*dawno temu, zima, jeszcze zanim Kminek próbowała zabić Bylicę*
Było zimno, a lód skuł ulice, śnieżna breja natomiast pokrywała drogi i była rozpaćkiwana, gdy tylko jakiś potwór akurat przejeżdżał. Tego dnia błękitna kocica postanowiła znów odwiedzić miasto, bo nie miała co robić. Przechadzała się po uliczkach bez celu, obserwując otoczenie.Szła sobie tak i szła, ale w pewnym momencie zobaczyła… jakiegoś dzieciaka, który taplał się w farbie dwunożnych. Nie bał się o wyziębienie w taką pogodę?
Podeszła do niego bezgłośnie, po czym chrząknęła, chcąc zwrócić uwagę młodszego. Ten odwrócił się z lekkim uśmiechem.
- A pani co tu robi? Chce pani jakieś śmieci wyciągnąć? - zapytał, wskazując łapę na stertę rzeczy wyrzuconych przez dwunogów.
- Przechadzam się i zauważyłam, że coś robisz... z farbą - miauknęła, patrząc na ten cały pierdolnik zrobiony z farb. Dzieciak jakby nie wiedział jej skonsternowanej miny roześmiał się i zaczął kreślić farbą wzorki na podłożu.
- Bo to fajne jest, wie pani? Prawdziwy skarb! Można się w tym taplać, malować i mam teraz ładne, kolorowe futerko! Tylko jeszcze nie próbowałem jak smakuje... - podniósł łapkę pełną mazi do pyszczka. - Mam nadzieję, że dobrze, bo trochę głodny jestem... Pachnie fuj, ale trzeba przecież coś jeść, prawda?
Podeszła bliżej, siadając przed młodym, po czym maczając łapę w jednej z rozciapcianych farb.
- Zaraz, nie masz nic do jedzenia poza tą farbą? - spytała. Utytłany kot pokręcił łebkiem.
- Niezbyt... Bo mało znajduję śmieci, które można jeść. Zazwyczaj mają taką ble pleśń, bo której mnie brzuszek boli! A nikt nie chce się wymieniać zabawkami, bo uważają je za bezwartościowe, więc nie mam jak zdobyć żadnego am am - powiedział cicho, wlepiając wzrok w maź, po czym wepchnął w nią nosek. - Fuuuuj, po tym też mnie będzie brzuszek boleć! Ble!
No, na pewno to nie było normalne, by coś tak młodego i małego próbowało jeść… to. Szczególnie, jeśli ktoś się nim opiekował, ale wyglądało na to, że raczej tak nie było. Po chwili milczenia postanowiła zapytać o to białego kocurka… przynajmniej wydawało jej się, że był biały…
- Masz rodziców?
Ten przekrzywił łebek.
- A co to rodzice? Że mama i tata? A to nie wiem - zamruczał, bawiąc się farbą dalej. - Mamę trochę pamiętam, ale to jak byłem takim pyci pyci kociakiem, a tatę... Nie, nigdy go nie widziałem!
Kolejne dziecko bez rodziców? No nie...
- Czyli... nie masz nikogo, kto by ci pomógł? - spytała, zaczynając współczuć kociakowi.
- Nie! - odparł, jakby nic się nie stało. - Mam tylko swoje zabawki, już pani pokażę! - Podbiegł do swojego pudła wysmarowanego od farb i różnych dziwnych substancji. - To jest moje pudło... A w środku mam takie coś! - Pokazał stary, brudny szalik. - Dzięki temu jest mi cieplej jak jest tak brrrr zimno! I mam też takie coś do gryzienia! - Wyciągnął zepsutą i wymemlaną gumową kość, która pewnie kiedyś należała do jakiegoś psa. - I mam jeszcze jakieś druty, patyki, kartony... Ale nikogo do pomocy!
Przyjrzała się kolekcji, po czym lekko uśmiechnęła. Mimo nieciekawej sytuacji dzieciak miał chęci do życia i entuzjazm.
- Jak widzę masz tu całkiem spory arsenał – stwierdziła. Następnie zamoczyła łapę w farbie po czym odcisnęła jej ślad na chodniku. Wspomnienia z odbijania własnych śladów z ochry na kamieniu w lesie wróciły. Ah… jak ona tęskniła za Fiołkiem…
Tymczasem żółtooki wyskoczył z pudełka do srebrnej kocicy i zaczął się taplać dalej w kolorowych płynach.
- Prawda że fajna? Taka do miziania!- zachichotał, będąc już teraz cały w różnorakich kolorach - Tylko szkoda, że nie do jedzenia... Wtedy bym miał co zjeść.
- Tak, fajna - powiedziała, po czym znów zamoczyła łapę w farbie a następnie odbiła kolejny ślad na chodniku. - I fajnie odbija się ślady łap przy jej pomocy.
Młodszy zamruczał głośno na jej słowa.
- Proszę pani, a chce pani być moją mamą? Znajdę dla pani jakiś fajny karton i będziemy razem się bawić farbą!!!
Aż wybałuszyła oczy. To dziecko właśnie... pytało ją, czy zostanie jego mamą, bo lubiła farbę? Na dodatek pytało ją, samą, starą, kiedy nie udowodniła ani, że jeszcze jest w stanie w tym wieku polować (bo jej wygląd był bardzo zbliżony do szkieletu pokrytego futrem, który jakimś cudem dychał mimo bycia z poprzedniej epoki) ani, że jest w stanie jakkolwiek inaczej zapewnić mu cokolwiek, co może pomóc w przetrwaniu?
- Wiesz... właściwie, to mam swój dom – zaczęła - Ale możemy zrobić tak, że wezmę cię z twoimi rzeczami do siebie... Skoro tak bardzo chcesz... Możemy wziąć też farbę... - miauknęła, uśmiechając się niepewnie. Nie wierzyła, że znowu to robi. Właśnie ponownie adoptowała dziecko. I to tym razem nawet nie z własnej inicjatywy. No, na pewno nie spodziewała się, to się tak potoczy. O na głazy... Pozostałe dzieci ją chyba zabiją, że znosi kolejną przybłędę do domu...
Maluch natomiast zaczął piszczeć podekscytowany.
- Ale fajnie!- Wskoczył kotce na grzbiet. - Mam mamę! Jupii!
Aż nieomal upadła przez ten jego nagły skok. Została oblepiona kolorowym wytworem dwunogów, a kociak przylepił się do niej niczym rzep do polara. Staruszka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Więc... Zbierzmy twoje rzeczy.... Wszystko co jest w pudełku plus farba, tak? - spytała, zaczynając wkładać to całe tałatajstwo do kartonu. Miała nadzieję, że da radę to zataszczyć do Złotych Traw...
- Tak!!! I jeszcze ja w środku! - Wskoczył do pudełka i spojrzał na nią dużymi oczami. - A tam u pani... Mogę mówić na panią mama? To w takim razie mamo, to tam u ciebie są jadalne śmieci? Nie burczy ci w brzuszku?
- Tak... bo ja umiem polować... i mam jeszcze kilkoro dzieci i wnuki... które też umieją... czyli masz rodzeństwo - wyjaśniła uśmiechając się.
- Rodzeństwo? - Przekrzywił łebek. - I co to znaczy polować? Że szczury pani łapie? Nie gryzą pani? Bo mnie kilka razy ugryzły...
- Tak, łapię. Ale zazwyczaj nie szczury, tylko myszy... to takie... podobne do szczurów, ale mniej niebezpieczne - wyjaśniła .
Biały uśmiechnął się szeroko.
- Ale fajnie! A da się zaprzyjaźnić z myszką?
- Tego nie wiem... akurat... - przełknęła ślinę, bo nie wiedziała, jak zareaguje - Wiesz... bo... większość kotów... je myszy... - miauknęła - I... ja też to robię... bo po nich nie boli brzuch...
Cholera, cholera, cholera… oby tylko dziecko jej za to nie znielubiło. Ale wiedziała, że musi być szczera.
- Je myszy? Nawet jeżeli są milutkie? - zasmucił się i schował w pudle. - Ale skoro są małe... To... Muszą być miłe!
- N-nie są aż tak małe... i... i te najmniejsze puszczam wolno! - próbowała jakoś sprawić, by dla kociaka to nie była tragedia.
- Naprawdę? To wtedy mi daj do pudełka jak małe, zaprzyjaźnię się z nimi! Będę mieć przyjaciela w końcu!
Fiu… na szczęście przestał się skupiać na części o jedzeniu gryzoni…
- Dobrze - Ale skąd ona mu wytrzaśnie naprawdę małe myszy to nie wiedziała... Może będzie je karmił ziarnami? O, może się uda, prawda?
- Dobrze. - ponownie się zgodziła, po czym chwyciła karton z boku, zaczynając go ciągnąć w stronę z której przyszła. Te jego rzeczy plus on były naprawdę ciężkie…
Żółtooki zaczął piszczeć z podekscytowaniem, ciesząc się z przejażdżki.
- Jupiiiii! Szybcieeeej!- krzyczał.
Błękitna przyspieszyła, próbując ciągnąć ten karton ku uciesze dzieciaka. Dostrzegła po drodze, jak kilku samotników staje w konsternacji patrząc na to, jak ciągnie karton z kociakiem umazianym farbą w środku, które chichotało i uśmiechało się do wszystkiego co żywe.
- A ile będę mieć rodzeństwa?!?!
- Cóż... Mam trójkę dzieci... Kiedyś miałam jeszcze syna... ale... o tym opowiem ci kiedy indziej - miauknęła, chcąc ominąć ten bolesny temat, jakim była sprawa śmierci Fiołka - Mieszkają ze mną też moje dwie wnuczki... były jeszcze dwie, ale jedna uciekła... a druga została porwana wraz z piątym moim dzieckiem. Od tamtej pory ich szukam... - wyjaśniła, zatrzymując się na chwilę, by móc puścić karton i powiedzieć to wszystko. Kociak na te wieści zasmucił się bardzo.
- Jak to porwani? Gdzie porwani? Kto ich porwał? To... Smutne...
- Porwali ich... dwunożni... - westchnęła - Bardzo... za nimi tęsknię... - dodała, wbijając wzrok we własne łapy.
Miała nadzieję, że… że nic im się nie stało… że ich w końcu znajdzie…
- Dwunożni? Że ci chodzący na dwóch łapach? O, oni są bardzo śmieszni! Zamknęli mnie raz w klatce, wie pani?
Na słowa dziecka nadstawiła uszu.
- Zaraz... zostałeś przez nich złapany? Jak się wydostałeś? Gdzie cię zabrali? - zadawała pytania.
To dziecko zostało złapane przez dwunożnych, więc najpewniej trafiło tam, gdzie Szczekuszka i Skaza… a jeśli tak… to była szansa, że gdzieś nadal byli i mogła ich znaleźć!
- A potem jacyś inni mnie wzięli! I mieli małe Dwunożne. Tylko, że potem mnie dali do kartonu i sobie poszli. I zostałem ja ze swoim kartonem kochanym!
- Czyli... złapał cię dwunożny, a potem oddał innym dwunożnym do domu? - spytała.
Żółtooki pokiwał łebkiem.
- Tak! Ale to nieważne, bo mogłem bardziej pokochać mój karton!
Zdziwiła się jego odpowiedzą. No cóż, ona była zafiksowana na kamieniach, on na kartonach. Różnica nie taka duża.
- Mamo? Co ty robisz? - usłyszała za sobą.
Obróciła się, dostrzegają iż za nią stała Skowronek wraz z Deszcz, które patrzyły zdziwione na matkę częściowo utytłaną w farbie, przy kartonie na środku ulicy gadającą z kotem tęczą.
- A kto to mamo? - zapytał jej nowy syn, kręcąc się w kółko, by złapać swój ogon.
- Mamo? - zdziwiła się na słowa kociaka czekoladowa, po czym podeszła bliżej. - Czy adoptowałaś kolejnego kociaka? - spytała ją cicho, wskazując na siedzącego w kartonie kota głową.
- Um... wiesz... nie ma rodziców i bierze jedzenie ze śmietnika... i sam to zaproponował!
W między czasie wspomniany złapał ogon, wywrócił się wraz z kartonem tak, że rzeczy w środku na niego spadły a karton zasłonił.
- Mam ogonek! - pisnął ze środka.
- No spójrz na niego noooo - miauknęła przeciągle, wskazując łapą na kociaka - Czyż nie jest słodki? - spytała.
Pomarańczowooka przeniosła spojrzenie na ten cały majdan, a akurat wtedy kociak walnął łebkiem w karton, próbując go przesunąć na dobrą pozycję.
- Mamo, bo zapomnieliśmy farby! - zasmucił się, wkładając pyszczek w szalik. - Nie ma farby!
Bylica pojrzała na córkę błagalnym wzrokiem.
- No weźźźźź – znów przeciągnęła.
- No dobrze... i tak bym to zrobiła, wiesz o tym, że ci nie odmówimy - stwierdziła - A, jak ma na imię i ile ma księżyców? – dopytała.
- Imię? A co to imię? – młody wychylił się z szalika.
Niemało zdziwiona samotniczka spojrzała na niego.
- Nie wiesz, co to imię? - spytała niebieska - To... takie słowo, które może coś znaczyć, na przykład być nazwą rzeczy, ale jest używane też jako słowo którego używasz, gdy mówisz o konkretnym kocie. Ja nazywam się Bylica, a to są Skowronek i Deszcz, twoje siostry - przedstawiła ich.
- Aha... A co to skowronek?- zapytał, przewracając się na plecki i odsłaniając kolorowy brzuszek.
- To taki ptak, ale też imię mojej córki - wyjaśniła - Deszcz, Skowronek, możecie wziąć to pudełko i to co się z niego wysypało - spytała, wpychając wysypane graty z powrotem do kartonu - do naszego domu? On bardzo lubi swoje rzeczy – dodała. Tymczasem biały zachichotał i przytulił się do Skowronek, brudząc ją.
Zdziwiona szylkretka delikatnie pogłaskała kociaka, po czym powoli uwolniła się z jego objęć by wraz z Deszcz zacząć targać pudełko w stronę granicy miasta.
Staruszka skinęła im głową, po czym obróciła się w stronę młodego.
- A my tymczasem synku, pójdziemy po farbę – zakomunikowała Bylica, zawracając do miejsca, gdzie znalazła kocię.
- Farbaaaa!- pisnął na to bezimienny i wskoczył na Bylicę.- Jupiii! Pomaluję ci domek! A jak twój domek wygląda?
- Mój domek to takie drewniane gniazdo dwunogów, tyle że przez nich opuszczone - miauknęła, wznawiając marsz, tym razem z powrotem w kierunku z którego przyszli. Zdziwiła się, gdy młody zadrżał lekko.
- Dwunożnych?! Czyli będą tam takie brzydkie buczące sprzęty?! I CIEMNOŚĆ?!!!
- Nie, nie! – zaprzeczyła, próbując uspokoić młode - Jest opuszczona, nie ma tam dwunogów. Tylko raz przyjechał jeden z potworem, ale to było raz i zaraz odszedł, nie ma się czego obawiać. I nie jest tam ciemno!
Mimo jej zapewnień żółtooki rozpłakał się głośno i ledwo co oddychał.
- N-nie chcę ciemnościiiiii!!! - załkał.
- Nie będzie ciemności, nie będzie! - miauknęła, po czym przytuliła dziecko, otulając je ogonem, chcąc je jakoś uspokoić. Maluch przytulił się do niej mocno, dalej nie mogąc się uspokoić, co tylko sprawiało, iż coraz bardziej włączał się w jej głowie pstryczek macierzyński.
- B-boję się!!!
- Ćś...nie dam cię skrzywdzić... - zapewniła.
Chciałaby móc cofnąć czas, uratować Fiołka i móc mu powiedzieć to samo...
ale mogła teraz pomóc temu kociakowi.
Mogła się jeszcze raz postarać zapewnić to kolejnemu synowi.
I taki miała właśnie zamiar.
Żółtooki wysmarkał jej się obficie w futro.
- O-obiecujesz?
- Obiecuję - zapewniła pewnie, tuląc go do siebie.
Umorusany maluch w końcu uspokoił się i zmęczony przymknął ślepia.
- Chce spać...
- Dobrze… Weźmiemy tylko farbę i zaprowadzę cię do naszego domu - powiedziała .
Ruszyli dalej z powrotem w miasto. Po jakimś czasie dotarli do puszek z farbą i wzięli je w pyszczki za metalowe uchwyty, a potem wyruszyli w stronę granicy Siedliska Wyprostowanych. Ona szła prosto, za to kocurek koślawo chodził ze swoją puszką, aż w końcu się przewrócił i wleciał pyskiem do farby, na co szybko zareagowała, odstawiając swoje dwa metalowe pojemniki, po czym podchodząc do kociaka.
- Wszystko w porządku? Nic sobie nie zrobiłeś? - spytała, po czym wyciągnęła jego pyszczek z farby delikatnie. Żółtooki kichnął farbą i zaczął pluć.
- Be... Be farba.
- No już już... - miauknęła, po czym nieco się pochyliła. - Wskocz na mnie, zaniosę cię.
Biały wdrpał się na nią niezgrabnie, próbując zmyć z siebie farbę.
- A mamo, bo mówiłaś o tym imieniu... To jakie ja mam?
- Skoro nie miałeś go wcześniej... To będziemy musieli ci jakieś wymyślić - miauknęła, po czym chwyciła puszki z farbą i ruszyła w stronę domu.
Po drodze poczuła, jak ciało młodego kocura rozluźnia się, a ten niedługo później zasnął jej na grzbiecie, zaczynając cicho chrapać.
***
Słońce zaszło, a ona była już poza miastem. Przekroczyła ostrożnie asfalt drogi, oczywiście po rozejrzeniu się, czy nic nie jedzie, po czym skierowała się w stronę ogrodzenia Złotych Traw.
Kiedy doszli na miejsce, łagodnym głosem obudziła młodego, mówiąc, że dotarli. Potem wraz z dalej zaspanym kociakiem weszli do jego nowego domu. Bylica ostrożnie wzięła białego za kark, po czym włożyła kocurka do jego kartonu, który jej córki postawiły tuż obok jej legowiska.
- Dobranoc - miauknęła do kocięcia, nie uzyskała jednak odpowiedzi od zaspanego bezimiennego.
Po odwróceniu się napotkała spojrzenia całej swej rodziny.
Cóż…
Czas na wyjaśnienie reszcie, która nie spotkała jej w mieście z białym, skąd u licha wytrzasnęła kociaka i co on tu robił. Choć pewnie… już się po niej spodziewali, co.
***
Po obudzeniu rano czekała sobie spokojnie, aż jej nowy synek się obudzi. Jednak gdy tylko to nastąpiło, zaczął się karambol.
Wypluskany w farbie biegał po całej szopie, chcąc dostać się w każde możliwe miejsce. Nie winiła go jednak za to. Był po prostu słodkim, bardzo energicznym dzieckiem i miał do tego prawo. Kiedy żółtookiemu się znudziło, poszedł do Skowronek, by się obok niej położyć, a gdy i to zaczęło mu się nudzić, podszedł do staruszki, którą od niedawna zwał mamą, a która przez cały ten czas czuwała nad nim ze swego legowiska.
- Mamoooooooo głodny jesteeeeeeeeem... – wymiauczał do srebrnej.
- Zaraz ci coś dam - odpowiedziała, po czym poszła do schowka ze zwierzyną, z którego wyjęła nornicę.
Następnie wróciła do malucha, kładąc przed nim piszczkę.
Ten jednak zamiast zacząć jeść, spojrzał na to przerażony.
- Ale... To coś było takie malutkie! Czemu się nie rusza?
Normalnie ją wryło. O kamienie. Zapomniała, że dzieciak nie rozumiał o co chodzi z tym, że koty to drapieżniki. Cholera. W co ona się wpakowała?! Było zwinąć jakąś wędlinę dwunogom zanim się zbudził albo poprosić o to córki!
Żółtooki tyknął martwą zwierzynę łapą.
- Czemu nie wstanie? Śpi? – zapytał naiwnie, podczas gdy jego matka dostała kompletnego zatrzymania pracy mózgu.
I wtedy właśnie podeszła Krokus, aby bez ceregieli odpowiedzieć:
- Bo nie żyje.
NO JASNA...
Bezimienny natychmiast rozryczał się głośno tak, że z pewnością każdy by to usłyszał.
- ALE TO TAKIE MAŁEEEEE! MIAŁO PRZED SOBĄ CAŁE ŻYCIEEE! – wydał z siebie głośne słowa.
- Przecież koty to jedzą... - mruknęła drętwo Krokus, nie zwracając uwagi na stan emocjonalny malucha, a Bylica pierdolnęła sobie tymczasem łapą w łeb. I że jej córka była matką...
Biały tymczasem padł na ziemię i przytulił do siebie piszczkę, w którą zaczął się wypłakiwać.
Widząc to przybliżyła się, po czym delikatnie przytuliła kociaka, mimo laga mózgu i tego, że kompletnie nie wiedziała, co robić, gdy dziecko się rozryczy z powodu śmierci piszczki. Ten przytulił się do niej mocno i wysmarkał się w jej srebrzyste futro.
- T-to się je? T-takie m-małe dzieci?
- Ona była dorosła - miauknęła - Dzieci są jeszcze mniejsze.
- JESZCZE MNIEJSZE?!- wydarł się głośno.
Tylko spokojnie, spokojnie.
- Tak - odparła, próbując nie dostać ataku serca.
Maluch jednak utrudniał jej próby zachowania względnego spokoju, bo zaczął wrzeszczeć przerażony na tę informację. Objęła kociaka ogonem, nie wiedząc, co począć. - Przecież… nic ci się od tego nie stanie... a i tak nornica nie żyje... – próbowała argumentować.
- A-ale t-to jest m-martwe! M-mam jeść trupy?!
Ach… czyli on nie wiedział nawet… skąd w ogóle brało się jedzenie?
- Każde mięso... jest trupem. Nawet to, które jedzą dwunodzy czyli też to, które jadłeś ze śmietnika.
Biały zadrżał na całym ciele, co jeszcze mocniej ją zaniepokoiło.
- N-naprawdę?
- Tak. Koty muszą się tym żywić, inaczej umierają. – wyjaśniła.
Młody wysmarkał się w nią znowu, używając jej jak chusteczki.
- Oh... M-muszę t-to zjeść by m-mnie brzuszek nie bolał?- Skulił się trochę, czując jak go skręca z głodu.
- Tak, niestety, kochanie.
O dziwo przestał protestować. Przybliżył się do jedzenia i zaczął je jeść.
Czuła ulgę, że udało jej się go przekonać, ale jednocześnie żal ściskał jej serce, że kociak niestety musiał teraz, przez nią, poznać okrucieństwo świata, to, które zdawało jej się tak podstawowe i wiadome wszystkim, którzy nie byli kocięcymi oseskami. Objęła bezimiennego ogonem, chcąc jakoś go pocieszyć. Młody po skończeniu posiłu oblizał swój pyszczek.
- Mamo, mogę wyjść na pole się pobawić?
Nim zdążyła odpowiedzieć, kociak wyszedł z szopy.
Natychmiast postanowiła pójść za nim, bo jeszcze nie pokazała mu granic ich terytorium i mógł się łatwo zgubić lub wpaść w kłopoty. Wstała, po czym ruszyła do wyjścia z Drewnianego Gniazda.
Gdy wyszła, dostrzegła jak kociak leży na ziemi z łapą w jakimś zagłębieniu, chyba norze gryzonia. Od razu podbiegła do niego, bardzo zmartwiona. Bo co, jeśli zrobił sobie coś poważnego?
- Nic ci nie jest? Co się stało?
- Boli. Ał.
Pomogła mu wyciągnąć łapkę z dziury, po czym zaczęła ją oglądać uważnie, podczas gdy kociak zaczął cicho płakać.
- B-boli mamo... Ja chyba umieram!
- Nie, nie umierasz, tylko się zraniłeś... zaraz ci pomogę. – zapewniła, po czym chwyciła dzieciaka za kark, by następnie pójść do szopy. Potem postawiła go obok składzika na medykameny. Wzięła z niego potrzebne zioła i zaaplikowała białemu.
Kociak tym czasem bardzo zainteresował się ziołami. Nim zdążyła się zorientować, co się święciło, doczołgał się do składzika.
- Co to?- zapytał zaciekawiony, po czym zjadł jedną z roślin.
Prawie zakrztusiła się powietrzem, widząc jak młody pożera losowe, białe kwiaty. Na szczęście wiedziała, iż nie było tu trucizn, bo je trzymała kompletnie gdzie indziej, więc od niego nie umrze.
- Co ty - czemu zjadłeś zioło? - zadała pytanie, po otrząśnięciu się z szoku.
Młody tymczasem zaczął wypluwać zjedzoną roślinę.
- FUJ! - pisnął. Widziała, jak powstrzymywał się, ale mimo starać zwymiotował tuż obok zbiorowiska medykamentów.
Bylica widząc, co się stało, odetchnęła z ulgą. To znaczyło, że nie będzie trzeba na siłę sprawiać, by wyrzygał zioło, aby mu bardziej mimo wszystko nie zaszkodziło.
Widząc wymiociny poznała pośród nich krwawnik, który na szczęście, dzięki kamienie, nie mógł jakoś specjalnie małemu zaszkodzić.
- Chodźmy... gdzie indziej kochany... i zapamiętaj, nie wolno zjeść zioła, jeśli się nie wie, jakie to zioło i na jakie dolegliwości się je stosuje - miauknęła spokojnie.
- A są smaczne? - żółtooki siorbnął noskiem i powoli wstał osłabiony, trzymając bolącą łapkę w górze.
- Zioła nie zawsze są smaczne. Ale jeśli jest się chorym, to pomagają na dolegliwość. - wyjaśniła, po czym zaprowadziła kocię gdzieś w inny kąt szopy. To rozglądało się zaciekawione dalej nowym miejscem.
- Mamo, a jak z tym imieniem? Bo mówiłaś, że będę je mieć, prawda?
- Tak - miauknęła, uśmiechając się lekko. - Spróbujemy ci jakieś wymyślić. - dodała, przysiadając, po czym patrząc na kociaka. Jak tu go nazwać, jak tu go nazwać...
Miał żółte oczy i białe (posklejane gdzieniegdzie farbą, bo maluch lubił się w niej taplać) futro. No właśnie... białe futro.
Wyglądał trochę jak kot ulepiony ze śniegu.
I nawiązanie do śniegu pasowało do tego, że maluch był kreatywny, a z niego można było lepić różne rzeczy i świetnie się nim bawić, i choć nie jedna pora nagich drzew dała starej kocicy w kość, to i tak lubiła zabawy w białym puchu.
- Może… chciałbyś się nazywać Bałwanek?
Zamrugał zdziowony i przekrzywił łebek.
- A co to?
- Widziałeś kiedyś... śnieg? Wiesz, można z niego lepić kształty. Bałwanek, to znaczy, że ten kształt wygląda jak jakaś istota. Na przykład kotobałwan, to śnieg ulepiony tak, że wygląda jak kot. A ty masz piękne, białe futerko które przypomina mi śnieg. I jesteś kotem.
- Aha - mruknął cicho kocurek, wyglądając, jakby dalej nie rozumiał. Otworzył szerzej oczy, kiedy zobaczył przelatującą gdzieś muchę.
- MOTYLEK!- zapiszczał i zaczął kuśtykać w jej kierunku.
Na wrzask dzieciaka od razu uniosła łeb, spodziewając niebezpieczeństwa czy jakiegoś wypadku. Dopiero po chwili dotarły do niej jego słowa. Patrzyła, jak maluch kuśtyka za muchą, na co uśmiechnęła się lekko. Niech się bawi dziecko, co z tego, że nazwało muchę motylkiem. Jednak wypadki nie skończyły się na tym, bo nowo nazwany synek wywalił się po chwili i poturlał po podłodze. Natychmiast podeszła do niego, zaniepokojona.
- Nic ci nie jest? - spytała.
- Ta łapka przeszkadza!- zapiszczał, wlepiając wzrok w bolącą łapę. - Biegać nie mogę!
A, no tak. Powinien uważać na łapę. W całym tym ambarasie zapomniała mu tego powiedzieć.
- Racja. Musisz odpocząć i poczekać, aż ci się poprawi. Jutro powinno być już dobrze.
< Aital? Synku? <3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz