Chmurka wybiegła z obozu. Puma nie podejrzewał, że stanie się to, co się stało. W jego małej główce nic nie zwiastowało jej czynu. Krzycząc, pobiegł za nią, próbując uważnie stąpać po ziemi. Nic jednak na to nie poradziło, gdyż przewrócił się, a jego siostra zniknęła w głąb lasu na owocowym terenie. Po wstaniu zmusił łapy do ponownego biegu; tym razem został zatrzymany przez Padlinę, który pojawił się znikąd.
— A ty gdzie się wybierasz? — zapytał, unosząc wysoko brwi w szerokim uśmiechu.
— Proszę — zaczął niepewnie, ale nie powstrzymało go to od uprzejmości. — Chcę ją dogonić — dopowiedział, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
— Nie wiem, o kim mówisz — teatralnie ziewnął i wzruszył ramionami. W uszach kocurka pojawiła się wzbierająca para gniewu. — Cóż mam dzisiaj zaplanowane dość ciekawe zajęcie. Za mną.
Zdenerwowany czekoladowy burknął pod nosem coś niezrozumiałego i poszedł za mentorem. Oburzony myślał, czy by nie ulec impulsowi i uciec. Ledwo powstrzymał tę myśl. Wziął głęboki wdech, spojrzał na dłuższe uszy kocura, chodzącego chwiejnie i znużony przewrócił oczami. Nie był zainteresowany jego pomysłami na szkolenie. Wolał jak najszybciej dogonić liliową i wymienić z nią słowa. Spróbować uspokoić. Gdy dotarli, spojrzał na drzewo poza obozem. Wywęszył zapach pomarańczowookiej. Po gnębieniu ze strony myśli spojrzał w tamtym kierunku. Miał nadzieję, że dojrzy jej pyszczek. Chciał, by zawróciła i wtuliła się w jego polik. Mógł wtedy wymigać się od treningu i wspólnie wrócić z nią do obozowiska. Niestety nie było po niej śladu; jedynie aromat jej futra i ziół, w których otoczeniu przebywała.
— Plan jest następujący — zaczął arlekin, kładąc łapę na korze. Poklepał drewno kilka razy łapą, po czym zachęcił syna Kosodrzewiny do podejścia. — Wspinanie.
Uczeń kiwnął głową, podszedł do patyka wrośniętego w ziemię. Chciał mieć to szybko za sobą. Wbił pazury i wdrapywał się na drzewo, tak jak zawsze na kasztanowiec, na którym sypiał. Ta czynność nieco rozwiała ucieczkę jego siostry. Jednakże nadal pragnął odnaleźć ją w gęstwinie krzaków i drzew. Był przestraszony o jej bezpieczeństwo. Była sama. „Nie mogę jej pomóc w razie czego…” – wyszeptał w duchu roztargniony. To nie tak, że nie wierzył w swoją krewniaczkę. Po prostu zalała go fala troski. Nie mógł skupić się na wspinaczce. Zerknął kątem oka w dół, widząc, jak dymny ogląda swoją łapę. Prychnął przepełniony wzburzoną energią.
— Teraz spójrz obok siebie — poradził starszy z iskierkami zadowolenie w oczach. Po rozszerzeniu oczu z niezrozumienia skierował wzrok na gałązki i listki. Nie rozumiejąc, spojrzał na mentora. — No, no, gniazdka, proszę zrobić!
,,On chyba żartuje” – wziął głęboki wdech. Ledwo się trzymał na tej małej gałęzi. Wspomagał się, wbijając swoje szpony. Za nic ich nie odczepi i nie będzie tkał gniazda! Zasmucenie go przezwyciężało.
— Wierzę, iż tego dokonasz! — krzyknął nauczyciel, a jego uczeń nastawił uszy. Bicolor niestety został postawiony przed faktem dokonanym. Nie mógł w kilka chwil wymyślić odpowiedniej wymówki, która pozwoliłaby mu to uniknąć. — Wzruszyłem się, że w końcu to zrobisz. Jestem z siebie dumny, że cię tego nauczyłem — starł spod oka niewidzialną łzę.
Puma zmarszczył oczy i westchnął. Wbił wzrok na materiały, odczepił jedną białą łapę. Pomyślał, żeby przybliżyć zasoby bliżej siebie, by mieć do nich lepszy dostęp. Mając stracha w duszy, plótł przedmiot. W jego umyśle wiła się myśl, która nakazywała mu, jak najszybsze odbębnienie treningu.
— A ty gdzie się wybierasz? — zapytał, unosząc wysoko brwi w szerokim uśmiechu.
— Proszę — zaczął niepewnie, ale nie powstrzymało go to od uprzejmości. — Chcę ją dogonić — dopowiedział, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
— Nie wiem, o kim mówisz — teatralnie ziewnął i wzruszył ramionami. W uszach kocurka pojawiła się wzbierająca para gniewu. — Cóż mam dzisiaj zaplanowane dość ciekawe zajęcie. Za mną.
Zdenerwowany czekoladowy burknął pod nosem coś niezrozumiałego i poszedł za mentorem. Oburzony myślał, czy by nie ulec impulsowi i uciec. Ledwo powstrzymał tę myśl. Wziął głęboki wdech, spojrzał na dłuższe uszy kocura, chodzącego chwiejnie i znużony przewrócił oczami. Nie był zainteresowany jego pomysłami na szkolenie. Wolał jak najszybciej dogonić liliową i wymienić z nią słowa. Spróbować uspokoić. Gdy dotarli, spojrzał na drzewo poza obozem. Wywęszył zapach pomarańczowookiej. Po gnębieniu ze strony myśli spojrzał w tamtym kierunku. Miał nadzieję, że dojrzy jej pyszczek. Chciał, by zawróciła i wtuliła się w jego polik. Mógł wtedy wymigać się od treningu i wspólnie wrócić z nią do obozowiska. Niestety nie było po niej śladu; jedynie aromat jej futra i ziół, w których otoczeniu przebywała.
— Plan jest następujący — zaczął arlekin, kładąc łapę na korze. Poklepał drewno kilka razy łapą, po czym zachęcił syna Kosodrzewiny do podejścia. — Wspinanie.
Uczeń kiwnął głową, podszedł do patyka wrośniętego w ziemię. Chciał mieć to szybko za sobą. Wbił pazury i wdrapywał się na drzewo, tak jak zawsze na kasztanowiec, na którym sypiał. Ta czynność nieco rozwiała ucieczkę jego siostry. Jednakże nadal pragnął odnaleźć ją w gęstwinie krzaków i drzew. Był przestraszony o jej bezpieczeństwo. Była sama. „Nie mogę jej pomóc w razie czego…” – wyszeptał w duchu roztargniony. To nie tak, że nie wierzył w swoją krewniaczkę. Po prostu zalała go fala troski. Nie mógł skupić się na wspinaczce. Zerknął kątem oka w dół, widząc, jak dymny ogląda swoją łapę. Prychnął przepełniony wzburzoną energią.
— Teraz spójrz obok siebie — poradził starszy z iskierkami zadowolenie w oczach. Po rozszerzeniu oczu z niezrozumienia skierował wzrok na gałązki i listki. Nie rozumiejąc, spojrzał na mentora. — No, no, gniazdka, proszę zrobić!
,,On chyba żartuje” – wziął głęboki wdech. Ledwo się trzymał na tej małej gałęzi. Wspomagał się, wbijając swoje szpony. Za nic ich nie odczepi i nie będzie tkał gniazda! Zasmucenie go przezwyciężało.
— Wierzę, iż tego dokonasz! — krzyknął nauczyciel, a jego uczeń nastawił uszy. Bicolor niestety został postawiony przed faktem dokonanym. Nie mógł w kilka chwil wymyślić odpowiedniej wymówki, która pozwoliłaby mu to uniknąć. — Wzruszyłem się, że w końcu to zrobisz. Jestem z siebie dumny, że cię tego nauczyłem — starł spod oka niewidzialną łzę.
Puma zmarszczył oczy i westchnął. Wbił wzrok na materiały, odczepił jedną białą łapę. Pomyślał, żeby przybliżyć zasoby bliżej siebie, by mieć do nich lepszy dostęp. Mając stracha w duszy, plótł przedmiot. W jego umyśle wiła się myśl, która nakazywała mu, jak najszybsze odbębnienie treningu.
***
,,Pumo! Ja nie boję się walczyć, ja boję się, że ktoś mnie lub ciebie skrzywdzi! Kiedy dowiedziałam się, że jako medyczka, będę mogła nie walczyć i pomagać Tobie, kiedy coś ci się stanie, zaczęłam okłamywać samą siebie! Ja nie chcę być medyczką! I jeszcze do tego, Witka mnie nie lubi, bo nie jestem jej córką! Przepraszam, że ci nie powiedziałam od razu. Przepraszam, że cię okłamywałam! Ja po prostu nie wiedziałam, jak zacząć! Bałam się Twojej reakcji! Przepraszam!" Te słowa siedziały w głowie bicolora. Torturowały go jego myśli, nie radził sobie z zaginięciem swojej siostry. Domek dla ptaków, które robił po wspinaczce na drzewo, nie wyszło tak idealne. Mimo tego Padlina ocenił jego pracę „Może być.”, a to już było coś. Chodząc od czasu do czasu po polanie, myślał, czy by nie pobiec w poszukiwaniu Chmurki. Chciał swój umysł przekierować na inne tory. Niestety one tylko wracały z większą siłą. Westchnął, wpatrując się w ziemię. Siedział w zakamarkach obozu, ze zmęczonymi łapami.
— Wszystko dobrze, Pumo? — został zapytany cicho ze strony tyłu głowy. Odwrócił głowę w stronę kocura, który naruszył jego prywatny okrąg. Ze swoimi morskimi ślepiami, błądził po jego smutnym pysku. Przysiadł obok niego, chcąc go pocieszyć.
— Tak… — zdobył się na ledwo słyszalny szept. Skrzywił się na swój drżący ton głosu. Nie panował nad nim.
— Martwisz się o Chmurkę? — zapytał z bladym uśmiechem. Czekoladowy po krótkiej pauzie, pokiwał głową. Jego brązowe oczy mówiły wszystko, co czuł. Od najmniejszej przykrości do największego smutku. Bał się o liliową, mogła zostać zaatakowana przez lisy lub borsuki. — Też jestem zmartwiony. Moja mała córeczka… — młodszy mimowolnie położył główkę na barku Przebiśniega. Kocur był zaskoczony czynem syna, jednak przyjmując po nim stery pocieszania zaginionej, głaskał plecy przyszłego stróża.
— Myślisz, że wróci? — spytał z łezkami w oczach. Nie wiedział, dlaczego akurat o to zapytał. Przecież był tego pewien!
Point otwierał już pysk, by dać mu znać na jego pytanie, jednak krzaki, które ochraniały obóz, zatrzęsły się, ogłaszając wchodzące do środka koty. Dziko pręgowany nie zwracał uwagi na pobratymców, którzy wkroczyli na polanę. Skupił się na kotce, która powoli się poruszała. Widocznie była w ciężkim stanie. Bicolor podbiegł do niej, mając za sobą tatę. Przelało go szczęście, iż ona, weszła do azylu we własnej niepowtarzalnej osobie.
<Siostro, to ty!>
[895 słów + wspinaczka na drzewa, tworzenie legowisk na gałęzi drzew]
[895 słów + wspinaczka na drzewa, tworzenie legowisk na gałęzi drzew]
[przyznano 18% + 5% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz