Tym razem Przyczajona Kania wysłał ich, wraz z Pokrzywowymi Zaroślami i Siewczą Łapą, na poranny patrol. Trawę pokrywał szklisty dywan rosy, a w powietrzu unosił się świeży zapach morza. Po wyjściu z obozu skierowali się w stronę granicy z Klanem Burzy. Szli przez wilgotny piasek, otoczeni przez delikatny szum zbliżającej się i uciekającej od nich wody. Szybkie wstawanie nie służyło Miodkowi. Zawsze przez pierwszą część obchodu prawie się nie odzywał. Dlatego też Delikatnej Bryzie tak zależało na przydzielanie ich do pierwszej zmiany. Starszy terminator, ledwo trzymając ślepia otwarte, szurał łapami po zbitym piasku, tworząc za sobą długie dołki. Patrzył prosto pod łapy, średnio zainteresowany ogromnym błękitem obok niego. Szedł jak najdalej brzegu, lekko drgając za każdym razem, gdy dźwięk fali zbliżał się do grupy klifiaków. Nagle jego łapa trafiła na coś twardego. Gdy to coś zaczęło się ruszać, przeraził się i odskoczył. Wpadł na większego wojownika. Masywne ciało liliowego niemal nie drgnęło, gdy czekoladowy upadł na tyłek, oparty o niego grzbietem. Pomarańczowo-różowy "kamyk" miał nogi, a co gorsza, nie dwie czy cztery, znacznie więcej nóg...
— Co to za monstrum?! Wierzga i macha tymi swoimi patyczkami... Co to ma z przodu?! Wybryk! — wykrzyczał, pierwszy raz widząc takiego stwora.
— Krab... — powiedział spokojnie Pokrzywowe Zarośla, dźwigając łapę, jednocześnie pomagając żółtookiemu wstać. — Zjadamy je, nie otwierałeś ich jeszcze? Delikatna Bryzo?
— Nie trafiliśmy wcześniej na żadnego podczas patroli, a Niedźwiedzia Łapa robi wszystko, by nie trenować w okolicach wybrzeża... — odpowiedziała wojowniczka, podchodząc do skorupiaka. Szybko, by uniknąć uszczypnięcia, i sprawnie wyciągnęła go z piasku. Nieszczęśnik agresywnie wymachiwał swoimi pokaźnymi szczypcami. — Podejdź.
Miód nie mógł się jej sprzeciwić. Potulnie, mimo strachu, acz bardzo naokoło, podreptał, by znaleźć się u jej boku. Krab nie uciekał, wciąż próbował przestraszyć swoim napastników. Gdyby to od dawnego samotnika zależało, uznałby go za zwycięzcę.
"Weź się w garść tchórzliwy kłaczku! Co musi o tobie teraz myśleć Delikatna Bryzka?!" Pomyślał i jednocześnie zganił swój lękliwy charakter. Przełknął ślinę i podszedł bliżej potworka.
— Musisz pozbyć się szczypców; najlepiej je oderwać, ale uważaj, bo gdy złapiesz jednego w zęby, drugi dziabnie cię prosto w nos, lub niech cię Gwiezdni bronią, w oko. Spróbuj najpierw przyszpilić parę łapami, może być ciężko, ale piasek jest zbity i wilgotny, co powinno grac na twoją korzyść. — poinstruowała kotka. Niedźwiedź postanowił po prostu to zrobić, nie myśleć o tym, nie rozważać innych możliwości; skupił się na tym, co usłyszał.
Gdy szczypiasty trzymał broń w górze, czekoladowy nagle skoczył, fartem trafiając w jego twardy grzbiet. Wbił go prosto w podłoże. Szybko potem poczuł ucisk na swojej nodze. Kleszcze dziabnęły go prosto nad łapą. Skrzywił się, ale wykorzystał sytuacje. Złapał za nie i bez namysłu, z nagłym i obszernym zamachem cisnął kreaturą o ścianę piętrzącego się nad nimi klifu. Znaczy, taki miał plan. Tak naprawdę niemal nie rzucił uzbrojoną poczwarą prosto w pysk Siewczej Łapy, która niefortunnie znalazła się prosto na torze lotu kraba. Na szczęście młoda koteczka była bardziej uważna od żółtookiego. W ostatnim momencie padła na brzuch, a rozpędzony zwierz przeleciał nad nią i z impetem trafił w skałę. Terminator ledwo utrzymał równowagę i od razu pobiegł w stronę zmaltretowanego koleżki, chcąc sprawdzić, czy jego innowacyjny sposób polowania był skuteczny. Za nim podążyła skonfundowana mentorka. W tym samym czasie, zlękniona szylkretka próbowała dojść do siebie wraz z pomocą równie zaniepokojonego nauczyciela.
Duże zdziwienie wymalowało się na pysku Delikatnej Bryzy, gdy zamiast wciąż żywego kraba zobaczyła kawałki pancerza porozrzucane pod klifem i samego nieszczęśnika leżącego bez życia w kępie suchej i długiej trawy.
— Ha ha! Innowacje moi drodzy, innowacje! — zaśmiał się głośno.
— Myślę, że wynalazłeś nowy sposób na straszenie niegrzecznych kociąt i uczniów... — wymamrotała wojowniczka — Ale no cóż... Podziałało...
Zostawili piasek i kraby dawno za sobą. Na krótkim odcinku graniczącym z Klanem Nocy nie spotkali niczego ciekawego. Przez te plażowe farsy, mimo wczesnej pory wyjścia, patrol Nocniaków, musiał oznaczyć teren od swojej strony już jakiś czas temu. Zapach był intensywny i gryzący. Pokrzywowy Zagajnik zrobił to samo. Podobna sytuacja miała miejsce na granicy z królikojadami. Co jakiś czas liliowy pozwalał Miodkowi oznaczyć teren. Weszli na trawiastą część terytorium. Zielona płachta zdążyła już całkowicie wyschnąć w promieniach porannego słońca i teraz figlarnie łaskotała koty w poduszki łap. Dochodzili do Klanu Wilka.
— Delikatna Bryzo, odbijemy z Siewczą Łapą lekko w stronę sekretnego tunelu. Zaraz wrócimy, do środka wezmę ją za jakiś czas. — powiedział Pokrzywowe Zarośla, kierując się już w innym kierunku. — Niech Niedźwiedzia Łapa zaznacza teren do momentu mojego powrotu, w razie czego się wrócę i wzmocnie woń.
Wojowniczka tylko skinęła głową, nie zwalniając kroku.
— Skup się; jesteśmy tylko we dwoje, nie możemy pozwolić, by coś nas zaskoczyło — ostrzegła go, ale Miodek nie specjalnie przejmował się teraz patrolem. Byli znów sami... Terminator przymknął ślepka i rozmarzony zaczął fantazjować o kotce, która tak naprawdę szła z nim krok w krok. Bryzka w jego głowie była równie piękna i elegancka, ale pozytywniej reagowała na jego zaloty. — Stój!
Otworzył ślepia. Widział postawione na sztorc uszy szylkretki i skierował swoje w tą samą stronę; w stronę granicy. Słychać było delikatne szeleszczenie ściółki. To nie był patrol. Dźwięki wskazywały na pojedynczego kota. Wojownicy rzadko polowali na skrajach, by uniknąć przykrych sytuacji, zwłaszcza w Porę Zielonych Liści, gdy zwierzyna wręcz sama pchała się pod łapy od momentu, gdy wyjdzie się z obozu. Otworzył pysk i zachłysnął się zapachem; kojarzył go. Nie był pewny skąd; spotkał wiele kotów, więc ciężko mu było go przypasować do pyska właściciela. Bez zastanowienia ruszył w jego stronę.
— Co ty robisz?! Wracaj tu Niedźwiedzia Łapo, jesteś na tyle nierozważny i bezmyślny, by wejść na obce tereny! — wysyczała długowłosa. Nie zatrzymał się.
Wsadził głowę w krzaki i zaczął się rozglądać. Nagle zza drzewa ujrzał znajomą postać. Zbieraczka ziół! Wiedział, że ta również go wyczuła i usłyszała, ale najwidoczniej to on szybciej dosięgł ją wzrokiem.
— Kim jesteś? — nastroszyła się i wygięła w łuk; urosła od kiedy widział ją ostatnio.
— Uszanowanie stara koleżanko! — powiedział radośnie, a kotka odrobinkę wygładziła futro na grzbiecie, wciąż jednak była gotowa do ataku. — Jak tam zioła? Znalazłaś więcej pietruszki, być może masz jej za dużo, chętnie bym powąchał — zaśmiał się perliście, robiąc jeden krok bliżej.
— Znowu ty?! Ani kroku! Pachniesz inaczej... — wysyczała, wbijając pazury w ziemie.
— Można powiedzieć, że znalazłem swe miejsce na ziemi. — wymruczał, przymykając ślepia. Słyszał za plecami kroki mentorki, przeklinającej go pod nosem. — Mam widok na morze, dużo słońca... Może to dlatego jesteś wciąż taka naburmuszona; wy w Klanie Wilka wciąż tkwicie w cieniu drzew, które odbierają wam promienie. Drzewa Wilczaków muszą być najszczęśliwsze na świecie, gdy wy cierpicie na brak ciepła i radości.
<Cisowa Łapo?>
[1251 słów; trening wojownika]
[otwieranie krabów]
[przyznano 25% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz