*Opowiadanie z dalekiej przeszłości – opis wydarzeń fabularnych i przebytej drogi do stania się przywódcą*
— Ale gdy zdałem sobie sprawę, że oboje straciliśmy kogoś z rodziny, zrozumiałem, że nie powinienem widzieć w tobie wroga.
Agrest przytaknął mu, z przejęciem przełykając ślinę.
Jego wytłumaczenie było wystarczające. W Owocowym Lesie grasowało ogromne niebezpieczeństwo i jego ofiary nie powinny oskarżać siebie nawzajem. Zamiast tego należało się wspierać. W końcu jedynie osoba, która sama straciła kogoś bliskiego w wyniku morderstwa, była w stanie zrozumieć kogoś, kto znalazł się w takich samych okolicznościach. Tego potwornego bólu nie dało się tak po prostu opisać.
— Cieszę się, że udało ci się to zrozumieć — odpowiedział cicho. — To dla mnie ogromna ulga.
***
Nie mógł w to uwierzyć. Osoba, która niegdyś oskarżała go o morderstwo i sama straciła swoich bliskich w jego wyniku, okazała się teraz najprawdopodobniej stać za nimi wszystkimi. Krzemień od początku miał rację. Jak Agrest mógł być tak głupi, żeby ponownie mu zaufać?
Wstrząs przeszedł przez ciało zastępcy, gdy lodowate spojrzenie niebieskich ślepi przeniosło się wprost na niego, podczas wymienienia imienia zmarłego brata. Nie. To przecież nie mogło być możliwe! To Janowiec zabił Gronostaja, sam Komar zresztą tak mu powiedział. Jakkolwiek jednak nie chciałby temu zaprzeczyć, w głębi duszy już znał prawdę. Błyskała ona z błękitnych oczu oskarżonego. To Krwawnik pozbawił życia jego brata.
A naiwny Agrest ponownie dał się oszukać.
Z kompletnym sparaliżowaniem obserwował rozlew krwi, plamiący każdą roślinę na środku obozu. Niegdyś idea bliska jego sercu o karaniu potworów, tym samym, co oni uczynili swoim ofiarom – właśnie teraz w całości rozpadała się na jego oczach. A końcowo zupełnie rozprysła się w powietrzu, jakby od samego początku nie miała najmniejszego sensu. Nie miała, bo na jej skutek najbardziej cierpiały niewinne osoby, a nie sam oprawca. Zwyrodnialec pozostawał na to wszystko obojętny, gdyż nie posiadał sumienia, na życiu mu nie zależało. Był nietykalny.
Śledził wzrokiem, jak Miodunka rzuca się na mordercę jego brata, doszczętnie rozszarpując mu gardło. Pragnienie sprawiedliwości młodszego Agresta nareszcie zostało spełnione.
Mimo to nie czuł żadnej satysfakcji.
***
Absolutnie zdziczałe koty, obłąkane spojrzenia, pyski pełne piany, dziury izolacyjne i zapłakane oczy całych rodzin. Tak właśnie można było podsumować ostatnie księżyce w Owocowym Lesie.
Niezadowolenie z rządów Komara rosło. Oddzielnie od bliskich, coraz więcej śmierci i stale rozprzestrzeniająca się choroba, nie stawiały go w dobrym świetle. Wszystko wydawało się pozbawione nadziei.
Sam Agrest był przerażony całą sprawą. Błagał Wszechmatkę, żeby jeszcze nie odbierała mu Kuklika, Jaskółki, czy Krecik. Nie przeżyłby takiego rozwoju wydarzeń. Nie mógł ich stracić. Nie w taki sposób.
Jedyne, na co nadal liczył, to pomysłowość obecnego lidera. Musiał przecież coś w końcu wymyślić… Jednak jak na ironię, tym, co przelało czarę goryczy, był rozkaz przywódcy. Rozkaz o zgładzeniu wszystkich zarażonych.
Komar ogłosił, że ustalił to razem z zastępcami, ale z nim nikt nic nie omawiał. Ogarnięty szokiem udał się więc do legowiska lidera, domagając się wyjaśnień.
— Komar? — zawołał niepewnie do kocura, odwróconego tyłem. — Ja rozumiem powody i całą logikę, ale czy to na pewno jest konieczność?
— Kwestionujesz moją decyzję? — odpowiedziało mu znajome prychnięcie.
Przełknął ślinę, zaraz jednak wbijając pazury w ziemię. Nie. Nie mógł się wycofywać po raz kolejny, kiedy już znalazł się tak blisko. Powinien w końcu zacząć zachowywać się jak prawdziwy zastępca. Walczyć za sprawy swoich pobratymców, zamiast siedzieć z podkulonym ogonem i ograniczać się do roli biernego obserwatora.
— Kwestionuję czas jej podjęcia — zaczął, spoglądając na niego ostrożnie. — Wiem, że znaleźliśmy się w niezwykle trudnym położeniu, ale skazywać ich na śmieć tak szybko? To nie jest w porządku.
— Szybko? — parsknął z drwiną, odwracając się do niego. — Minęła ponad pełna pora roku, odkąd Cyprys została ugryziona. Gdybyśmy zwlekali drugie tyle, to zamiast kilku dziur na chorych, mielibyśmy całą dolinę. — Strzepnął ogonem. — Jedyne co robimy, to ukrócanie im cierpienia. Przestań panikować.
Czekoladowy westchnął ciężko. Argument z cierpieniem był jedynym, który do niego przemawiał w tej sprawie. Nie oznaczało to natomiast, że mu się podobał.
— Czyli Witka jest pewna, że nie ma dla nich żadnego ratunku…? — zapytał cicho, nadal mając w sobie krztę nadziei.
Przywódca aż zjeżył się z frustracji.
— Tak, czy wy wszyscy jesteście głusi? — syknął. — Ile razy mamy to jeszcze powtarzać?
Bicolor zamilkł, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie dało się walczyć o coś, nie mając lepszej propozycji na rozwiązanie problemu. Mimo to tak bardzo chciał w jakikolwiek, nawet najmniejszy sposób ulżyć osobom zmagającym się z niedługą utratą swoich najbliższych. Tylko jak…? I wtedy wpadł na pomysł. Pomocny w minimalnym stopniu, lecz zawsze lepsze to, niż nic.
— To może przynajmniej dajmy rodzinom trochę więcej czasu na pożegnanie? — podsunął. — Bo zakładam, że chcesz rozpocząć tę akcję jutro, prawda? Więc może dajmy im jeszcze parę wchodów słońca. Tak będzie wszystkim łatwiej, można nawet zrobić jakieś święto na cześć żegnanych kotów. I wtedy każdemu ułatwimy oswojenie się ze stratą.
Komar skrzywił się wyraźnie, po części wydając się widzieć w Agreście swojego przeciwnika, po części zwykłego głupca.
— Nie bądź śmieszny. To wywoła jeszcze więcej emocji, których nadmiaru aktualnie nie potrzebujemy. — Położył po sobie uszy. — A teraz wyjdź, skończyłem już z tobą rozmawiać.
Uniósł brwi, aby za chwilę je zmarszczyć. Dlaczego do niego nic nigdy nie dochodziło? Miał już dość tego, że każdą propozycję wychodzącą od kogoś innego, kocur traktował jako jakiś personalny atak.
— Nie — wykrztusił, napinając swoje mięśnie.
Lider gwałtownie obrócił głowę w stronę zastępcy, wyglądając, jakby miał ochotę wyrwać mu język. Zamiast tego, stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, niebieski zaczął powoli zbliżać się do swojego rozmówcy. W jego ślepiach płonął gniew.
Każdy włosek sierści czekoladowego stanął dęba. Co on zamierzał zrobić?!
W pewnym momencie znalazł się na tyle niebezpiecznie blisko, że Agrest z przestrachu aż cofnął się o krok, omal nie spadając z topoli.
— Jak ci mówię, że masz mi zaufać, to masz mi zaufać, a nie nagle zachowywać się jak twój tchórzliwy ojciec — splunął z pogardą. — Zrozumiano? Powinieneś być mi wdzięczny, że mam do ciebie jeszcze cierpliwość.
Bicolor mocno zacisnął szczękę, przypominając sobie, czym jeszcze niebieski mógł mu zagrozić. Walka z nim w jego przypadku nigdy nie oznaczała wygranej – jedynie brutalne rozgrzebywanie starych ran.
Pokiwał głową pokonany.
— Doskonale — zamruczał Komar, wtem uśmiechając się szeroko. — Widzimy się jutro. — Wyminął zastępcę, końcówką ogona przejeżdżając po jego boku.
Agrest spuścił wzrok na swoje łapy, pozostawiony samotnie w legowisku.
Był bezsilny.
***
Bezradnie opadł obok Krecik, aktualnie spożywającej wychudzoną nornicę.
— Przepraszam mamo — wyszeptał — nie udało mi się go przekonać. Tak mi przykro z powodu Żurawinka i Maczek.
— Nie winię cię — odpowiedziała mu ledwo słyszalnie, wpatrując się w ziemię. — Nazajutrz się z nimi pożegnam. Dzisiaj… jeszcze nie jestem w stanie.
Serce Agresta boleśnie się ścisnęło. Obserwowanie jej w takiej sytuacji było okropne.
— Rozumiem — wydusił z siebie, niepewnie kładąc ogon na plecach mentorki. Miał nadzieję, że to da jej chociaż odrobinę otuchy.
Od tego momentu pozostali w przygnębiającej ciszy, rozmyślając o przyszłości Owocowego Lasu. Przyszłości, która nie malowała się dobrze.
— Czasy rządów Komara zbliżają się ku końcowi — przerwała milczenie czarna, podczas gdy jej syn uniósł głowę, zaskoczony. — Będziesz wolny.
Czekoladowy mimowolnie skrzywił się na tę myśl. Nie chciał jeszcze zastanawiać się nad tym w… taki sposób.
— Tak…? — Spojrzał na nią pytająco. Miał dziwne wrażenie, że do czegoś dąży.
— Nikt już nie może cię uwięzić na wysokim stanowisku — stwierdziła, rozglądając się na boki. — Więc po prostu zastanawiam się… czy wtedy zamierzasz zrezygnować? Bo chcę, abyś pamiętał, że jak najbardziej masz taką możliwość i to nie jest żaden powód do wstydu. — Widząc, jak zupełnie oniemiał na jej słowa, Krecik zamyśliła się na chwilę. — To może inaczej. Czy władza jest naprawdę tym, czego pragniesz?
Zastępca poruszył się nerwowo. Zadawała zbyt trudne pytania, żeby tak zwyczajnie… znał odpowiedź od razu. To wszystko było skomplikowane.
— Nie wiem — przyznał szczerze, o włos unikając zakrztuszenia się. — Myślę, że chciałabym móc zmienić parę rzeczy, będąc z boku. A może bardziej dopilnować, aby nie dopuszczono do kolejnych masakr. — Przełknął ślinę. Przez to wszystko, co działo się podczas rządów Komara, czuł się brudny. Ledwo miał cokolwiek do powiedzenia, ale i tak uznawał się za współwinnego. — Nie muszę przecież być od razu przywódcą, prawda?
Mama przytaknęła mu skinieniem.
— Lecz to tylko jeśli skład byłby normalny! — sprostował szybko. — Przynajmniej jedna osoba miła. Nie wytrzymałbym kolejnego Komara — zarzekł się, mimo wszystko czując gorzki posmak w ustach.
— To się jeszcze zastanów, dobrze? — Mentorka przeniosła na niego zatroskany wzrok. — Widzę, że się wahasz.
— Dobrze — obiecał, przyznając jej rację. W jego umyśle zaczęły pojawiać się mroczniejsze wizje noszenia takiej odpowiedzialności. Zaraz jednak gwałtownie pokręcił głową. Miał jeszcze czas, żeby nad tym wszystkim pomyśleć. Obecnie powinien przejść do innego tematu. — Hej, Krecik?
W oczach zwiadowczyni pojawiła się iskra ciekawości.
— Tak?
Spod swojego futra wyciągnął okrągły, biały kamyczek, który zabrał z myślą o niej. Niby nic wielkiego, ale chciał nareszcie jakoś inaczej wyrazić swoją wdzięczność, niż samymi słowami.
— To dla ciebie. — Nieśmiało przysunął otoczaka w kierunku kotki. — Nie wiem, czy ci się podoba, ale zobaczyłem go potoku, zaraz rytuale oczyszczania, i jakoś skojarzył mi się z tobą. Ja… po prostu chciałbym wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczny. Za wszystko. — Uniósł na nią łagodny wzrok. — I pomyślałem, że może to byłby dobry pomysł, żebyś o tym nie zapominała? Ale oczywiście mógłbym spróbować znaleźć też coś znacznie lepszego! — Zakłopotał się, bo jego prezent nie był najbardziej niespotykanym przedmiotem na ziemi. Jeju, mógł z tym jeszcze poczekać!
— Jest śliczny — westchnęła z rozmarzeniem, przerywając każdy, natrętny szept w jego głowie. Łapą przetarła swoje oczy, błyszczące ze wzruszenia. Wyglądała na szczęśliwą. — Dziękuję ci Agreście, naprawdę ci dziękuję.
Ciało bicolora otuliło przyjemne ciepło.
***
Nie mógł w to uwierzyć. Nie mógł uwierzyć, że Komar pod osłoną nocy wykonał swój okrutny wyrok na zarażonych. Zrobił to bez wiedzy praktycznie nikogo. Łącznie z samym Agrestem oraz Fretką. I to wszystko nim rodziny zdążyły pożegnać się ze swoimi bliskimi, nim cały Owocowy Las dał radę przyzwyczaić się do myśli o stracie współbratymców. Niebieski oszukał ich wszystkich.
Niemal zachwiał się na własnych łapach, widząc martwe ciało przywódcy. Okazało się, że on także poniósł śmierć podczas tej straszliwej nocy, zapewne walcząc z którymś skazanym. Futro miał posklejane z krwi, pysk pozbawiony charakterystycznego grymasu.
Zastępca czuł się całkowicie choro, spoglądając na jego zwłoki. Nienawidził siebie za to, że główną emocją, jaka aktualnie w nim wrzała, było… zranienie. W końcu to lider odkrył przed wojownikiem prawdę o Janowcu, uwolnił go spod szponów ojca i czasowo rozmowy z nim stały się dla niego jedyną ucieczką od brutalnej przeszłości. Później współpracowali przez wiele księżyców i mimo że w tych dalszych bicolor zdecydowanie miał niebieskiego coraz bardziej dość, to… nadal był do niego w dziwny sposób przywiązany. Dopiero teraz zdawał sobie z tego sprawę. I przeklinał się za to, że kiedykolwiek mu ufał oraz w niego wierzył.
Komar tyle razy deklarował, że jest inny od Janowca. Lepszy, jako jedyny mogący uratować Agresta od pójścia w jego ślady. Ciekawe jednak, czy nadal pamiętał o swojej nienawiści do zbrodniarza, kiedy wyśmiewał się z wojownika, szantażował go i zlecał innym zabójstwa. Albo kiedy zdradzał ich wszystkich, stając się masowym mordercą? Cóż za zaskoczenie, że wszystkie działania niebieskiego okazały się charakteryzować także jego własny antyautorytet. Najwidoczniej nie różnili się od siebie aż tak bardzo.
Agrest prychnął, kopiąc na zwłoki opadły przy nich pył.
Oboje byli siebie warci.
***
— Pozostała jeszcze jedna kwestia. — Jaskółka przeleciała po obu z nich wzrokiem. — Kto teraz zostanie nowym przywódcą?
Fretka odezwała się natychmiastowo.
— Ja nie dam rady — wychrypiała z bólem — nie teraz.
W jednej chwili cała uwaga przeniosła się na wojownika, który zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. Przecież… to zawsze zwiadowczyni bardziej zależało na tym wszystkim. A teraz, skoro nawet ona nie chciała… czy to oznaczało, że on nim musi zostać? Poczuł, jak na barki opada mu ciężar.
Zdezorientowany zamrugał na czarną.
— Będę cię wspierać na każdym kroku, Agreście. Obiecuję. — Schyliła przed nim głowę. — Ale ostateczna decyzja należy do ciebie.
Czekoladowy spoglądał to na liliową, to na czarną. Widział tę nadzieję błyszczącą w ich oczach. Czy był jednak gotowy, żeby wziąć na siebie taką odpowiedzialność? Nie miał pojęcia. Wiedział natomiast, iż chciałby pomóc. Jaskółce, Fretce i całemu Owocowemu Lasowi. Obecnie chyba każdy miał już dość liderów, którzy albo ignorowali tragedie, albo sami do nich dopuszczali. Gdyby to on rządził, mógłby osobiście dopilnować, żeby już nigdy więcej coś takiego nie miało miejsca.
Z drugiej strony, co jeśli doprowadziłby do nich przez własną niekompetencję?
— Myślisz, że naprawdę mogę być w tym dobry? — Zatrzymał wzrok na przybranej mamie.
— Szczerze uważam, że tak. Miałeś trudne zarówno dzieciństwo, jak i dorosłość, Agreście. A mimo tego, zawsze udało ci się podnieść. Podnieść i nie zabłądzić na dobre w mroku, który nieraz cię otaczał. — Położyła mu łapę na ramieniu. Jej dotyk dodał mu odwagi. — Widzę także, jak bardzo się starasz, aby stać się najlepszą wersją siebie i to doceniam. Naprawdę to robię. — Przeniosła spojrzenie na Fretkę. — A jeśli się zdecydujesz, my pozostaniemy u twojego boku, kiedy będziesz się wszystkiego uczył. Nikt nie jest od razu mędrcem.
Uśmiechnął się do Jaskółki z wdzięcznością. Powiedziała mu wszystko, czego potrzebował usłyszeć. Przywództwo może i nigdy nie było jego przeznaczeniem, ale póki miał przy sobie wsparcie oraz pomoc ze strony bliskich – mógł na siebie wziąć tę rolę. A przynajmniej spróbować. Owocowy Las potrzebował kotów, które nareszcie prawdziwie się o niego zatroszczą.
***
Jaskółka ogłosiła go nowym liderem społeczności, a jej członkowie zaczęli skanować jego imię.
Z determinacją uniósł głowę w stronę nieba.
Nie był Janowcem. Nie był Komarem. Nie był Brzoskwinką ani Błysk. Nie zamierzał w najmniejszym stopniu podążać ich ścieżkami.
Teraz nastały jego czasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz