Kocurek zadowalał się swoim miejscem, jakim był skromny kąt medycznego legowiska. Nawet jeśli Syczkowa Łapa nie był uczniem uzdrowiciela, to miejsce napawało go przyjemnym poczuciem bezpieczeństwa. Zerkał tu i ówdzie, przypominając sobie na wpół zapomniane norki, w których grał z siostrami w chowanego; zwisające z ziemistych ścian korzonki, którymi się bawił; nawet miejsce, w którym jeszcze nie tak dawno spał wtulony w futro Zarannej Zjawy. Od momentu, w którym zmienił legowisko, a jego matka przestała być medyczką, trochę się w lecznicy pozmieniało, ale nadal przypominało mu ono o kocięcych harcach.
Od maleńkości lubił się przyglądać pracy medyczek. Potrafił patrzeć w ciszy przez długie, długie minuty, obserwując uważnie nawet monotonne sortowanie ziół, jak gdyby był to najbardziej fascynujący seans świata. Pomimo że Jutrzenka była już zwykłą wojowniczką, Syczkowa Łapa nadal czuł do lecznicy sentyment, a swoją kociarnię odwiedzał, gdy miał wolną chwilę. Nawet mimo tego, że nowa medyczka Klanu Wilka zdawała się za nim nie przepadać.
— Jak już masz tu siedzieć, to może na coś się przydasz? — burknęła Cisowe Tchnienie, przerywając przyjemną ciszę. — Zapytaj Mrocznej Wizji, czy możesz ze mną iść na zbieranie ziół. Jakby co, to z mojego rozkazu — dodała, przysłaniając ogonem łapy. Nie przeszkadzało mu to. Skinął głową szylkretce, podchodząc do niej nieco bliżej.
— Czego mamy szukać? — zapytał niepewnie po kilku uderzeniach serca ciszy.
— Hm. — Kotka obracała głową, patrząc po swoim nowo ułożonym składziku ziół, wypatrując tych, które były jej potrzebne najbardziej. — Nagietek, rumianek, krwawnik — wymieniała, wyliczając na palcach. — Jaskółcze ziele, może nawet wrotycz, akurat na nie sezon. Wiesz, jak one wyglądają, prawda? — spytała, w czym Syczek wyczuł odrobinę pogardy.
— Tak, tak — odparł cicho, choć nie był pewien, czy powinien był ufać swojej pamięci. Tak, wiedział o ziołach co nieco, lecz czy na pewno nie zrobi jakiejś głupiej gafy? Nie chciał przynieść w pysku toksycznego, niebezpiecznego zioła – ale bardziej nie chciał się przyznać do niewiedzy. Cóż, przecież miał mieć towarzystwo świeżo wyszkolonej medyczki.
— Świetnie — odmruknęła jedynie Cis, pozwalając, by kocur nareszcie opuścił jej przestrzeń oraz, nareszcie, zostawił ją na chwilę w samotności i powrócił po chwili ze zgodą od mentorki.
***
Ilość potrzebnych ziół była pokaźna, ale Syczkową Łapę nawet to ekscytowało. Mógł się w jakiś sposób przydać, a przy tym przypomnieć sobie rzecz czy dwie. Choć nie czuł się zbyt komfortowo w towarzystwie Cisowego Tchnienia, wiedział, że mógł dowiedzieć się kilku cennych rzeczy.
— Tam jest skrzyp — miauknęła do niego medyczka, wskazując puszystą końcówką ogona na wilgotną kępę zarośli, spomiędzy których wyrastały młode pędy, któż by się mógł tego spodziewać, skrzypu. Uczeń czym prędzej zanurkował w nich pyskiem, by odgryźć od podłoża mięsistą łodygę. Korzystając z okazji, znalazł także kilka mniejszych łodyżek, które zaraz oddał Cisowemu Tchnieniu, szukając dalej wspomnianych uprzednio przez niebieską w legowisku medyka ziół.
Prawie przeszedł obok niego obojętnie, jednak jego uwagę przykuł kwiat o jaskrawej, żółtej barwie. Zatrzymał się na moment, próbując delikatnie zerwać ziele tak, by nie uszkodzić jego liści i okrągłych płatków – pamiętał bowiem, że to właśnie te części nagietka były wykorzystywane do leczenia infekcji i im zapobiegania. Syczek wszedł na niewielką łąkę, szukając reszty ziół, które coś mu podpowiadało, że znajdzie tutaj. W jego nozdrza uderzył ostry, drapiący po nozdrzach zapach. Widocznie się skrzywił, co uzdrowicielka szybko zauważyła.
— To krwawnik — mruknęła tylko Cis, również kręcąc nosem. — To on tak pachnie.
Uczeń przytaknął kotce, podążając za pikantną wonią w stronę jednej z wielu porastających polankę roślin. Nie potrafił nawet zliczyć ilości drobnych, białych kwiatków, które wyrastały przy każdej kępce trawy. Sączący się z cienkich łodyżek zioła sok nieprzyjemnie rozpłynął się po języku Syczkowej Łapy, lecz jedynie wygiął pysk w grymasie, kontynuując zbieranie.
Gdy chciał podać medyczce wiązankę uzbieranych kwiatów krwawnika, ta zrywała z ziemi młode rumianki. Milczeli, zrywając
— Widzę, że jesteś tym całkiem zainteresowany — mruknęła Cisowe Tchnienie, co zdezorientowało nieco Syczka – dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mówiła o ziołach i ogólnej medycynie.
— Może trochę — uśmiechnął się do niej nerwowo. Gromadzenie medycznej wiedzy było dla niego miłą odskocznią od walk, skoków i polowań; treningów, w których musiał korzystać głównie ze szlifowanych umiejętności i własnej krzepy. Zresztą, lubił dużo wiedzieć. Dodatkowa dawka informacji nigdy nie mogła zaszkodzić, nawet jeśli rzadko kiedy z niej korzystał, o ile w ogóle.
— Pewnie genetycznie — wymruczała cicho medyczka, tak, że brzmiało to jak mamrotanie pod nosem. Nie był pewien, co powinien odpowiedzieć. Pomógł szylkretce znaleźć więcej rumianków, lecz kiedy zaczęli poszukiwania glistnika, Syczkowa Łapa wcale nie mógł przypomnieć sobie szczegółów. Na jego nieszczęście, wiele polnych kwiatów przybierało żółty kolor, różniąc się od siebie tylko nieznacznie.
— Uhh… — jęknął, wahając się pomiędzy dwoma kępami, licząc na pomoc Cis.
<Cisowe Tchnienie?>
[747 słów; trening medyka]
[przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz