*Dzień śmierci Bastet*
- Dobrze Guziku, idę odwiedzić tatę – powiedział Bluszcz, zwracając się do swojego misia, znalezionego na ulicy – Niedługo wrócę, pilnuj Klamerki, ostatnio coraz dziwniej się zachowuje – dodał ciszej i spojrzał na swojego brata, leżącego na ziemi. Klamerka od dłuższego czasu zachowywał się dziwnie, jakby coś było nie tak. Może tęsknił już za domem? Za tym starym życiem? Niebieski sam nie wiedział. Choć on już się do tego wszystkiego przyzwyczaił, to czekoladowy mógł dalej to przeżywać – Liczę na ciebie – powiedział jeszcze do zabawki i wyszedł z pokoju. Skierował się do schodów, prowadzących na dół i ruszył. Wszystko wyglądało dobrze, zwyczajnie, jednak wtedy usłyszał jakiś stłumiony krzyk. "Bastet tu jest!". Nagle się zatrzymał. Wydawało mu się, że się przesłyszał, przecież to było niemożliwe! Jego matka? Tak nagle? Po chwili ruszył dalej, by tylko zobaczyć, co dzieje się na dole. Gdy tam dotarł, nie było już nikogo. Wszystkie koty wybiegły z budynku. Arlekin otworzył szerzej oczy i wbił je w wyjście. Czy to naprawdę było możliwe? Sam nawet nie panując nad ruchem swoich łap, wybiegł z budynku za resztą kotów. Wielki tłum był wpatrzony w dachy innych budowli Wyprostowanych, na którym była widoczna znajoma sylwetka Bastet. Zamarł w bezruchu, obserwując walkę jego matki na dachu. To wszystko działo się za szybko. W jednej chwili Bastet przeskoczyła na kolejny dach, a napastnik ruszył w ślad za nią. Skok za skokiem, dach za dachem. Wszyscy gangsterzy w końcu pobiegli za walczącymi, a Bluszcz razem z nimi. Słyszał szepty innych, okrzyki zdumienia i głosy, mówiące, że Modrowronka została pokonana, ale jednak żyła. Gangsterzy byli zdumieni. Było widać, jak każdy z osobna chciał dopaść Bastet, a dwójka z nich nawet podjęła się takiej próby. Niebieski czuł, jak łzy napływają mu do oczu, jak pazury wbijają się w ziemię, powstrzymując go przed jakimkolwiek nieprzemyślanym ruchem. Mimo tego, że stał bardziej z boku, nie mógł sobie pozwolić na zwracanie na siebie niepotrzebnej uwagi. Nagle usłyszał wrzaski Białozora, który chciał się dostać jak najbliżej wspinających się na dach. Znów słyszał szepty i rozmowy innych. Zamknął na chwilę oczy, czując, jak zaraz jego emocje same go pokonają. I wtedy się stało. Trzask! Jakiś głuchy dźwięk rozległ się dookoła, a niecałe uderzenie serca później — kolejny, tym razem spowodowany upadkiem. Kolejny krzyk, tym razem przez ból. Nie był w stanie otworzyć oczu. Strach ścianą go za gardło, a serce zaczęło bić szybciej i szybciej. W końcu jednak to zrobił. I wtedy to do niego dotarło. Czuł, jak spod jego łap osuwa się grunt. Jak łzy same spływały po policzkach. W głowie rozbrzmiewał ten sam krzyk, co wcześniej był niewyraźny, "Bastet tu jest!". "Bastet tu jest", "Bastet tu jest", "Bastet tu...". I nagle wszystko ucichło. A przed jego oczami znalazło się martwe ciało jego matki. Legendy całego Betonowego Świata. Bastet nie żyła. Umarła. Poświęciła się.
- Nie... N-Nie, proszę nie... – mówił cicho Bluszcz, jednak to nic nie dawało. Bastet nie żyła, a ta bolesna prawda z każdą minutą zadawała mu tylko coraz większy ból. W końcu już nie wytrzymał. Odwrócił się od tego wszystkiego, od wszystkich kotów i po prostu pobiegł przed siebie. Nie zwracał już na nic uwagi. Jego myśli krążyły wokół matki, a jego łapy prowadziły go dalej przed siebie, jakby starały się uciec od tego wszystkiego. Od tego koszmaru.
***
Poczuł ból, jak uderzył twardo o ziemię. Łzy oraz ciemność skutecznie utrudniały widoczność, jednak nie przejmował się tym za bardzo. Musiał wrócić do budynku, w którym przez ostatnie księżyce mieszkał. Podniósł się więc chwiejnie i ruszył dalej, wiedząc, że jest już blisko. I się nie mylił, już chwilę później znalazł się w znajomym budynku i ruszył w stronę pokoju. Przekroczył cicho jego próg, rozglądając się. Wyglądało na to, że wszyscy spali. Wytarł łzy, które od ucieczki gościły w jego oczach i położył się obok Guzika. Starał się spać, jednak mimo to, nie mógł. Nie mógł nic, poza płaczem. Dalej był tym wszystkim roztrzęsiony.
- Bluszczu? – usłyszał nagle głos swojej siostry, Izydy.
- P-Przepraszam Izydo... Już idę spać – mruknął cicho do liliowej.
- Nie przejmuj się – powiedziała Izyda i już po chwili znalazła się przy swoim bracie – Wiem, co się stało.
I właśnie na te słowa Bluszcz znów się rozkleił. Przytulił się do siostry, po raz kolejny zaczynając swój płacz. Liczył się z tym, że liliowa zaraz coś powie, na temat jego zachowania, lecz ona milczała. Żadne słowo nie padło z jej pyska.
[752 słów, trening medyka]
[przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz