— Bo jest dużo smaczniejsze niż to, co wy, przybłędy jecie! Najwyższej jakości! Nie każdy ma szczęście, by posmakować takich pyszności. Nie pytaj się głupio, tylko jedz. — Usiadła, oplatając swoje łapy ogonem. — Już ci mówiłam, nie brakuje mi jedzenia.
Ruta pokręciła główką, niezbyt przekonana, ale zaraz postawiła uszy, znowu patrząc na Bigos.
— A chcesz potem iść ze mną po kwiatki? Miałam właśnie jakichś poszukać! Wiesz gdzie jakieś ładne kwiatuszki rosną? Bo moje przecież zgniotłyśmy, i mi bez nich smutno i trochę samotnie, więc chciałam położyć jakieś przed doniczką, by wyglądała wesoło! — zakręciła ogonkiem, tuptając tylnymi łapkami w miejscu, spalając ekscytację. Była miło zaskoczona wizytą Bigos, nawet jeśli na początku troszkę się przestraszyła jej niespodziewanego przybycia.
— No... Kwiaty to chyba ostatnia rzecz, jaką zajmowałabym się na twoim miejscu, ale skoro chcesz — wzruszyła barkami biało-czarna kotka — Nie przyszłam tu przecież po to, by siedzieć i się gapić na skrzeczące mewy — zaraz podniosła wzrok. — Czy wiem? Nie mam pojęcia, nigdy nie zwracałam uwagi, gdzie rosną. Nie miałam po co. Ale myślę, że mogę znać jedno miejsce…
— O, jakie, jakie? Jak nie pamiętasz, to możemy po prostu poszukać jakiegoś! To będzie nasze sekretne miejsce! — zerknęła szybko na kawałek mięsa przy jej łapach i znowu popatrzyła na nią
— Pamiętam... Pamiętam. To miejsce... Myślę, że... Spodoba ci się — odparła zaraz, patrząc przez ramię na rozciągające się przed nimi uliczki, a jej głos zdawał się dużo spokojniejszy, jakby czuła się bardziej komfortowo. Zaraz znów jednak zwróciła się do Kurz z typowym dla siebie tonem głosu. — No co tak się patrzysz, nie targałam ci tego przez pół miasta, żebyś teraz nawet nie spróbowała! Niektórzy to by się bili o skrawek tak dobrze przyrządzonego mięsa, a ty go masz przed samym nosem!
Kurz zerknęła ciekawsko w stronę w którą patrzyła Bigos, zaraz patrząc w dół.
— Ła! Dobrze, dobrze, już nie krzycz... — schyliła się i po jednym kąsku oblizała pyszczek — Naprawdę jest dobre! — zapiszczała, zaraz szybko pochłaniając całość — Dziękuję! Jesteś najlepszą przyjaciółką jaką spotkałam!... Właściwie to jedyną przyjaciółką, ale wciąż!
Chciała jej dać tuli w podzięce, ale pamiętała swoją obietnicę, więc tylko wpatrywała się w nią wdzięcznymi oczkami.
— A nie mówiłam! Nic nie smakuje lepiej. Mam nadzieję, że po takim posiłku nie będziesz się wlec nieporadnie jak jakaś starucha. Więc teraz możemy ruszać?
Ruta oblizała dokładnie wąsy, wąchając ziemię w nadziei na jakieś okruszki, ale nic nie znajdując.
— Mhm! W którą stronę jest to miejsce które znasz? Daleko jest? Jakie kolorki kwiatków tam są? — zaczęła truchtać w stronę wyjścia z uliczki, oglądając się na Bigos.
— Zdecydowanie powinnaś zadawać mniej pytań — uznała i zaczęła iść do przodu, prowadząc, nieco pospiesznie, kotkę do obiecanego miejsca. — Zależy, czym dla ciebie jest "daleko", bo jak zdążyłyśmy się przekonać, szybkie i sprawne chodzenie nie jest twoją mocną stroną... I skąd mam wiedzieć, jakie tam są kwiaty? Mówiłam... Nie zwracam uwagi na takie rzeczy! Wiem tylko, że jest ich dużo.
Przyspieszyła kroku, gdy znajdowały się już bliżej celu, nie obracając się nawet za siebie, by patrzeć, czy Kurz nadąża.
Koteczka szybkim marszem podążała za nią, wyciągając łapki daleko do przodu, i od czasu do czasu przyspieszając do truchtu by nadgonić dystans między nimi; próbowała jak mogła, ale co chwilę traciła biały ogon Bigos sprzed noska.
— Hej, zwolnij troszeczkę! — zakwiliła, gdy kotka coraz bardziej się oddalała, mimo, że Kurz szła najszybciej jak umiała —Nie zostawiaj mnie tutaj samej! Nie chce znowu się zgubić! Przepraszam!
Bigos niechętnie zwolniła.
— Ćwiczenia naprawdę ci się przydadzą... — stwierdziła cicho, czekając, aż zdyszana samotniczka dotrze do niej. — Nie zostawiłabym cię tutaj. Zresztą, nie musisz się o to dłużej martwić. Jesteśmy na miejscu.
I mówiąc to, skierowała się, tym razem wolniejszym krokiem, do jednego z wielu ogrodzeń najróżniejszych miejskich domów. To było wysokie i drewniane. W niektórych miejscach drewno było stare i ciemne pod wpływem upływu lat, w innych zdawało się być w dobrym stanie. Poprowadziła Kurz wzdłuż płotu, aż nie dotarły do wyłamanej deski tworzącej niewielkie przejście, w które nie wcisnąłby się praktycznie żaden pies.
Ruszyła przodem i zniecierpliwiona czekała, aż Kurz wgramoli się niezgrabnie przez dziurę, a następnie przez niezwykle gęste krzewy, które obrastały przestrzeń za nią. Gdy kotki wyszły z zarośli, otworzyło się przed nimi dość duże, zarośnięte podwórze, które wyraźnie sugerowało, że od dawna nikt się tym skrawkiem ziemi nie zajmował. Trawa była gęsta i wysoka, a niewielki dom, który się przed nimi rozciągał, stary i zniszczony. Widocznie wiekowy i gruby dąb rosnący na środku był domem dla szpaków, których skrzeczące głosy przerywały ciszę. Tak, jak obiecała Betelgeza, rosło tu mnóstwo kwiatów o różnych kolorach i wyglądzie.
— Widzisz? Mówiłam, że jest tu dużo kwiatów. No i nikomu nie przyszło do głowy, by się tu panoszyć! Rzadko kiedy można znaleźć takie miejsca niezajęte przez jakichś gburów.
— Ła! — Kurz stanęła na tylnych łapkach, chcąc jak najwięcej zobaczyć — Ale dużo, naprawdę miałaś rację! O, są różowe! — zachichotała i pobiegła w podskokach do upatrzonego miejsca, opowiadając przez bark:
— Wiesz, widziałam kiedyś ludzie kocięta. I one robiły z kwiatków takie okrągłe coś na głowy. Było bardzo ładne. Szkoda że my nie możemy zrobić tego łapkami — westchnęła — Jakbym mogła, to zrobiłabym ci taką... — rozejrzała się po kwiatkach — z tych czerwonych, o! Bardzo by ci pasowała!
— Nie słyszałam o czymś takim — odparła zaciekawiona, przekręcając łeb i nie spuszczając z oczu podekscytowanen towarzyszki. — Myślisz, że czerwony do mnie pasuje? — powtórzyła nieco zakłopotana. — Cóż, myślę, że tobie byłoby ładnie w białych lub różowych…
— Tak? Może, jeśli tak myślisz... Hm... Możemy zrobić takie coś na ziemi! — od razu zaczęła zbierać czerwone kwiatuszki, układając je blisko siebie w kółko — A potem wcisnąć kwiatki w futerka! Będzie im przykro jak je tak tutaj zostawimy!
Bigos chwilę milczała, by opuścić uszy, westchnąć głęboko i odpowiedzieć:
— Uh... No dobrze... Tak myślę... — mruknęła. Zaraz zaczęła zbierać kwiatki i choć z początku robiła to niechętnie, tak szybko przekonała się i uznała to zajęcie za nawet fajne - przynajmniej lżejsze od tego, co zazwyczaj musiała robić. Już po kilku chwilach uzbierała cały krąg białych i liliowych kwiatów.
— Ła! — zapiszczała Kurz radośnie, kiedy skończyła swoją pracę — Popatrz, tak to wyglądało! Tylko na ich łebkach! Myślę że byłyby też fajne na szyi albo łapkach, widzisz to? Tylko nie mamy jak ich połączyć… Ale! Popatrz, popatrz, wpleciemy ci je w sierść, bo masz ją dłuższą, więc pewnie jest jak moja, a w moją ciągle się coś wplątuje! Tylko musisz się trochę wtedy schylić…
Bigos popatrzyła na zebrane przez Kurz czerwone kwiaty o rozłożystych płatach.
— Czemu kocięta Wyprostowanych miałyby wkładać sobie na głowy kwiaty? — zastanowiła się, przekręcając głowę, gdy patrzyła na kwieciste koło. — Myślisz, że będą mi pasować? — spytała, a następnie schyliła szyję z cichym parsknięciem, by Kurz mogła jej dosięgnąć.
— Może żeby wyglądać ładnie? Albo pachnieć? Albo dla zabawy! — wyliczała, w czasie grzebania wśród kwiatków za najładniejszymi, i ostrożnie obgryzając łodyżki, by można było je wplątać w futerko. — Mhm! Już mówiłam, że na pewno będą dobrze wyglądać! Ładnie się odznaczają na tle twojej sierści! — delikatnie pomogła sobie łapką w umieszczeniu kwiatka
— Wyglądać ładnie? Przecież Wyprostowani sami w sobie są szkaradni i wynaturzeni! Nawet nie mają futra i chodzą na dwóch łapach! Nawet kwiatki tego nie naprawią — stwierdziła pewnie. — Chyba nigdy nie nosiłam nic czerwonego... No, może oprócz sweterków, które robi moja Wyprostowana, ale one są brzydkie i niewygodne... W przeciwieństwie do tych kwiatów — zamruczała zadowolona, nie ruszając się, gdy Kurz wplątywała w jej sierść czerwone kwiaty. — Myślisz, że powinnam je częściej nosić?
— Tak! Jeśli ci się podobają i się w nich czujesz, oczywiście...? Mogę ci nawet je przynosić i pomóc w umieszczeniu ich! Nawet codziennie jak chcesz! — prawie podskoczyła w miejscu, szeroko uśmiechnięta i z wysoko postawionym ogonem.
— To odważna propozycja — stwierdziła, skrywając zadowolenie. Gdy Kurz wplątała jej ostatni kwiatek, kotka odnalazła wzrokiem najbliższą kałużę i przejrzała się w niej, wypinając dumnie pierś. — Hej! Wygląda prześlicznie! Kwiaty może są bezużyteczne, ale cieszą oko... — zamruczała i znów podeszła do Kurz, by tym razem zająć się dekorowaniem futra kotki. Starannie obgryzając kwiaty z łodyg. — Hmm, twoje jasne futro dobrze komponuje się z różem i bielą.
— Myślisz? Nigdy jakoś nie zwróciłam uwagi jakie kolorki mi pasują... — stała bezczynnie, próbując zdecydować czy powinna chlebkować czy kontynuować na wszystkich łapach, nie będąc pewną jak będzie wygodniej dla Bigos.
<Geza?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz