*Opowiadanie z dalekiej przeszłości – opis ewolucji jego wiary i domknięcie wątku z Janowcem*
— Często mam problem z kontrolowaniem złości — przyznał się Agrest, podczas jednego ze spotkań wyznawców Wszechmatki, gdy rozmawiali w mniejszych grupkach. — Czy jest coś, co mógłbym z tym zrobić? Czasami boję się, że któregoś dnia po prostu nie wytrzymam i rzucę się na któregoś z tych irytujących liderów na skale.
— Myślę, że praca z oddechem mogłaby pomóc w takich sytuacjach — stwierdziła Jaskółka, owijając ogon wokół łap.
— Czy to byłoby coś podobnego do moich ćwiczeń na obniżenie stresu? — Krecik przechyliła głowę.
— Tak! Właściwie to ta sama technika, w obu przypadkach po prostu chodzi o rozluźnienie mięśni — potwierdziła. — Tata mnie jej nauczył, pomaga na każdego rodzaju spięcie w ciele.
Czekoladowy przyjrzał się jej uważniej.
— Czyli co mam zrobić?
— Najpierw weź głęboki wdech i jednocześnie policz w myślach do trzech. Zatrzymaj go na trzy uderzenia serca, a potem zrób długi, powolny wydech, licząc do sześciu.
— Ja czasem także potrzebuję powtórzyć to kilka razy, żeby zadziałało — dodała jego niegdysiejsza mentorka. — Niektórym pomaga również zamknięcie oczu podczas.
Wyraźnie niepewny, lecz skupiony zastępca starał się jak najlepiej wykonać ćwiczenie. Nabrał powietrza w płuca i przymknął ślepia. Mimo tego nadal czuł na sobie wzrok obu kotek, które wpatrywały się w niego z nadzieją. Zaraz, czy on policzył do trzech? Czy to one na początku miały tego pilnować? Niepewny otworzył jedno oko, by ujrzeć obie przybrane mamy, spoglądające na niego wyczekująco. Kurcze, to chyba on miał to liczyć! Chwila, ile minęło, odkąd nie zrobił wydechu? Ta cisza go stresowała…
Wypuścił powoli powietrze, nie chcąc się już dłużej kompromitować. Właściwie to czuł się mniej zrelaksowany, niż przed rozpoczęciem tego ćwiczenia…
— Trochę za szybko skończyłeś, ale jak na pierwszy raz to nieźle! — skomentowała brązowooka, zaraz marszcząc brwi. — Jedyne co mnie martwi, to wyraz twojego pyszczka, który teraz wydaje się bardziej zmartwiony.
Bicolor przybrał minę, jakby właśnie został złapany na gorącym uczynku.
— Wydaje ci się tylko, haha!
Krecik w odpowiedzi na te słowa posłała mu jednak tak przejęte spojrzenie, że od razu przedarła się przez jego fasadę.
— Uch, no dobrze! — odezwał się sfrustrowany. Przy nich nie mógł uciekać się do kłamstw, chroniących jego wizerunek. — Po prostu… zestresowało mnie to. Nie wiem, czy dobrze policzyłem, starałem się, ale jakoś w trakcie się rozproszyłem i nie wiem! Za bardzo byłem świadom wszystkiego dookoła, a może właśnie jego braku. Taka cisza mi chyba nie służy.
Jaskółka położyła łapę na ramieniu kocura.
— Wiesz, to liczenie uderzeń serca jest bardziej, by pomóc ci odmierzyć optymalny czas. Nie oznacza to, iż absolutnie musisz się tego kurczowo trzymać — wyjaśniła, pocierając jego sierść. — Możesz to robić bardziej na wyczucie. To też nie jest tak, że natychmiastowo będziesz wykonywać wszystko perfekcyjnie. Czasem potrzeba trochę czasu, by się przyzwyczaić i nabrać wprawy.
Wielkimi oczami rozglądnął się po obu kotkach.
— Naprawdę?
Zwiadowczyni nieśmiało przytaknęła.
— Tak, mi też trochę zajęło, nim odczułam zmianę.
Przybrany syn partnerek, uśmiechnął się do nich z ulgą.
— Dobrze. W takim razie nie warto się teraz poddawać, spróbuję — zadeklarował, pochylając łebek z szacunkiem. — Dziękuję.
***
Z biegiem czasu rzeczywiście nabierał wprawy w tych ćwiczeniach oddechowych. Postępy co prawda robił powoli, ale liczyło się to, że nie stał w miejscu. Nie miał jednak jeszcze szansy wypróbować ich w praktyce, wobec czego pojawiało się pytanie, w jakim stopniu wtedy faktycznie mu pomogą.
— Agreście, ja wszystko słyszałem. — Serce zastępcy chwilowo stanęło. Co takiego mógł usłyszeć? Obrócił głowę zaskoczony, by zobaczyć Ślimaka, wypinającego dumnie pierś. — Ja doskonale wiem, jak ci pomóc.
— Pomóc? W czym?
Point uśmiechnął się z zadowoleniem.
— W kontrolowaniu twojej irytacji! Wynalazłem świetną metodę, wymyśloną specjalnie dla ciebie!
Bicolor zmarszczył brwi skonfundowany. Od kiedy Ślimaka interesowały takie rzeczy? Zawsze wydawał się mu… bardziej przyziemny. Aczkolwiek skoro wpadł na jakiś rewolucyjny pomysł, to wojownik był chętny go wysłuchać!
— No dobrze, to na czym ta metoda polega?
Czarny w odpowiedzi nachylił się niebezpieczne blisko niego i… wyrwał mu kawałek futra!
Czekoladowy natychmiastowo cały się najeżył.
— Co ty robisz! — wrzasnął z oburzeniem. — To niby ma mi pomóc?!
— Jak najbardziej! Teraz musisz się tylko uspokoić i odniesiesz sukces! — Uniósł ogon. — To perfekcyjny test twoich umiejętności w praktyce.
— Nie ma mowy! — krzyknął w odpowiedzi, nieskutecznie zamachnąwszy się na kocura, próbując odebrać mu fragment wyrwanej sierści. — Oddaj mi to, to moje!
Pointowi przez cały czas udawało się jednak robić zwinne uniki, tym bardziej działając na irytację bicolora. Czy on naprawdę musiał być taki szybki?
— Agreście, nie rozumiesz! Ja tylko uczę cię relaksacji w praktyce, zaufaj mi.
— Wyrywanie mi futra uważasz za trening relaksacyjny?! — Skoczył na niego ponownie, jednak tym i razem zrobił to za wolno. — Oddawaj!
Wtedy zwiadowca zerknął w bok, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym zaczął biec. Zastępca rzucił się za nim w pogoń, głośno przy tym warcząc. Na jego nieszczęście smukła sylwetka natychmiastowo wskoczyła na najbliższe drzewo i wspięła się na jedną z wyższych gałęzi.
Wojownik fuknął na ten widok, oburzony. Przecież nie będzie jak głupiec wchodzić na taką wysokość!
— Wybacz, ale musiałem zastosować środki bezpieczeństwa — zawołał Ślimak z góry. — Nie najlepiej idzie ci ten pierwszy dzień szkolenia…
Cały się najeżył.
— Bo twoje pomysły na to są idiotyczne!
— No widzisz, przez to, że mnie oceniasz, tylko niepotrzebnie się denerwujesz. Skup się na ćwiczeniach odprężających. Na pewno w końcu ci się uda!
Agrest wydał z siebie gniewny ryk. Jeśli nie chciał latać za kocurem, jak za zbyt prędkim zającem, musiał się poddać i przynajmniej stworzyć pozór, że już się uspokoił. Zamknął oczy, oddychając głęboko i jednocześnie planując w myślach straszliwą zemstę. Co za bezczelność!
— I jak, czujesz już różnicę?
— Tak, ogromną — parsknął sarkastycznie.
— No widzisz! — Uśmiechnął się szeroko czarny, najwidoczniej nie wyłapując ironii. — I teraz możesz każdemu się pochwalić, że dzisiaj jesteś zwycięzcą! Schodzę do ciebie!
Czekoladowy uniósł brwi, nie mogąc uwierzyć w tego kolesia. Z tej całej jego durnowatości zagubił się, czy nadal ma ochotę warczeć, czy raczej zasłonić swoją twarz z zażenowania.
Ślimak wreszcie pojawił się przy nim, na co zastępca natychmiastowo wyrwał swoją sierść z jego łap. To doświadczenie było straszne.
— Jeszcze chyba nad cierpliwością powinieneś popracować. — Zamrugał na niego zaskoczony. — Ale przynajmniej zaliczyłeś pierwsze zadanie.
Wojownik prychnął pod nosem, mimo wszystko teraz mając ochotę chichotać. Lekcja z dzisiaj: nigdy nie ufaj pomysłom Ślimaka.
***
— Czy tamto „coś złego, co zrobiłeś” ma związek z Komarem? — zapytała go Krecik po jednym z zebrań, gdy już oddalili się od reszty.
Bicolor omal nie zakrztusił się powietrzem.
— Nie jestem jeszcze gotowy, aby o tym rozmawiać — wydusił, nieświadomie zaczynając kręcić kółka końcówką ogona.
— Czy on cię szantażuje? — Zmarszczyła brwi. — B-bo przysięgam, że jeśli to robi t-to pójdę do niego i mu powiem, że ma zostawić w spokoju mojego s-syna.
— Nie idź do niego! — krzyknął od razu, rozszerzając źrenice.
Sama myśl o czarnej biorącej udział w tej sprawie, już przyprawiała go o ciarki. Nie chciał, by się narażała na gniew lidera, a szczególnie tak nieprzewidywanego jak niebieski. Jemu samemu na pewno również by się dostało. Możliwe nawet, że przywódca obrałby najboleśniejszą drogę, aby pozbyć się kotki i powiedziałby jej prawdę. Agrest straciłby ją już na zawsze.
— Ja mam wszystko pod kontrolą, nie ma potrzeby, abyś interweniowała — dodał spokojniejszym, jednakże ochrypłym głosem.
— Przecież widzę, że coś jest nie tak — upierała się Krecik. — Nie musisz przede mną udawać.
— To najwidoczniej źle widzisz. — Odwrócił się od niej, chcąc jak najszybciej ulotnić się z tej konwersacji.
Naprawdę nie zamierzał jej odrzucać, ale ona… zwyczajnie nie dawała mu innego wyboru, prawda? Nie chciał wchodzić w ten temat, a nadal naciskała, więc musiał jakoś jej uniknąć!
— I znowu robisz to samo co poprzednio — głos mentorki się załamał. — Znów przede mną uciekasz. A myślałam, że… że zrobiliśmy jakiś postęp. Co mam zrobić, żebyś wreszcie zrozumiał, iż nie musisz nikogo zgrywać w moim towarzystwie?
To zabolało. Wydawało mu się, że dostrzegała to jak się zmienił, jak zaczął pracować na swoje dobre imię. Tak bardzo pragnął, żeby to dostrzegała. A ona obecnie zaprzeczyła temu wszystkiemu.
— Zrobiliśmy postęp! Zrobiliśmy…! — bronił się, bo naprawdę w to wierzył. Tylko w tym jednym temacie nie posunął się do przodu… A we wszystkim innym już aktywnie starał się poprawić. — Tylko ja po prostu… nieważne.
Krecik odwróciła wzrok, po czym wykrztusiła:
— Ciężko mi jest go dostrzec, gdy po raz kolejny za wszelką cenę unikasz ze mną rozmowy.
Uszy natychmiast mu opadły, a żołądek skręcił się w bolesnym uścisku.
Tak bardzo chciał jej udowodnić, że się myli, tak bardzo nie chciał jej smucić. Ale to wszystko było okropnie skomplikowane, czego jego mama nawet nie mogła zobaczyć. Niewiedza sprawiała, iż nieświadomie grzebała w głębokim, pełnym brudu i najprawdopodobniej śmiercionośnym bagnie, myśląc, że zamacza łapę w płytkiej sadzawce.
— Bo ty nie rozumiesz! Nie rozumiesz, więc bez sensu jest–! Bez sensu jest w ogóle to poruszać! — wykrzyknął na swoje usprawiedliwienie.
— To mi to wytłumacz! — sapnęła błagalnym tonem. Nie zamierzała się wycofywać. Nie tym razem. — Jedyną przyczyną mojego zdezorientowania jest to, że ukrywasz przede mną fakty. — Stanęła na wprost przybranego syna. — Nie musisz się wstydzić, jeśli nie potrafisz sobie z nim poradzić. Jak tylko mi powiesz, o co chodzi, to na spokojnie wszystko omówimy i jakoś spróbujemy cię stamtąd wyciągnąć — obiecała, patrząc mu prosto w oczy. — Dlatego też chciałam cię zachęcić do filozofii Wszechmatki. Żebyś dostrzegł, iż można inaczej rozwiązywać problemy. Razem.
Agrest spuścił głowę.
Nie był w stanie już dłużej się z nią nie zgadzać. Miała oczywiście rację przez cały ten czas, jednak on tak straszliwie się bał. Tak potwornie się bał, jak przystało na potwora, iż ją straci, że… po prostu nie mógł. Nie, nie, nigdy przenigdy…
— Znienawidzisz mnie jeśli ci powiem! — wyjęczał, mając nadzieję, że w końcu odpuści. — Więc proszę– proszę przestań.
— Po prostu powiedz mi. Nie jestem przecież niewyrozumiałą osobą, nie wierzę, że cokolwiek mogłoby zmienić–
Wbił pazury w podłoże.
— To się mylisz — stwierdził gorzko — przerazisz się mnie.
Mentorka westchnęła ciężko.
— Proszę, zlituj się — wezwała błagalnym tonem. — Ja naprawdę teraz jestem bardziej przestraszona, bo nie wiem, o co chodzi. Nie wiem, jak ci pomóc!
Agrest zacisnął mocno oczy.
Słuchanie tego sprawiało mu fizyczne cierpienie. Była tego wszystkiego taka pewna, że aż miał ochotę jej uwierzyć. Chciała mu pomóc, lecz kompletnie nie wiedziała, o czym mówiła. Okropnie się czuł, widząc, jak się o niego troszczyła, nie mając świadomości, że on–
Z całej siły ścisnął ziemię, znajdującą się pod jego poduszkami.
Nie był w stanie już dłużej wykorzystywać jej dobrego serca.
— To ja go zabiłem — wykrztusił.
Zapadła cisza.
— Nie rozumiem. — Usłyszał tylko lekko drżący głos.
Otworzył na to powieki, spoglądając prosto w jej zdezorientowane ślepia.
— To ja zabiłem Janowca — wychrypiał, tym razem znacznie bardziej zdecydowanie. Miał dość udawania. — Żadnego Nocniaka tam nie było. Tylko ja i Komar.
Krecik w kompletnym szoku mrugała na niego przez dłuższą chwilę, a jej pysk z każdym momentem przebierał wyraz coraz większego zrozumienia dla całego kontekstu sytuacji, w jakiej on się znalazł. Wszystkie wcześniejsze słowa zastępcy w jednym uderzeniu serca nabrały perfekcyjnego sensu. Po przetworzeniu tej informacji, ku jego zaskoczeniu, w oczach czarnej zabłysł… czysty smutek.
— Och, Agreście — wyszeptała, wyglądając bardziej nieszczęśliwie niż kiedykolwiek — co ty sobie zrobiłeś.
Łzy mimowolnie zaczęły napływać mu do oczu. Nienawidził siebie za to wszystko. Nienawidził jej za to, że nawet nie wydawała się być na niego zła. Czy to oznaczało, iż koty w Owocowym Lesie popierały takie zachowania? Było to dla nich normalne i zrozumiałe? Tak przecież nie powinno być!
— Nie wiem! — wyjęczał, mając wrażenie, jakby jego szalejące myśli, miały zaraz go wysadzić. — Dowiedziałem się, że to on stał za tymi wszystkimi morderstwami! I potem zaczął mi rozkazywać, iż nie mam nikomu tego mówić, bo… bo tylko on ze mną zostanie do końca. Tylko on jest w stanie kochać kogoś takiego jak ja — zaskrzypiał, ze wstydem nisko pochylając głowę. — I wtedy… wtedy jakby wszystko we mnie nagle zapłonęło. Byłem tak wściekły. Zaczęliśmy się bić i… w taki sposób się skończyło.
Jego mentorka milczała zarówno w trakcie jego opowieści jak i po jej zakończeniu. Agrest spojrzał na nią niepewnie. Co ona teraz z tym zrobi? Zignoruje, znienawidzi mordercę, doniesie innym, przestanie się odzywać, już nigdy nie spojrzy w jego stronę?
Cały zadrżał.
Bał się odpowiedzi.
— Potrzebuję… potrzebuję czasu — powiedziała w końcu, ledwo słyszalnie. Starła mokrą strużkę ze swojego policzka. — Muszę– muszę to wszystko przemyśleć.
Agrest miał wrażenie, jakby właśnie ktoś dźgnął go kawałem lodu prosto w serce.
Z gulą w gardle patrzył, jak oddaliła się w swoją stronę. Chciał za nią krzyczeć, błagać, żeby przynajmniej pozwoliła mu się z nią pożegnać, ale nie był w stanie.
***
Ostatnie wschody słońca były jednymi z najgorszych w jego życiu. Tak bardzo przerażało czekoladowego to, co wydarzyło się po spotkaniu wyznawców Wszechmatki. Czy jego mama rzeczywiście mówiła prawdę? Czy rzeczywiście potrzebowała przerwy? Czy może jednak tym sposobem chciała zakończyć z nim relację, nie sprawiając mu natychmiastowo przykrości?
Nie minęło nawet ćwierć księżyca, a on już za nią tęsknił, jakby nie widział jej co najmniej przez kilkanaście pór roku. Tak bardzo pragnął się do niej przytulić, nawet jeśli miałby być to ten ostatni raz. Przynajmniej zamienić jedno słowo i na zawsze zniknąć z jej życia. Pożegnać się i przekazać jak wiele dla niego znaczyła.
Szanował jednak mentorkę za bardzo, żeby sprzeciwiać się jej prośbie, kiedy jasno powiedziała mu, że potrzebuje czasu. Nie śmiałby się tak narzucać czarnej, bez względu na to, jak bardzo tego chciał.
Pozostało mu więc tylko czekać. Czekać, a potem pogodzić się z jej decyzją, niezależnie jak trudna dla niego by ona nie była. To on tutaj zawinił, nie ona.
— Agreście, chciałabym z tobą porozmawiać. — Prawie podskoczył w miejscu, słysząc znajomy głos. Już dokonała wyboru? — Masz teraz czas?
Bicolor przełknął ślinę.
— Tak, oczywiście — odparł pośpiesznie, zaraz podążając za nią w kierunku Owocowego Lasku. Miał ochotę rzucić jakimś niezręcznym żartem, byleby tylko odwrócić swoją uwagę od tego, co miało się niebawem okazać. Jego gardło obecnie było jednak zbyt ściśnięte, żeby wydać z siebie choćby najcichsze skomlenie.
— Najpierw chciałbym ci podziękować za cierpliwość — Uśmiechnęła się niepewnie Krecik, kiedy usadowili się w ustronniejszym miejscu. — Potrzebowałam sobie ułożyć to wszystko w głowie. I doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie… — Serce zastępcy momentalnie stanęło. Nie jest w stanie… co? Dłużej na niego patrzeć? Więcej z nim rozmawiać? Widzieć w nim coś innego poza potworem? Nie nienawidzić go? — Ja nie jestem w stanie być na ciebie zła.
Kocur rozszerzył powieki, nieumyślnie wydając sapnięcie z zaskoczenia.
— Nie wiem, jak to świadczy o mnie moralnie, lecz ja tobie nie mam nic do wybaczenia. Nie mam, bo to nie mnie to najbardziej skrzywdziło. Nie potrafię mieć żadnej urazy, widząc, że to ty najbardziej ucierpiałeś przez swoje działania — wydyszała, patrząc się na niego z ogromną dozą współczucia. — Kocham cię jak mojego syna i przykro mi, że to w ten sposób się potoczyło.
Agrest natychmiastowo się do niej przytulił, już czując pieczenie ślepi. Nie wierzył, że rozwiązało się to w ten sposób, ale tak bardzo potrzebował takich słów. Nareszcie czuł się przez kogoś widziany i zrozumiany. Kochał Kuklika za wszystko, co dla niego zrobił, ale przy nim za bardzo miał wrażenie, że ten go po prostu idealizował. Krecik natomiast? Dostrzegała wszystkie kawałki duszy syna i mimo to go akceptowała.
Wtulił się jeszcze bardziej w krótkie futro mentorki i powoli wypuścił z siebie długo wstrzymywane powietrze. Tak bardzo mu ulżyło.
Naprawdę się o niego troszczyła. Naprawdę go kochała.
— Nadal myślisz, że Wszechmatka mi wybaczy…? — wyszeptał w jej futro po dłuższym momencie.
Mama delikatnie chwyciła jego ramiona i lekko odsunęła od siebie, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
— Nie jestem w stanie niczego zagwarantować — odparła łagodnie. — Ale na pewno nie jest to nieosiągalne, masz w końcu dobre serce. To się liczy najbardziej. Właściwie… Jaskółka ostatnio wspominała, że będzie odprawiać rytuały oczyszczenia. Dla kotów, które poszukują szansy na odkupienie.
Oczy wojownika zabłysły.
— Czyli ja się na to kwalifikuję, tak?
Krecik objęła go ogonem, patrząc na syna z czułością, ale i ziarnem smutku.
— Tak myślę.
Bicolor uniósł uszy do góry.
Nie wszystko jeszcze było stracone.
***
Jaskółka dowiedziała się wszystkiego i na szczęście zgodziła się mu pomóc.
Siedział teraz nią, obserwując jej ruchy z zainteresowaniem. Mimo ciekawości trochę się stresował. Zjadł przed chwilą grzyby mające otworzyć jego umysł na własną podświadomość. Tylko czy to wszystko było bezpieczne? Co jeśli jego podświadomość będzie dla niego okrutna? Nie był zresztą pewien, czego powinien się spodziewać po całym obrządku. Szczególnie że przechodził go jako pierwszy ze wszystkich wyznawców.
Czarna zamoczyła łapę w jednej z mikstur, sporządzonych wcześniej za pomocą owoców lub płatków kwiatów i kropli wody. Wysunęła łapę w kierunku jego policzka, nakładając na niego wilgotną substancję.
— Wyciąg z fioletowego hiacynta na znak bólu i skruchy za wyrządzone czyny.
Zadrżał na kontakt swojej skóry z chłodnym preparatem, który teraz oblepił kosmyki grubego futra.
— Wyciąg z jagody cisu na znak cierpienia i śmierci — kontynuowała głębokim, spokojnym głosem, tym razem nakładając miksturę od dołu jego nosa w górę czoła. — Oraz wyciąg z białego tulipana na znak przebaczenia, odrodzenia i na nowo zyskanej czystości. — Rozprowadziła ostatnią substancję wzdłuż jego drugiej kości policzkowej.
Rozluźnił się, kiedy szamanka odsunęła się od niego. Teraz nastał czas na drugą, najważniejszą część rytuału.
Zaprowadziła uczestnika do pustego legowiska starszych i na jego środku położyła pióro jaskółki, mające prowadzić zastępcę podczas całego rytuału. Miał spędzić tu całą noc i zmierzyć się z każdym wyzwaniem, jakie nada mu podświadomość. Był spięty przez to wszystko, ale pomagała mu wiedza, że w razie czego zawsze mógł się zwrócić do szamanki, czuwającej nad nim przy wyjściu z legowiska.
Na początku nie czuł nic nadzwyczajnego. Trwało to na tyle długo, że w pewnym momencie zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno spożył odpowiednie grzyby.
Gdy jednak ogarnęło go nagłe mrowienie – wiedział, że to właśnie to. Zaczęło mu się robić lżej na łapach, jakby wręcz dłużej nie potrzebował ich do stania w miejscu. Wszystko wydawało się mieć żywsze, bardziej atrakcyjne barwy. Nawet zwykłe źdźbło trawy zdawało się w tym momencie piękniejsze. Czuł się spełniony, zrelaksowany, zachwycony i…
Jego ciąg radosnych myśli wtem przerwało pojawienie się dziwnie znajomej postaci w kącie legowiska. Kojarzył ją, jednocześnie nie potrafiąc określić, kim jest ta osoba. Wszystko jednak się zmieniło, gdy kotka odwróciła głowę w jego kierunku.
Zamarł.
Stokrotka.
Uczennica, którą nieumyślnie pobił w napadzie gniewu na tajemniczego mordercę. O której zabicie na początku podejrzewał go Krwawnik.
Przełknął ślinę. Co miał zrobić?
Podążając za swoim instynktem, wyciągnął łapę przed siebie. Kotka powoli podeszła do niego i odwzajemniła gest. Kiedy ich opuszki się zetknęły, z szylkretki wydobyło się jasne światło, które niedługo później zniknęło razem z nią.
Agrest zamrugał na to zdezorientowany. Tyle wystarczyło? Przeszedł pierwsze wyzwanie?
Oczekiwał w napięciu na następną osobę. Przez dłuższy czas jego jedynym doświadczeniem było jednak słyszenie urwanych szeptów, czy odgłosów wiatru, świszczących na zewnątrz legowiska. Na chwilę odetchnął z ulgą, że być może na tym skończą się jego halucynacje i resztę rytuału zapamięta jako przyjemną. Zaskoczyło go więc tym bardziej, gdy zamiast zmarłego ujrzał… kota wciąż żywego.
— Winogrono? — zapytał zdziwiony.
Zjawa mimo to nawet nie obróciła głowy w jego stronę. Stała tak nieruchomo, obojętna nawet na dalsze wołania zastępcy. O co chodziło? Jak miał postąpić, kiedy na nic nie reagowała?
— Jaskółko? — zwrócił się do swojej przewodniczki. — Mogłabyś mi pomóc?
Czarna z uwagą wysłuchała jego wątpliwości, po czym spojrzała na niego z czymś w rodzaju współczucia.
— Jeśli nie odpowiada i sama nie znika, to moim zdaniem przekaz jest jasny — stwierdziła, owijając ogon wokół łap. — Powinieneś pogadać z prawdziwą Winogrono. Musisz mieć jakieś poczucie winy wobec niej.
Czekoladowy przytaknął na to z namysłem. Rzeczywiście czuł się dziwnie przy burej kotce, szczególnie od kiedy zmarł Irys. Zdawał sobie sprawę, że miała mu za złe, jak traktował brata. Najwidoczniej musiało mu to siedzieć gdzieś z tyłu głowy.
— Dziękuję — wymamrotał, wracając do centralnej części krzewu.
Może wcale nie było się czego bać? Jego dotychczasowe omamy nie chciały go skrzywdzić, bardziej przekazać mu jakąś wiadomość. Informację, która miała pomóc w odkryciu swoich żali i przerobieniu ich. A to ułatwiało proces odkupienia uczestnika obrzędu.
Posiadał jednak w sobie lęk, że ukaże mu się jakiś obraz z wywołanej przez niego wojny. Czy gorzej, widok osób, które w niej poległy. Nie miał pojęcia, czy wtedy potrafiłby sobie z tym poradzić.
Nic takiego nie wydawało się natomiast szykować. Wizje były bardzo znikome, dopóki nie ujawnił się przed nim ktoś, kogo najbardziej obawiał się tutaj zobaczyć.
Janowiec.
Syn niebieskookiego cały się skulił, czekając na nadejście słów pełnej pogardy, obrzydzenia i gniewu od biologicznego ojca. Takie coś jednak nie nastąpiło. Co więcej, liliowy wydawał się w ogóle go nie zauważać. Nie przypominało to, aczkolwiek tego, co miało miejsce w przypadku Winogrono. Jego oczy, zamiast jak zamrożone wpatrywać się w jedno miejsce, zdawały za czymś podążać. Nawet nie tylko same oczy, lecz całe ciało starszego!
Bicolor prześledził jego linię wzroku i… och. Przy łapie kocura, znajdowała się pyzata, entuzjastycznie podskakująca kulka. Mały Agrest.
Nie rozumiał tego. Czemu jego umysł postanowił, że wyświetlenie mu wspomnień z dzieciństwa, zanim jeszcze poznał prawdziwe oblicze swojego ojca, było dobrym pomysłem?
Z bólem obserwował wizję młodszej wersji siebie i to, jak wiernie podążała za krokami Janowca. Jak śmieje się przy tacie, naśladuje go, podziwia oraz… zwyczajnie jest szczęśliwy.
I właśnie wtedy dotarła do niego wiadomość, ukryta za tym przedstawieniem. Po morderstwie rodziciela skupiał się tylko i wyłącznie na nienawiści do niego, za wszystko, co zrobił. Za wszelką cenę wypierał fakt, że oprócz wzgardy i miliona negatywnych emocji… nadal był do niego mocno przywiązany. Kochał go, mimo wszystko, mimo że tak bardzo tego nie chciał. I właśnie to było dla syna najbardziej rozdzierające.
Z pulsującą gulą w gardle podszedł do swojej małej halucynacji i po prostu ją przytulił. Nie obchodziło go to, że ani on, ani ona tego nie poczuje. Liczył się sam gest.
Pozostał w tej dziwnej pozycji przez dłuższy czas, a gdy otworzył ślepia, żadnego złudzenia już przed nim nie było. Niewielkie promienie słońca zaczęły wpadać przez ścianę legowiska, sygnalizując upływ godzin. Podane mu grzyby definitywnie przestały na niego działać, co rozpoznał po bardziej wyblakłym, ale i mniej rozmazanym obrazie. Czuł się jednak zupełnie inaczej, niż przedtem. Jakby faktycznie został wyzwolony z pętających go cierni.
Podszedł do Jaskółki, posyłając jej wyczekujące spojrzenie.
— Jesteś gotowy — stwierdziła od razu, robiąc mu wystarczająco miejsca. — Możesz wyjść na światło.
Agrest spełnił jej polecenie, zaraz mrugając szybko, by przyzwyczaić się do blasku otoczenia. Wszystko zdawało się znacznie jaśniejsze, niż przedtem.
— Chciałbym jeszcze móc się przejść do strumienia — oświadczył szamance. — Czy to dozwolone?
— Oczywiście — odpowiedziała, ustawiając się u jego boku. — Pójdę z tobą.
Kiedy znaleźli się na miejscu, zastępca powoli wszedł do lodowatej wody, czując, jak każdy jego mięsień pobudza się do działania. Pozostałe na nim drobinki brudu po kolei odlepiały się od dwukolorowego futra za sprawą nurtu rzecznego. Wkrótce nie pozostała na nim już żadna skaza.
Wynurzył się i spojrzał w swoje odbicie, malujące się na tafli potoku.
Nareszcie było ono nieskazitelnie czyste.
Zrobił głęboki wdech i uniósł wzrok na rozpościerające się przed nim błękitne niebo.
Żył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz