać zioła, a nie gadać. Ona nie lubiła rozmawiać z innymi kotami… najczęściej. I większość kotów to rozumiała. Ale syn Ważkowego Skrzydła najwyraźniej nie. Ciągle próbował ją zagadywać.
– To dobrze – odparł i wtedy wzrokiem zlokalizował jakąś roślinę. Szybko do niej podszedł, pokazując zioło niebiesko-kremowej. Podeszła do rośliny i przyjrzała jej się. Był to mniszek lekarski, lecz w zbyt kiepskim stanie by na cokolwiek się przydał. Pokręciła głową.
– Bezużyteczny. – Ruszyli więc dalej.
– A tak w ogóle skąd ta chęć do objęcia akurat tej drogi szkolenia? – zapytał biało-czarny. Ten znowu swoje. Czy on nie rozumie, że ona nie chce z nim gadać? Czy to naprawdę takie trudne? Ale tu już musiała coś powiedzieć, bo inaczej wyglądałoby to podejrzanie. Tylko co ma mu powiedzieć? „A mamusia uważała, że tak powinno być, to powiedziałam, że ok”? To też nie była prawda, a prawdziwy powód brzmiałby, jakby nie chciała tam być.
– W sumie to nie wiem – mruknęła niezdolna do wymyślenia czegokolwiek lepszego.
– Zawsze ciągnęło cię do leczenia, tak jak innych do walki? – dalej pytał zaciekawiony kocur. I to była kolejna nieprawda. Chciała walczyć, polować i robić wszystko inne co robią wojownicy. I tak to umie, ale nie tak dobrze.
– Nie – odparła krótko. Dla własnego bezpieczeństwa wolała nie wchodzić w szczegóły. I tu półdługowłosy najwyraźniej wyczuł, że coś jest nie tak, bo ze zdziwienia przekręcił głowę.
– To dlaczego wybrałaś tę ścieżkę? Oczywiście nie musisz odpowiadać! Po prostu jestem ciekawy – wytłumaczył się od razu. – Z medyków znałem tylko Naparstnice, ale ona już mi nie odpowie... – mruknął cicho. I niby teraz mogła nic nie odpowiadać, sam to potwierdził. Ale nie! Nie pomyślała.
– Nie wiem, po prostu chciałam spróbować – wymyśliła coś, co brzmiało lepiej od prawdy. Syn Szczurzego Cienia tylko pokiwał głową i nachylił się do kolejnej znalezionej rośliny. Kiedy podeszła bliżej wyczuła ostry zapach pietruszki. Popatrzyła chwilę na jej postrzępione liście, po czym widząc, że jest w dobrym stanie, zerwała ją. Reszta zbierania ziół odbyła się już w całkowitej ciszy.
***
Kolejny dzień samotnie w legowisku medyków. Oczywiście ciągle myślała o przeklętym Topielcowym Lamencie. Lecz tym razem starała się wyciszyć te myśli i nawet trochę jej się udało. Do legowiska weszła Lśniąca Szadź skarżąca się na katar. Cisowe Tchnienie potrafiłaby z zamkniętymi oczami ją wyleczyć. Wyjęła kilka ziół z magazynku i podała je wojowniczce. Kiedy ta wyszła, medyczka zaczęła sortować zioła i sprawdzać, które już zgniły albo których brakuje. Usłyszała, że ktoś wszedł. Obróciła się i ujrzała Śnieżny Wicher.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytała, widząc, że na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku i czarny nie wyglądał na rannego ani chorego.
– Witaj i tak – zaczął brat Gryczanej Łapy. – Ważkowe Skrzydło ostatnio mówiła coś o bólach głowy – powiedział.
– To niech do mnie przyjdzie – miauknęła sucho.
– Ty chyba jej nie znasz... – mruknął cicho. – Możesz jej to powiedzieć, mnie nie posłucha – odparł były uczeń Koszmarnego Omenu zamykając na chwilę oczy.
– Śnieżny Wichrze ja rozumiem, że martwisz się o swoją matkę, ale musisz też zrozumieć, że nie mam czasu na ganianie po obozie za jednym upartym wojownikiem, który ma problem, z którym nie chce pójść do medyka. Jest dużo chorych i dużo muszę zbierać ziół. Jeżeli nie ,to choroba może się pogorszyć. Albo sama tu przyjdzie, albo ktoś ją zaciągnie, albo źle się to skończy – powiedziała mając wrażenie, że niektóre koty nie wiedziały ile ma na głowie. Irytowało ją to jak ktoś przychodził z prośbą typu “Możesz przyjść do kogoś tam, bo się źle czuje”. Nie, nie może. Jedyne miejsca, gdzie ma czas wychodzić to do stosu zwierzyny, by zjeść, do lasu, by zbierać zioła i okazjonalnie do żłobka, by sprawdzić, czy żaden kociak nie jest chory. Były mentor Szczypiorka westchnął tylko cicho i znów otworzył oczy.
– Zaraz wracam – oznajmił i wyszedł z legowiska. Po kilku minutach pojawił się z liliową wojowniczką przed wejściem. Pewnie wiedzieli, że Cisowe Tchnienie wszystko słyszała zważywszy na to, że była może jedną długość lisa od nich a rozmawiali na tyle głośno by rozproszyć ją i wytrącić z zajęcia, jakim było sortowanie ziół.
– No dalej mamo, musisz wejść – syknął cicho Śnieżny Wicher, co chwilę pchając pomarańczowooką do przodu.
– Ja nic nie muszę. Jakbyś nie zauważył, ja i twoje siostry nie musimy słuchać kogoś takiego jak ty - odgryzła się córka Bezzębnego Robala.
– Ale tak też mówi Lawenda! Martwi się o ciebie, robię to z jej rozkazu, w końcu... – urwał na chwilę mentor Muszlowej Łapy – ...jestem po to by wam usługiwać, pamiętasz? – warknął cicho. – Więc wejdź do środka, ona już tam na ciebie czeka. Tak samo jak Gryka! Obydwie już są z Cis i tylko na ciebie czekają - słychać było, jak bardzo starał się przekonać swoją matkę.
– To po co ty idziesz? Nie jesteś potrzebny!
– Żeby cię tu zaprowadzić. Tylko po to, potem znikam – powiedział i w końcu wepchnął starszą kotkę do legowiska. Ta, prawie się przewracając, pojawiła się w środku i rozejrzała.
– Masz pszczoły w mózgu czy co?! – odezwała się Ważka i odwróciła w stronę syna - To teraz możesz znikać - syknęła i usiadła na pierwszym lepszym posłaniu.
– Przyprowadziłem ją – oznajmił niepotrzebnie, gdyż Cisowe Tchnienie i tak wszystko słyszała.
– Dobrze Ważkowe Skrzydło podobno boli cię głowa… – zaczęła wypytywanie. Coś musiało być więcej na rzeczy, skoro wojowniczka ciągle mówiła o Gryczanej Łapie i Lawendowej Łapie, które zniknęły z klanu długo przed jej narodzinami.
– Tak trochę mnie boli. Dlatego Gryka i Lawenda mnie tu przyprowadziły – odparła pacjentka, posyłając dziękujące spojrzenie w stronę gdzie według niej stały dwie kotki.
„Halucynacje…” postawiła diagnozę w myślach. Wyjęła kilka ziaren maku i trochę macierzanki ze składziku ziół i podała je kotce.
– Zjedz je, poczujesz się lepiej. – Kiedy Ważkowe Skrzydło zjadła medykamenty i zasnęła, medyczka wezwała Śnieżny Wicher do swojego legowiska. Obstawiała, że to już trochę trwało, bo kilka razy widziała liliowo-białą samą w obozie, gadającą do kogoś. Albo Śnieżny Wicher skaczący przy niej najwyraźniej przestraszony. To już nie były zwykłe halucynacje. Ważkowe Skrzydło miała popsuty umysł. Brat Gryczanej Łapy powoli wszedł do legowiska, patrząc na nią pytająco.
– Ile słyszałaś z moich prób wysłania Ważki do ciebie? – zapytał tylko.
– Wystarczająco – westchnęła głęboko. – Wiesz, muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że to może zaboleć. Twoja matka ma poważne problemy psychiczne, a tego już nie mogę wyleczyć.
Wyleczeni: Lśniąca Szadź
<Śnieżku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz