Pora Nagich Drzew
Tw!: opis martwych kotów, krew
Tw!: opis martwych kotów, krew
Bicolor ziewnął, rozciągając sztywne kończyny. Nie wyspał się owego dnia wystarczająco. Był skłonny do zaśnięcia na stojąco, jednak przemógł się, by nie popełnić tego czynu. Nie pozbierałby się, gdyby ktoś to zobaczył. Ze zmrużonymi sennie oczami rozglądał się na boki. Zmartwiony był całą sprawą związaną z „polowaniem” na borsuki. Był zdruzgotany po wiadomościach Sówki, mentorki jego przyjaciela. Zginęły trzy koty; dwie zwiadowczyni i jedna wojowniczka. W tym wszystkim była jego nauczycielka, która opowiadała mu o ślimakach. To dało mu w kość najbardziej; oczywiście nie tylko jej śmierć była dla niego końcem świętowania powrotu Agresta i wyboru Daglezjowej Igły na tak wysoką pozycję w społeczeństwie. Miał nadzieję, że duszę kotek są szczęśliwe w towarzystwie innych kotów. Zaczął trząść oko, które zaczęło go szczypać od słonych łez. Ciężka gęstwina zalęgła się w jego sercu. Bolało go serce, tak jakby było wbite w nim cierń. Współczuł zwiadowczyni, która była świadkiem odejścia Brzoskwini. W głowie nadal miał drżący głos czekoladowej, która mówiła o tym, że Śliwka i Łuska zostały pod lodem. Pamiętał, jak jego nogi zaczęły zapadać się, a w jego głowie wiło się myśli, które spowodowały mocny ból głowy. W jego poplątanym umyśle nie mógł w to uwierzyć. Chciał, by wszystko to, co się stało, okazało się żartem, snem. Wiedział, jednak iż z takich tematu nie w sposób opowiadać dowcipy.
— Pumo! — zawołał znajomy głos za jego plecami, odwrócił się w miejscu do niego i uśmiechnął, ukrywając żal. Wolał nie komunikować przyjacielowi oczywistą rzecz. Popełniał błąd. Wielki błąd. Jednak nadal nie rozumiał wystarczająco wszystkiego.
— Cześć — przywitał się szybko, siadając. Zaciekawiony rozszerzył oczy, nie wiedział przecież, co sprowadzało jednolitego do jego osoby.
— Nie chciałbyś może, abym oprowadził cię po terenie Owocowego Lasu? — zaproponował. Po zastanowieniu się był miło zaskoczony propozycją. Był w niektórych miejscach (z nim), ale taka powtórka wiadomości? Mogła utwardzić w jego umyśle wszystkie te informacje. — Kiedy byłem młodszy, to ty pokazałeś mi obóz, więc... Myślę, że powinienem ci się odwdzięczyć — dopowiedział jeszcze, dziko pręgowany przywrócił myślami do owego dnia, gdy jednolity zaproponował mu ulotnienie się ze żłobka. Wyglądało to jakby, chciał mu sprzedać kocimiętkę, czy inne zioła.
— Hm, jasne, możemy pójść! — zgodził się, jeszcze większym uśmiechem. Był mu wdzięczny. — Dzięki! — dodał pospiesznie, by nie wyjść na kota o niskich manierach.
Wymarszowali razem, następnie niebieskooki przejął stery. Dotarli do spróchniałego drzewa, które nosił nazwę Konający Buk. Z rozszerzonymi oczyma, oglądał z odległości ten most, który prowadził na drugą stronę terenu. Później odwiedzili Upadłą Gwiazdę. Miejsce, które uwielbiał jego najlepszy przyjaciel. Rzeczywiście było piękne, chociaż ciało kocurka nieco zadrżało. Głównie było to przyjemne uczucie, wywołane tym obrazem. Stawało się to wtedy, gdy widział tego stwora. Wkrótce dotarli do następnego punktu. Owocowy Lasek był zdecydowanie spokojną i czarującą miejscówką. Kilka uderzeń serca po wyruszeniu do Szopy Strachu, zaczęli wesołą rozmowę. To w tym miejscu Puma został zaatakowany przez wiewiórkę! No niemniej była to prawda. Autentycznością również było to, iż nie zapamiętał tego miejsca, jak gdyby było na poziomie lasku, gdzie mieszkały ptaki. Jednolity nagle zatrzymał się, a bicolor zerknął na niego z iskrą śmiechu. Jednak po zobaczeniu poważnej miny kolegi, zmrużył oczy. Powąchał powietrze i w jednej sekundzie jego oczy zmieniły się w dwa małe kamyczki. Wyczuł bardzo silny odór, którego nie czuło się codziennie. Po chwili czarno-biały odwrócił się w jego stronę i zapytał zdezorientowany, czy też to poczuł.
— Tak… — wysapał z trudem. Zmartwiony pogłaskał swoją łapę drugą łapą. Spróbował dodać sobie tym sposobem otuchy. — Nie mam pojęcia, co to — przyznał zgodnie z prawdą i ściągnął brwi, pokazując swoje głębokie zaskoczenie. — Może powinniśmy wrócić i zawiadomić o tym inne koty? — zasugerował, starając się przekonać go do tego. Wolał nie sprawdzać, co go tak zniechęciło!
— No coś ty! Trzeba sprawdzić, co to — przyszły zwiadowca schylił się i zaczął rozglądać się czujnie za jakimiś oznakami. Czekoladowy otworzył pysk, by coś powiedzieć, ale w ostateczności zamknął go z powrotem i zerknął na ziemię. Gdy podniósł głowę, jego towarzysz zamarzł, jak woda w czasie zimnej pory. Przekrzywił głowę, podchodząc do niego. Nie spodziewając się takiego widoku, jego oczy ponownie zamieniły się w dwie skałki. Na śliskiej trawie, której starszy nie był fanem. Sączyła się substancja, niosąca w sobie ten odór. Paskudnie rozlana na mokrym podłożu szkarłatna ciecz. Zmarszczył nos, nie mogąc znieść tego zapachu. Jego serce biło jak nigdy dotąd. W pewnych uderzeniach serca miał problem ze złapaniem oddechu, gdy przełykał ślinę, która zdawała się smakować gorzko. Krople zostały pozbawione wcześniejszego koloru. Rozmyte plamy nie przekonywały do zapomnienia tego i owego. Niedawno dowiedział się, że nie żyją trzy koty. To mogło znaczyć, że reszta patrolu również nie przeżyła. Nie chciał tracić nadziei, jednak ten widok nie przewidywał szczęśliwego zakończenia. Nadal w jego łomotanym sercu iskrzyła się iskierka, która szeptała mu, żeby nie tracił zmysłów. — J-jak myślisz — wykrztusił ciężko Czernidłak — t-to k-krew Bławatka lub… Iskry?
Puma nic nie odpowiedział, nie miał na to siły. Potrząsnął głową, ponieważ ta zaczęła go boleć. Zamknął powieki, by nie widzieć tego obrazu. Poczuł położenie ogona przyjaciela na jego karku, dodające mu otuchy.
— Musimy sprawdzić, co to — miauknął drżącym tonem i ruszył za śladem plam czerwieni. Dziko pręgowany przez chwilę się nie ruszał, ale w końcu otworzył oczy i poszedł za nim.
Krwisty szlak, który nie został wymyty dostatecznie, doprowadził ich do samej Groty. Zajrzał do środka, który się nie zmienił, wciąż były w nim przerażające, niezidentyfikowane przedmioty. Z niewiadomym sensem wyjaśniającym, do czego to i jak to się używa. Grzybowy powędrował za straszną drewnianą budowlę. W tamtej chwili stróżowe łapy powiodły go dalej. Rozejrzał się z lekko najeżonym ogonem, czując ten zapach we wszystkie strony. Brązowe oczy skierował w dół. Z jego pyska wyszedł stłumiony krzyk, który zaskoczył go samego. Pod ślepiami wezbrały się łzy, dowodząc, że jego wcześniejsza mała odwaga i nadzieja wewnątrz jego ciała ulotniła się w mgnieniu bicia serca. Cały osłupiały i z palącym bólem w gardle spoglądał na dwa ciała. U jego boku zatrzymał się młodszy i kątem oka było widać, jak rozglądał się dziko, szukając zagrożenia. Odór drażniący jego nozdrza i przyjaciela nabrał na sile, wylatując ze źródła. Z ponownie rozszerzonymi oczami, które ruszały się tylko w dwa kierunki, spoglądał na brudne od własnej krwi martwe organizmy. Jego kolega odskoczył, oddychając ciężko od tej katastrofy, którą zobaczyli razem. Bezwładni leżeli skuleni blisko siebie, co mogło wskazywać, iż chronili siebie nawzajem do ostatniego tchu. Bądź pogodzone ze swoim marnym losem. Scenariuszy mogło być wiele, nie mogli wiedzieć jakie. Starszy wypuścił oddech, po długim czasie wstrzymywania go. Po rozkładających się ciałach krążyły robaki, które wtapiały się w tę scenę z naturą. Czyściły ciała zmarłych. Ze swoim wzrokiem trudno mu było wyłapać je wszystkie. Po jego ciele przewędrował dreszcz, gdy jego wzrok na dłużej zatrzymał się na Bławatku. Stróż miał otwarte niebieskie oczy, w których można było zauważyć głęboki smutek. Z otwartego pyska wypłynęła stróżka krwi, która zdążyła zrobić lekko wyschniętą kałuże. Przerażenie wybiło wysoką skalę, gdy spojrzał na kolejnego kota. Kark był wykręcony w nienaturalny sposób. Przyprawiający o mdłości widok nie złagodniał. Nie skupiał się tym razem na niebieskich oczach Iskry; jego siły opadły, od upadnięcia na ziemię dzieliła go tylko cienka granica. Próbował podtrzymać się na łapach, chciał oderwać wzrok, jednak zatwierdzone, jak drzewo w podłoże, ślepia nie miały siły zmienić kierunek patrzenia.
— P-pumo, pobiegnę do obozu, po inne koty. Powinniśmy ściągnąć ich ciała do domu, aby godnie ich pochować. Ty poczekaj tutaj, jestem szybszy — wybełkotał młodszy z kocurów, dopiero wtedy przyszły stróż przerzucił swoje spojrzenie w inną stronę. Był mu wdzięczny za wyrwanie go z transu rozpaczy.
Jednak po usłyszeniu tego uniósł uszy, które wcześniej położył ku sobie. Pobiegnie sam? Sam? Jeśli coś mu się stanie? Zostanie zaatakowany przez potwory, które zrobią mu to samo, co z Iskrą i Bławatkiem? Przełknął gulę w gardle, protestując. Choć musieli ich pochować. „Oni by tego chcieli…” – pomyślał, wzdychając. Pokiwał głową, zgadzając się, lecz z wątpliwościami, które nie opuściły jego umysł. Tak samo, jak te sceny… Resztkami sił odwrócił się od obrazu kotów, z których ciekła szkarłatna substancja. Czernidłak skinął głową, przejeżdżając językiem po uchu bicolora. Dziko pręgowany wybałuszył oczy, które przeniósł na biegnącego pędem do obozu grzybowego kota. Nie spodziewał się tego, nie krył nawet zaskoczenia. To…było jednym z nieprzewidzianych rzeczy, które zdarzyły się tamtego dnia. Dodało mu to sił; zdał sobie sprawę, że sprawiło mu to miłe wrażenie w sercu. Pokonał mały dystans dzielący go od szylkretki i czarno-białego, ale gdy jego łapy rozjechały się, on uniósł głowę i spojrzał w dal, tam, gdzie zniknął jego przyjaciel. Nie chciał się poddawać i leżeć tak, jakby był wrośnięty w ziemię. Niestety kończyny go nie słuchały. Z miejsca skąd wypływała ciecz, przydreptały do niego robaki, które weszły na jego białą łapę. Koniuszek ogona walnął w ziemię, ale nie mógł ruszyć łapką, by strącić robaczystwo z niej. W końcu dźwignął się na łapy, potrząsając sierścią. Zatrzymał się tuż przed ciałami. Po raz kolejny jego brązowy wzrok prześlizgnął się po zmasakrowanych sylwetkach. Tym razem odszedł od nich, idąc do tyłu. Zmusił się do siadu w odwrócony do nich sposób. Czuł się, jakby one miały zaraz wstać i usiąść obok niego. Ta wizja przerażała go; to byłby istny koszmar. Koty zstępujące w postaci duchów i straszące koty Owocowego Lasu? Brzmiało to bardziej fantastycznie niż realnie. Nie przepuszczał tego do móżdżka, próbował to przegonić, nastawiając myśli na inne tory. Co, gdyby to on i Czernidłak byli na miejscu dwóch kotów o niebieskich oczach? A co jeśli zwierzęta o żółtych oczach dopadła jego przyjaciela i włóczą łapami do czekoladowego? Masakra mogła powiększyć się o dwa kocury, którzy wyszli na krótki spacer po terytorium. Stłumiony krzyk wypełnił jego struny głosowe. Głowa zaczęła go boleć jeszcze bardziej, trudność sprawiało mu pozbycie się swojej obawy. Czuł pustkę, która nadeszła po tym, jak przestał wyobrażać sobie, co doprowadziło go do tego stanu lęku. Po chwili poczuł obecność, która przyprawiła go o dreszcze. Z mało trzeźwą głową pomyślał, że to borsuk. Jeżąc futro, zdał sobie sprawę ze swojego błędu. Czarno-biały wrócił razem z Lśniącą Tęczą i innymi. Przestraszony uśmiechnął się do niego blado.
— Pumo! — zawołał znajomy głos za jego plecami, odwrócił się w miejscu do niego i uśmiechnął, ukrywając żal. Wolał nie komunikować przyjacielowi oczywistą rzecz. Popełniał błąd. Wielki błąd. Jednak nadal nie rozumiał wystarczająco wszystkiego.
— Cześć — przywitał się szybko, siadając. Zaciekawiony rozszerzył oczy, nie wiedział przecież, co sprowadzało jednolitego do jego osoby.
— Nie chciałbyś może, abym oprowadził cię po terenie Owocowego Lasu? — zaproponował. Po zastanowieniu się był miło zaskoczony propozycją. Był w niektórych miejscach (z nim), ale taka powtórka wiadomości? Mogła utwardzić w jego umyśle wszystkie te informacje. — Kiedy byłem młodszy, to ty pokazałeś mi obóz, więc... Myślę, że powinienem ci się odwdzięczyć — dopowiedział jeszcze, dziko pręgowany przywrócił myślami do owego dnia, gdy jednolity zaproponował mu ulotnienie się ze żłobka. Wyglądało to jakby, chciał mu sprzedać kocimiętkę, czy inne zioła.
— Hm, jasne, możemy pójść! — zgodził się, jeszcze większym uśmiechem. Był mu wdzięczny. — Dzięki! — dodał pospiesznie, by nie wyjść na kota o niskich manierach.
Wymarszowali razem, następnie niebieskooki przejął stery. Dotarli do spróchniałego drzewa, które nosił nazwę Konający Buk. Z rozszerzonymi oczyma, oglądał z odległości ten most, który prowadził na drugą stronę terenu. Później odwiedzili Upadłą Gwiazdę. Miejsce, które uwielbiał jego najlepszy przyjaciel. Rzeczywiście było piękne, chociaż ciało kocurka nieco zadrżało. Głównie było to przyjemne uczucie, wywołane tym obrazem. Stawało się to wtedy, gdy widział tego stwora. Wkrótce dotarli do następnego punktu. Owocowy Lasek był zdecydowanie spokojną i czarującą miejscówką. Kilka uderzeń serca po wyruszeniu do Szopy Strachu, zaczęli wesołą rozmowę. To w tym miejscu Puma został zaatakowany przez wiewiórkę! No niemniej była to prawda. Autentycznością również było to, iż nie zapamiętał tego miejsca, jak gdyby było na poziomie lasku, gdzie mieszkały ptaki. Jednolity nagle zatrzymał się, a bicolor zerknął na niego z iskrą śmiechu. Jednak po zobaczeniu poważnej miny kolegi, zmrużył oczy. Powąchał powietrze i w jednej sekundzie jego oczy zmieniły się w dwa małe kamyczki. Wyczuł bardzo silny odór, którego nie czuło się codziennie. Po chwili czarno-biały odwrócił się w jego stronę i zapytał zdezorientowany, czy też to poczuł.
— Tak… — wysapał z trudem. Zmartwiony pogłaskał swoją łapę drugą łapą. Spróbował dodać sobie tym sposobem otuchy. — Nie mam pojęcia, co to — przyznał zgodnie z prawdą i ściągnął brwi, pokazując swoje głębokie zaskoczenie. — Może powinniśmy wrócić i zawiadomić o tym inne koty? — zasugerował, starając się przekonać go do tego. Wolał nie sprawdzać, co go tak zniechęciło!
— No coś ty! Trzeba sprawdzić, co to — przyszły zwiadowca schylił się i zaczął rozglądać się czujnie za jakimiś oznakami. Czekoladowy otworzył pysk, by coś powiedzieć, ale w ostateczności zamknął go z powrotem i zerknął na ziemię. Gdy podniósł głowę, jego towarzysz zamarzł, jak woda w czasie zimnej pory. Przekrzywił głowę, podchodząc do niego. Nie spodziewając się takiego widoku, jego oczy ponownie zamieniły się w dwie skałki. Na śliskiej trawie, której starszy nie był fanem. Sączyła się substancja, niosąca w sobie ten odór. Paskudnie rozlana na mokrym podłożu szkarłatna ciecz. Zmarszczył nos, nie mogąc znieść tego zapachu. Jego serce biło jak nigdy dotąd. W pewnych uderzeniach serca miał problem ze złapaniem oddechu, gdy przełykał ślinę, która zdawała się smakować gorzko. Krople zostały pozbawione wcześniejszego koloru. Rozmyte plamy nie przekonywały do zapomnienia tego i owego. Niedawno dowiedział się, że nie żyją trzy koty. To mogło znaczyć, że reszta patrolu również nie przeżyła. Nie chciał tracić nadziei, jednak ten widok nie przewidywał szczęśliwego zakończenia. Nadal w jego łomotanym sercu iskrzyła się iskierka, która szeptała mu, żeby nie tracił zmysłów. — J-jak myślisz — wykrztusił ciężko Czernidłak — t-to k-krew Bławatka lub… Iskry?
Puma nic nie odpowiedział, nie miał na to siły. Potrząsnął głową, ponieważ ta zaczęła go boleć. Zamknął powieki, by nie widzieć tego obrazu. Poczuł położenie ogona przyjaciela na jego karku, dodające mu otuchy.
— Musimy sprawdzić, co to — miauknął drżącym tonem i ruszył za śladem plam czerwieni. Dziko pręgowany przez chwilę się nie ruszał, ale w końcu otworzył oczy i poszedł za nim.
Krwisty szlak, który nie został wymyty dostatecznie, doprowadził ich do samej Groty. Zajrzał do środka, który się nie zmienił, wciąż były w nim przerażające, niezidentyfikowane przedmioty. Z niewiadomym sensem wyjaśniającym, do czego to i jak to się używa. Grzybowy powędrował za straszną drewnianą budowlę. W tamtej chwili stróżowe łapy powiodły go dalej. Rozejrzał się z lekko najeżonym ogonem, czując ten zapach we wszystkie strony. Brązowe oczy skierował w dół. Z jego pyska wyszedł stłumiony krzyk, który zaskoczył go samego. Pod ślepiami wezbrały się łzy, dowodząc, że jego wcześniejsza mała odwaga i nadzieja wewnątrz jego ciała ulotniła się w mgnieniu bicia serca. Cały osłupiały i z palącym bólem w gardle spoglądał na dwa ciała. U jego boku zatrzymał się młodszy i kątem oka było widać, jak rozglądał się dziko, szukając zagrożenia. Odór drażniący jego nozdrza i przyjaciela nabrał na sile, wylatując ze źródła. Z ponownie rozszerzonymi oczami, które ruszały się tylko w dwa kierunki, spoglądał na brudne od własnej krwi martwe organizmy. Jego kolega odskoczył, oddychając ciężko od tej katastrofy, którą zobaczyli razem. Bezwładni leżeli skuleni blisko siebie, co mogło wskazywać, iż chronili siebie nawzajem do ostatniego tchu. Bądź pogodzone ze swoim marnym losem. Scenariuszy mogło być wiele, nie mogli wiedzieć jakie. Starszy wypuścił oddech, po długim czasie wstrzymywania go. Po rozkładających się ciałach krążyły robaki, które wtapiały się w tę scenę z naturą. Czyściły ciała zmarłych. Ze swoim wzrokiem trudno mu było wyłapać je wszystkie. Po jego ciele przewędrował dreszcz, gdy jego wzrok na dłużej zatrzymał się na Bławatku. Stróż miał otwarte niebieskie oczy, w których można było zauważyć głęboki smutek. Z otwartego pyska wypłynęła stróżka krwi, która zdążyła zrobić lekko wyschniętą kałuże. Przerażenie wybiło wysoką skalę, gdy spojrzał na kolejnego kota. Kark był wykręcony w nienaturalny sposób. Przyprawiający o mdłości widok nie złagodniał. Nie skupiał się tym razem na niebieskich oczach Iskry; jego siły opadły, od upadnięcia na ziemię dzieliła go tylko cienka granica. Próbował podtrzymać się na łapach, chciał oderwać wzrok, jednak zatwierdzone, jak drzewo w podłoże, ślepia nie miały siły zmienić kierunek patrzenia.
— P-pumo, pobiegnę do obozu, po inne koty. Powinniśmy ściągnąć ich ciała do domu, aby godnie ich pochować. Ty poczekaj tutaj, jestem szybszy — wybełkotał młodszy z kocurów, dopiero wtedy przyszły stróż przerzucił swoje spojrzenie w inną stronę. Był mu wdzięczny za wyrwanie go z transu rozpaczy.
Jednak po usłyszeniu tego uniósł uszy, które wcześniej położył ku sobie. Pobiegnie sam? Sam? Jeśli coś mu się stanie? Zostanie zaatakowany przez potwory, które zrobią mu to samo, co z Iskrą i Bławatkiem? Przełknął gulę w gardle, protestując. Choć musieli ich pochować. „Oni by tego chcieli…” – pomyślał, wzdychając. Pokiwał głową, zgadzając się, lecz z wątpliwościami, które nie opuściły jego umysł. Tak samo, jak te sceny… Resztkami sił odwrócił się od obrazu kotów, z których ciekła szkarłatna substancja. Czernidłak skinął głową, przejeżdżając językiem po uchu bicolora. Dziko pręgowany wybałuszył oczy, które przeniósł na biegnącego pędem do obozu grzybowego kota. Nie spodziewał się tego, nie krył nawet zaskoczenia. To…było jednym z nieprzewidzianych rzeczy, które zdarzyły się tamtego dnia. Dodało mu to sił; zdał sobie sprawę, że sprawiło mu to miłe wrażenie w sercu. Pokonał mały dystans dzielący go od szylkretki i czarno-białego, ale gdy jego łapy rozjechały się, on uniósł głowę i spojrzał w dal, tam, gdzie zniknął jego przyjaciel. Nie chciał się poddawać i leżeć tak, jakby był wrośnięty w ziemię. Niestety kończyny go nie słuchały. Z miejsca skąd wypływała ciecz, przydreptały do niego robaki, które weszły na jego białą łapę. Koniuszek ogona walnął w ziemię, ale nie mógł ruszyć łapką, by strącić robaczystwo z niej. W końcu dźwignął się na łapy, potrząsając sierścią. Zatrzymał się tuż przed ciałami. Po raz kolejny jego brązowy wzrok prześlizgnął się po zmasakrowanych sylwetkach. Tym razem odszedł od nich, idąc do tyłu. Zmusił się do siadu w odwrócony do nich sposób. Czuł się, jakby one miały zaraz wstać i usiąść obok niego. Ta wizja przerażała go; to byłby istny koszmar. Koty zstępujące w postaci duchów i straszące koty Owocowego Lasu? Brzmiało to bardziej fantastycznie niż realnie. Nie przepuszczał tego do móżdżka, próbował to przegonić, nastawiając myśli na inne tory. Co, gdyby to on i Czernidłak byli na miejscu dwóch kotów o niebieskich oczach? A co jeśli zwierzęta o żółtych oczach dopadła jego przyjaciela i włóczą łapami do czekoladowego? Masakra mogła powiększyć się o dwa kocury, którzy wyszli na krótki spacer po terytorium. Stłumiony krzyk wypełnił jego struny głosowe. Głowa zaczęła go boleć jeszcze bardziej, trudność sprawiało mu pozbycie się swojej obawy. Czuł pustkę, która nadeszła po tym, jak przestał wyobrażać sobie, co doprowadziło go do tego stanu lęku. Po chwili poczuł obecność, która przyprawiła go o dreszcze. Z mało trzeźwą głową pomyślał, że to borsuk. Jeżąc futro, zdał sobie sprawę ze swojego błędu. Czarno-biały wrócił razem z Lśniącą Tęczą i innymi. Przestraszony uśmiechnął się do niego blado.
***
Idąc do obozu, czekoladowy wlókł za sobą ogon ze smętnym wyrazem pyska. Gdy inni okazywali szacunek kolejnym zmarłym, niebieskooki i brązowooki odeszli na bok. Czuł się strasznie źle ze świadomością znaleziska.
— J-jak to się stało? Dlaczego? — zapytał drżąco, kierując słowa do towarzysza.
Spuścił lekko głowę w dół, czekając na odpowiedź Czernidłaka, który nie odzywał się przez parę uderzeń serca. Zamiast tego przytulił się do jego boku i położył grzybowy ogon na jego barku. To zdecydowanie dodało mu otuchy; nawet wywołało niespodziewaną emocję. Zakrył łapą pysk i zignorował to, co iskrzyło się w jego wnętrzu.
— T-to tylko głupi borsuk — podkreślił młodszy, nieco spokojnym i zdecydowanym tonem. Jednak dziko pręgowany wiedział, że jemu też to leży na sercu. Jak każdemu! — gdybym zobaczył jego paskudny łeb w naszym obozie, już byłoby po nim, zapewniam cię!
Westchnął, próbując spokojnie wypuścić oddech. Zdjął kończynę z pyska i przenosząc spojrzenie z ziemi, posłał mu niepewne iskierki w oku.
— Parę głupich borsuków... — wyszeptał, poprawiając go.
— Nie ważne — zbył jego poprawę machnięciem ogona. — Jesteś może głodny?
— Nie... — pokręcił głową, dając mu znać, iż nie jest głodny. Nawet jakby był i tak by nic nie przełknął. Zwierzyna przyprawiałaby go o mdłości. — Nie chcę o tym myśleć... — zatrzymał ślepia na trawie, która lekko błyszczała — ciągle widzę ich ciała…
— Hej, ja też je ciągle w-widzę. Ale... na pewno odrodzili się jako ptaszki albo jakieś kwiatki. Może siedzą teraz na gałęzi jakiegoś drzewa w obozie i spoglądają na nas. Są wolni i... bezpieczni — przesłał mu nadzieję, która wywoływała mały spokój ducha.
Przyszły stróż nie odpowiedział. Nie wiedział, co miał powiedzieć. W końcu przemógł się i ułożył pysk na swoich białych łapach. Przymknął oczy, próbując zwalczyć zalegające się w jego głowie czarne obrazy. Wspierali siebie wtuleni w swoje futra. Milczeli. To było chyba najlepsze rozwiązanie w takim przypadku. Zważając na fakt, iż starszy nie miał pomysłu na rozmowę.
— Wszystko będzie dobrze — szepnął młodszy po dłuższej chwili milczenia, wstając i otrzepując się, dodał: — Wyśpij się, dobranoc.
— Dobranoc Czernidłaku — odpowiedział mu pożegnanie, posyłając mu słaby uśmiech.
Dźwignął się na łapy i poczłapał do kasztanowca. Jego kroki twardo deptały ziemię, kończyny zdawały się cięższe. Westchnął, wspinając się mozolnie po korze. Wbijał pazury, próbując nie spaść i nie zrobić sobie krzywdy. Gdy dotarł, złapał się mocniej gałęzi i dostał się do swojej miejscówki. Ułożył się na posłaniu, zamykając oczy. Chciał, jak najszybciej zasnąć! Nie chciał pamiętać tej katastrofy! Zasłonił jedną łapką nos, czekając, aż odpłynie w podróży snu. Po krótkiej chwili poczuł, jak na drugiej kończynę coś spaceruje. Ze zasłoniętą skwaszoną łapą uchylił powieki i to, co ujrzał, zatkało go. Śnieżka! Ślimak swoimi czułkami przypatrywał się pyszczku swojego właściciela. Puma zdjął łapę, przenosząc ją za skorupkę śluzaka. Uśmiechnął się do niej, mrucząc ,,Cześć Śnieżko. Chciałaś mnie pocieszyć?’’ Ona tylko schowała lekko różki, wyglądając na niepewną. Jednak szybko się przemogła i zaczęła znowu chodzić po łapie bicolora, zostawiając ścieżkę śluzu. To nie zniechęciło kocura. Błądził po niej swoim brązowym spojrzeniem w większości smutnym przez wydarzenie, które doświadczył.
[2145 słów]
[przyznano 43%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz