– Co się dzieje? – spytałem szeptem, bo chociaż trzymała w pysku mysz, to wyglądała w tym półświetle jakoś dziwnie tajemniczo. Tata poruszył się za mną, jakby też budził się ze snu, ale między innymi to właśnie dowodziło, że było dużo za wcześnie na śniadanie. Różne możliwości zaczęły kłębić mi się w głowie, tak że aż musiałem poderwać się na łapy. – Dostaliśmy znak?
Babcia zaśmiała się gardłowo, wyjętą z pyska piszczkę przytrzymując łapą.
– Jak podpytasz ojca, to może ci powie, co tam wczoraj widział. – Usłyszałem, jak tata prycha, ale średnio zrozumiałem, o co chodzi. Wyglądało w każdym razie na to, że na razie nie musieliśmy wyruszać w żadną wielką podróż, co mnie nieco rozczarowało, ale i uspokoiło. Głupio by było odejść tuż po tym, jak znalazłem Szczypiorka. – Za to ty swój będziesz musiał złapać. No już, podejdź tutaj.
Wszystko to nazbyt mnie już ciekawiło i szybko zrobiłem tak, jak babcia kazała. Jeszcze krótką chwilę nie umiałem stwierdzić, co się miało dalej zdarzyć, aż wreszcie podniosła łapę, a uwięziona pod nią dotąd mysz... siedziała. Siedziała, a jej boki falowały, czyli żyła!
Może to źle brzmi, tak się przyznać, ale dla mnie rzeczywiście była jak święty znak. Nigdy wcześniej nie widziałem żywej myszy (czy w ogóle jakiejś innej piszczki poza robakami, a je trudno przecież nazwać prawdziwą zdobyczą), i nie myślałem, że jakąś zobaczę do czasu, kiedy tata wreszcie puści mnie z babcią na polowanie. A tu coś takiego! Jej oczy przypominały małe czarne kamyczki, błyszczące, bo odbijały ledwo wpadające do nory światło. Obserwowałem uważnie, jak jej wąsiki drgają leciutko, a przód małego ciałka nadyma się i kurczy w szybkim, niezmiennym rytmie. Poza takimi drganiami mysz nie poruszała się jednak, tak że ja, chociaż już podekscytowałem się tak wzmianką babci o "łapaniu", zaczynałem wątpić w przyszłość tego całego przedzięć... przedsię? przed-się-wzię-cia, chyba jakoś tak. W każdym razie łatwość mojej misji trochę mnie zmartwiła.
– Czy ja na pewno mam... – odezwałem się w końcu, ale w tym samym momencie mysz, trącona łapą babci, jakby obudziła się w końcu i śmignęła mi między nogami w głąb nory.
– Na litość ducha boru, mamo! – Z półmroku dobiegł nas rozzłoszczony syk. Z pyszczka babci wydobyło się ciche "upsik".
– No, Mrówkolewku, leć za nią szybko, zanim ona złapie ci tatę...
Ani myślałem zrobić inaczej, kiedy moja mysz, moja własna, pierwszożyciowa mysz, właśnie mi uciekała! Czym prędzej rzuciłem się za nią, leśne duchy, i naprawdę bardzo uważałem, żeby nie wpaść przy tym na waszego wspaniałego tropiciela Umakiniego. Niestety taki manewr wymagał gwałtownego hamowania, które nie mogło się przecież odbyć bez wyrzucenia w powietrze chociaż odrobiny piasku. Sami widzicie, że to, że piasek ten znalazł się ostatecznie na pysku taty, nie było wcale moją winą, a koniecznością w trudnej, dynamicznej sytuacji.
– Mrówkolew...! Czy ty nie masz za wąsa wyobraźni przestrzennej? – prychnął za mną groźnie, otrząsając się, podczas gdy ja pobiegłem już szukać myszy w ciemnym kącie. – Nie tak cię wychowałem.
– No już, nie dąsaj się tak na niego, synku. Patrz lepiej, jak sobie radzi. – Usłyszałem kroki babci na piasku, a zaraz potem cichy chrobot gdzieś z prawej. Tam była! – Doskonałe imię mu wybrałeś, nie ma co.
– Nie graj, mamo, nie zapomnę, że to ty wpuściłaś w szkodę tę nieszczęsną kreaturę. Przynajmniej uderzyłbyś piaskiem w zdobycz, zamiast we wszystkich dookoła – zwrócił się tata już do mnie po tym, jak mój skok najwyraźniej wzbił w górę kolejną porcyjkę puchu i piasku. Gotowałem się już do następnego, ale te słowa kazały mi się zatrzymać.
– Naprawdę? – Spojrzałem na niego szybko, ale nie było czasu na wahanie, mysz mogła uciec mi w każdej chwili, a skoro dostałem już upragnioną szansę, to bardzo chciałem spisać się dobrze. Chociaż ruch ten wydawał mi się dosyć niezwykły, albo raczej dziwaczny, to stanąłem porządniej na ziemi i łapą posłałem w stronę skulonej w popłochu myszy deszcz drobnych piórek, źdźbeł trawy i piasku.
Uderzona mysz, zamiast mi się poddać, zerwała się do biegu i z zakurzonym futerkiem uciekła w stronę wyjścia z nory.
Za moimi plecami babcia wybuchła śmiechem. Odwróciłem się, żeby znów popatrzeć na tatę, ale tym razem rozeźlony. Czemu podsunął mi strategię, która nie działała! Inaczej niż on, mysz zupełnie nic sobie nie robiła z bycia obsypaną.
– Nie wygłupiaj... – zaczął już swoim surowym głosem, ale kiedy na niego spojrzałem, z jakiegoś powodu przerwał i również cicho parsknął. Dorośli zachowywali się tego dnia naprawdę niezrozumiale i miałem ich już dość.
– Sam się nie wygłupiaj! – fuknąłem na nich i pobiegłem za myszą na zewnątrz.
Na szczęście na polanie było jaśniej i po chwili, którą zajęło mi przyzwyczajenie oczu do światła, bez trudu zauważyłem mysz w trawie, której źdźbłami poruszała swoim małym ciałkiem. Już miałem pobiec prosto za nią, kiedy uświadomiłem sobie, że wtedy najpewniej wbiegłaby do lasu – a tam czekało na nią mnóstwo kryjówek, w których mógłbym jej już nie znaleźć. Przynajmniej ja zawsze tak o nich myślałem, kiedy planowałem swoje ucieczki, a rodzinie i tak jakoś zawsze udawało się mnie odnaleźć... Myszka to jednak co innego i nie mogłem dopuścić, żeby smyrgnęła przede mną do nory, w której ja nie dałbym rady się zmieścić.
Dlatego szybko zmieniłem kierunek tak, żeby odciąć jej tę drogę ucieczki, no i przynajmniej to mi się udało! Wystraszona uderzeniami moich łap, sama również skręciła i odbiegła w stronę wzgórza, a ja rzuciłem się za nią. W kilku susach niemal ją dopadłem, ale nieoczekiwanie zrobiła zwrot i znowu musiałem odganiać ją od lasu, już praktycznie ją miałem, ale uciekła mi spod samych łap, a ja nie mogłem tak prędko wyhamować... Dosyć tego! Nadal nie wiedziałem dokładnie, jak wyglądały polowania babci, ale taka łowczyni jak ona na pewno nie pozwalałaby kręcić sobą jak szyszką. Musiał istnieć jakiś sprytny sposób, żeby nie dać myszy zwodzić się w gonitwie, i właśnie na jeden wtedy wpadłem.
Po tym, jak znowu musiałem odpędzić mysz od leśnych zakamarków, nie pobiegłem za nią w nowym kierunku, ale spiąłem mięśnie i – skoczyłem. Wycelowałem tak, żeby spaść idealnie na nią, i już, już czułem ją w łapach, kiedy coś mocno uderzyło mnie w pysk!
Przez chwilę w ogóle nie wiedziałem, co się dzieje. Mysz na pewno by mi uciekła, gdybym już dawno nie nauczył się oddawać od razu, gdy ktoś mnie atakuje. Jeszcze nic nie widziałem, ale machnąłem łapą przed sobą i uderzyłem prosto w uciekinierkę, zahaczając o nią pazurami. Czy to... ona mnie uderzyła!? Czy babcia mówiła poważnie o tym, że mysz mogłaby złapać tatę? Nie chciało mi się w to wierzyć, ale przecież aż poczułem, jak coś przesuwa mi się w pyszczku po tym dziwnym ataku! W każdym razie musiałem jak najszybciej skończyć tę zabawę i wiedziałem akurat, jak.
Zanim mysz zdążyła wymknąć się z moich pazurów, pomogłem sobie drugą łapą i zgniotłem szczękami jej kark, aż chrupnęło.
– Tu jesteś... Czyli dałeś radę – usłyszałem zbliżającego się tatę, ale nie odwracałem się. Nadal jeszcze patrzyłem na upolowaną przez siebie mysz. Leżała bezwładnie na boku, nie poruszając się. Chociaż tak mi zależało na tym, żeby ją złapać, to jej bezruch wydał mi się jakiś smutny i pusty, tak że aż gdzieś w środku zrobiło mi się jej żal. Nie było żadnych ziół, które mogłyby sprawić, że znów będzie biegała.
Ważniejsze jednak było to, że między jej głową a grzbietem wystawało z niej coś... białego? Na początku trochę mnie to obrzydziło. W zamyśleniu przesunąłem w buzi językiem po tym zębie, który mnie jakoś zabolał przy mysim ataku, i wtedy zorientowałem się, że go nie było.
– Tato! – Pobiegłem do niego najprędzej, jak mogłem. Sytuacja była dramatyczna. – Tato... Szybko! Mysz zabrała mi ząb!
– Co ty... Pokaż buzię – nakazał mi, więc szybko otworzyłem pyszczek, szczerząc wszystkie zęby, które mi jeszcze zostały. – Hm. Rzeczywiście jednego brakuje.
– Tu jest, o! – Z żałością pokazałem mu mysz. – Jak go wsadzić na miejsce?
– Nie da się. – Słowa taty aż mnie zmroziły. Miałem całe życie chodzić bez zęba!? – Możesz go połknąć wraz z myszą. Nie przejmuj się, w końcu wszystkie ci wypadną.
To już było za wiele.
– Ale... ale ja nie mogę żyć bez zębów, tato, nie da się tak! Ja umrę! Mam umrzeć? Tato!
– Ile razy ci mówiłem, żebyś nie krzyczał wniebogłosy? – uciął mi tylko, jak zwykle marszcząc brwi. Byłem na skraju rzucenia się na niego, żeby wtulić się w jego sierść, ale wytrzymywałem dzielnie. – No już. Odrosną ci.
Popatrzyłem na niego jak na kaczkę z uszami.
– Wszystkie młode koty tracą w końcu pierwsze, słabe zęby, aby mogły wyrosnąć im silniejsze. Niech to będzie dla ciebie zachętą, żebyś przygotował się do trudniejszych, poważniejszych zmagań...
Tyle już stało się tego dnia rzeczy dziwnych i niezrozumiałych, leśne duchy, że strach było pomyśleć, co miało wydarzyć się dalej. Szczypiorek czasem mówi podobnie tajemniczo, więc może spodobałoby mu się, gdybym mu o tym opowiedział.
[1464 słowa - trening wojownika]
[przyznano 29%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz