Wpierw dotarł do niej dźwięk jej głosu. Nie spojrzała na nią od razu, pozwalając sobie jeszcze przez chwilę na składanie chaotycznych myśli w spójną całość. Wiedziała, że to Różana Przełęcz, choć jej ciche, niemalże niesłyszalne kroki, wydawały się na ten moment obce. Odkąd wrogi jednostki zagościły na stale w ich obozie, każdy szmer zdawał się oznaką zagrożenia.
Tygrysia Gwiazda spojrzała na szylkretkę z powagą, świadoma ciężaru sytuacji, w jakiej się znaleźli. W jej oczach emanowało od sztucznego spokoju, jakim starała się przekazać zastępczyni, że jeszcze z tego cało wyjdą. Próbowała nie tracić nadziei pomimo swojego realistycznego spojrzenia na świat.
— Co teraz? — spytała wprost, jednocześnie spoglądając za siebie, jakby podsłuch miał kryć się za rokiem. — Jaki jest plan? — doprecyzowała, wpatrując się w nią wyczekująco.
Srebrna zawahała się, powoli przenoszą na nią swój wzrok. Paskudna rana na tylnej nodze czarniawej wywołała u niej lekkie wzdrygnięcie. Tak wielu niepotrzebnie ucierpiało.
— Chciałabym ci powiedzieć, że wiem, co trzeba zrobić, ale byłoby to kłamstwem — ujęła okrężną drogą, patrząc na własne zadrapania zdobiące w głównej mierze jej łapy. — Na razie jedyne co możemy, to uśpić ich czujność. Jesteśmy zbyt osłabieni i skrzywdzeni, by walczyć teraz o wolność — stwierdziła, choć sam fakt utraconej przez nich rzeczy wzbudzał w niej zawstydzenie. Nie warto było polegać na sojuszach, nawet wspólny wróg nie łączył na tyle blisko, by mogli liczyć na czyjekolwiek wsparcie.
Usiadła, a Róża przyłączyła się nieopodal niej, choć drżenie jej ogona zdradzało, że tkwienie w tych okolicznościach w jednym miejscu nie napawało jej radością.
— Najpierw musimy wzmocnić nasze szeregi. Część naszych wojowników jest ranna, a przy jednej niemianowanej medyczce ciężko zapewnić im odpowiednią opiekę. Jedyne co mogę im dać, to czas na wyzdrowienie — mruknęła. — Ja sama potrzebuję czasu, by to przemyśleć.
Różana Przełęcz wydawała się słuchać uważnie.
— A co z zakładnikami? — zapytała. — Brak nam swobody w łapach, dopóki oni są tam.
Tygrysia Gwiazda kiwnęła głową, zgadzając się z jej słowami.
— Owszem, ta kwestia stanowi spory problem, ale póki jesteśmy osaczone we własnym domu, sprawy poza nim są nierealne do załatwienia. Nie chcę, by moje drugie dziecko skończyło jak wygłodniałe zwierzę ze wścieklizną, a bez medyczki jesteśmy jak bez kończyn, ale chwilowo ich nie uratujemy.
Nie lubiła odpowiadać w ten sposób. Zdawała sobie sprawę, że brzmiało to jak puste obiecanki w stylu „Jeszcze będzie dobrze, ale nie teraz”. Czas niestety nigdy nie grał na ich korzyść.
— Chciałabym na razie, żebyś zorientowała się, komu możemy ufać — zaczęła. — Nie wątpię, że wielu jest dogłębnie oddanych klanowi, ale są i tacy, co w ostateczności wygadaliby o nas wszystko. To jedyne, o co na razie cię proszę — mruknęła, po raz kolejny spoglądając na jej ranę. — I odpocznij. To potraktuj jako swój obowiązek — zaleciła.
Tygrysia Gwiazda spojrzała na szylkretkę z powagą, świadoma ciężaru sytuacji, w jakiej się znaleźli. W jej oczach emanowało od sztucznego spokoju, jakim starała się przekazać zastępczyni, że jeszcze z tego cało wyjdą. Próbowała nie tracić nadziei pomimo swojego realistycznego spojrzenia na świat.
— Co teraz? — spytała wprost, jednocześnie spoglądając za siebie, jakby podsłuch miał kryć się za rokiem. — Jaki jest plan? — doprecyzowała, wpatrując się w nią wyczekująco.
Srebrna zawahała się, powoli przenoszą na nią swój wzrok. Paskudna rana na tylnej nodze czarniawej wywołała u niej lekkie wzdrygnięcie. Tak wielu niepotrzebnie ucierpiało.
— Chciałabym ci powiedzieć, że wiem, co trzeba zrobić, ale byłoby to kłamstwem — ujęła okrężną drogą, patrząc na własne zadrapania zdobiące w głównej mierze jej łapy. — Na razie jedyne co możemy, to uśpić ich czujność. Jesteśmy zbyt osłabieni i skrzywdzeni, by walczyć teraz o wolność — stwierdziła, choć sam fakt utraconej przez nich rzeczy wzbudzał w niej zawstydzenie. Nie warto było polegać na sojuszach, nawet wspólny wróg nie łączył na tyle blisko, by mogli liczyć na czyjekolwiek wsparcie.
Usiadła, a Róża przyłączyła się nieopodal niej, choć drżenie jej ogona zdradzało, że tkwienie w tych okolicznościach w jednym miejscu nie napawało jej radością.
— Najpierw musimy wzmocnić nasze szeregi. Część naszych wojowników jest ranna, a przy jednej niemianowanej medyczce ciężko zapewnić im odpowiednią opiekę. Jedyne co mogę im dać, to czas na wyzdrowienie — mruknęła. — Ja sama potrzebuję czasu, by to przemyśleć.
Różana Przełęcz wydawała się słuchać uważnie.
— A co z zakładnikami? — zapytała. — Brak nam swobody w łapach, dopóki oni są tam.
Tygrysia Gwiazda kiwnęła głową, zgadzając się z jej słowami.
— Owszem, ta kwestia stanowi spory problem, ale póki jesteśmy osaczone we własnym domu, sprawy poza nim są nierealne do załatwienia. Nie chcę, by moje drugie dziecko skończyło jak wygłodniałe zwierzę ze wścieklizną, a bez medyczki jesteśmy jak bez kończyn, ale chwilowo ich nie uratujemy.
Nie lubiła odpowiadać w ten sposób. Zdawała sobie sprawę, że brzmiało to jak puste obiecanki w stylu „Jeszcze będzie dobrze, ale nie teraz”. Czas niestety nigdy nie grał na ich korzyść.
— Chciałabym na razie, żebyś zorientowała się, komu możemy ufać — zaczęła. — Nie wątpię, że wielu jest dogłębnie oddanych klanowi, ale są i tacy, co w ostateczności wygadaliby o nas wszystko. To jedyne, o co na razie cię proszę — mruknęła, po raz kolejny spoglądając na jej ranę. — I odpocznij. To potraktuj jako swój obowiązek — zaleciła.
***
Wypatrzenie momentu, w którym okolice legowiska medyków były czyste, trochę jej zajęło. Przeciągnęła się, niespiesznie, próbując po raz ostatni poukładać w głowie swój plan działania. Ostrożnie stawiała kroki, starając poruszać się bezdźwięcznie.
Zajrzała do miejsca bytowania szynszylowej kotki i cicho odchrząknęła, skupiając jej uwagę na sobie.
— Mam do ciebie sprawę, Gepardzia Łapo — odezwała się cichym głosem, strzygąc uszami za siebie. Próbowała wyłapać każdy dźwięk w otoczeniu, aby przerwać mówienie w razie potencjalnego zagrożenia. — Czy wśród tych zbiorów znajdują się zioła, które zdołają osłabić kota?
Uczennica wytrzeszczyła z lekka oczy, niepewnie potakując głową.
— Doskonale. Przygotuj proszę kilka takich i skryj je gdzieś w kącie, aby nikt ich nie znalazł. Wrócę tu w nocy — oświadczyła, czekając, aż ta po raz kolejny bez żadnego dopytywania skinie jej głową.
Ruda wyszła po chwili milczenia, powtarzając sobie w głowie wszystko. To była ich jedyna nadzieja na to, że wróci im wolność. Musiała jeszcze odnaleźć tylko jedną istotę, której jak na razie najbardziej ufała. Nie żałowała, że to właśnie Różana Przełęcz została jej zastępcą i kiedyś obejmie rolę lidera.
Szylkretkę znalazła na uboczu, na jej szczęście całkowicie samą.
— Dzisiaj zaczynamy — rzekła, siadając przy niej.
Ta spojrzała na nią wyczekująco, ale nie odezwała się, dając jej kontynuować wypowiedź.
— Minęło już wystarczająco wiele czasu, by większość z nas odzyskała siły. Krnąbrność Wilczaków wkrótce ich zgubi, skoro coraz to śmielej podwędzają nasze jedzenie i zapasy medykamentów — mruknęła. — Poprosiłam Gepardzią Łapę o odstawienie kilku ziółek na bok. Musimy poinformować naszych, by nie tykali z rana niczego ze stosu, a jedzenie przez noc podtrujemy. Osłabimy ich na tyle, by pokonanie ich było tylko kwestią krótkiego ataku.
<Różo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz